— Słyszałaś jęki?
— Clave i Jayan. I wierz mi, na pewno nic ich nie boli.
— Och. To dobrze dla nich. Glory, dlaczego ze mną rozmawiasz?
— Miałam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.
— Ale nie wspinaj się w pobliżu mnie, zgoda?
— Jasne.
— Boję się, że mnie zrzucisz.
— Alfin, nie boisz się być tak wysoko?
— Nie.
— A ja tak.
Pauza.
— Boję się spaść. Nie bać się to szaleństwo.
Przez chwilę panowało milczenie. Gavving zaczął zauważać własne obolałe mięśnie i stawy. To chyba one nie dają mu spać… ale jednak drzemał, kiedy Alfin odezwał się znowu:
— Przywódca o tym wiedział.
— O czym?
— Że boję się spaść. Dlatego ten manusowy bękart zawsze wysyłał mnie na łowy pod gałęzią. Nic stałego pod stopami, tylko wisisz i próbujesz jeszcze rzucać harpunem… ale się zrewanżowałem.
— Jak? — zapytała Glory, a Gavving pomyślał: „Przywódca też”.
— Nieważne. Glory, pójdziesz ze mną?
Pełen napięcia szept:
— Nie, Alfin, nie możemy być sami!
— Miałaś kogoś, tam, w kępie?
— Nie.
— Większość z nas nie miała. Nikogo, kto by nas chronił przed Przywódcą, kiedy to wymyślił.
Pauza, jakby chwila zastanowienia.
— I tak nie mogę. Nie tutaj.
Głos Alfina podniósł się niemal do krzyku.
— Clave! Clave, powinieneś był zabrać ze sobą masażystkę!
— Zabrałem dwie! — odparł Clave z ciemności.
— Drzewne żarcie — odparł Alfin, ale bez emocji, a może nawet z rozbawieniem.
Zapadła cisza.
ROZDZIAŁ IV
Błyskacze i grzyb-wachlarz
Rano bolało ich wszystko. Po niektórych widać to było bardziej niż po innych. Alfin spróbował się ruszyć, stęknął z bólu i zwinął się z twarzą ukrytą w ramionach. Twarz Merril była bez wyrazu i spokojna, gdy zginała i rozprostowywała ramiona, a potem stanęła na rękach. Jayan i Jinny użalały się nad sobą, wymasowując sobie wszystkie bóle. Oblicze Jiovana wyrażało najpierw ból i zdumienie, a następnie pretensję. Rzucił Clave’owi spojrzenie osoby zdradzonej przez przyjaciela.
Glory miała w oczach dziką panikę. Gavving poklepał ją po łopatce (przy okazji sam też skrzywił się z bólu):
— Wszyscy jesteśmy obolali. Nie widzisz? Czym się martwisz? Nie zostaniesz z tyłu. Nikt nie ma dość siły.
Jej oczy przybrały powoli normalny wyraz. Szepnęła:
— Nie myślałam o tym. Byłam przekonana, że to tylko mnie wszystko boli. To normalne, prawda?
— Pewnie. Ale nie jesteś kaleką.
— Dziękuję, że wczoraj się mną zająłeś. Naprawdę jestem ci wdzięczna. Teraz pójdzie mi lepiej, obiecuję.
Term wtrącił, nawet nie próbując się ruszać:
— Przejdzie nam. Im wyżej będziemy wchodzić, tym mniej będziemy ważyć. Wkrótce zaczniemy latać.
Clave ostrożnie dreptał pomiędzy obywatelami, którzy wprawdzie nie spali, ale nie mogli się ruszyć. Gavving poczuł ukłucie zazdrości. Clave’a nic nie bolało. Z kupy wędzonego mięsa linonosa wyciął kawałek, postrzępiony od ciosów harpuna.
— Nie spieszcie się ze śniadaniem — polecił. — Jedzcie. To najlepszy sposób przenoszenia prowiantu.
— Wczoraj spaliliśmy mnóstwo energii — dodał Term. Pokuśtykał w stronę Clave’a i zaczął szarpać za metrowy kawał czegoś, co było kiedyś żebrem linonosa. Gavvingowi wydało się to sensownym rozwiązaniem i natychmiast do nich dołączył. Mięso wydzielało dziwny, stęchły odór, ale uznał, że można się do niego przyzwyczaić, zwłaszcza jeśli zależy od tego życie.
Clave spacerował między nimi, żując swój kawał mięsa. Odciął kawałek i zmusił Merril, żeby go wzięła. Posłuchał, jak Jiovan opisuje swoje objawy, po czym przerwał mu bezceremonialnie:
— Doszedłeś już do siebie. To świetnie. Teraz jedz. — Podał mu jeszcze jeden kawał steku. Resztę przeciął na pół dla Jayan i Jinny, po czym, przy wtórze jęków i grymasów, spędził kilka minut na masowaniu ich ramion i bioder.
Teraz, kiedy wszyscy się posilili, Clave objął grupę spojrzeniem.
— Skręcimy teraz na wschód i dojdziemy do wody w ciągu pół dnia. Nie ma tu miejsca na rozgrzewkę. Musimy po prostu ruszyć w drogę. A więc na koń, obywatele. Będziemy musieli „karmić drzewo” na otwartej przestrzeni, a czy naprawdę uda się wam je nakarmić, zależy od kierunku wiatru. Alfin, idziesz przodem.
Alfin poprowadził ich okrężną drogą w górę i w lewo. Gavving stwierdził, że jego bóle stopniowo ustępują. Zauważył też, że Alfin nie patrzy w dół. Nic dziwnego, jeśli Alfin ma gdzieś tych, którzy podążają za nim. On nie oglądał się nigdy.
Gavving przeciwnie, obejrzał się i zachwycił szybkim postępem. Kępę Quinna można było teraz przesłonić dwiema złączonymi dłońmi.
Zatrzymali się, aby naprawić Q ze znaku DQ. Zanim rozpoczęli, słońce znajdowało się już nisko na wschodzie, a gdy dotarli do drewna wygładzonego przez wodę, sięgnęło Voy.
Wzdłuż krętego rowka ciurkał niewielki strumyczek wody. Tym razem nie było tu naturalnej półki. Dziewięciu spragnionych obywateli wbiło się hakami w drewno. Wisieli na linach, pijąc, myjąc się i mocząc, a potem wykręcając tuniki.
Gavving zauważył, że nieco niżej Clave rozmawia z Alfinem. Nie słyszał, o czym mówili. Widział tylko, co Alfin zrobił.
— A jeśli nie?
— No to nie. — Clave wskazał na górę, gdzie wisiała reszta grupy. — Patrz na nich. Ja ich nie wybierałem. Co mam zrobić, jeśli jeden z moich obywateli okazał się tchórzem? Jakoś to przeżyję. Ale muszę wiedzieć.
Alfin był blady z wściekłości. Nie czerwony z gniewu. Nie ma czegoś takiego, jak „blady z wściekłości” — bladość oznacza strach, jak Clave dowiedział się dawno temu. Przerażony człowiek może zabić… ale dłonie Alfina były zaciśnięte na linie, zaś harpun Clave’a znajdował się w jego zasięgu, na ramieniu.
— Muszę wiedzieć. Nie mogę postawić cię na czele, jeśli nie zmusisz się, żeby obejrzeć się na nich i sprawdzić, jak im idzie. Widzisz? Muszę umieścić cię gdzieś, gdzie nikogo nie skrzywdzisz, jeśli coś spieprzysz. Maruder. A jeśli skrewisz, chcę wiedzieć, że nikt…
— Dobrze. — Alfin pogrzebał w plecaku, wyjął hak i kamień. Wbił drugi hak obok tego, na którym wisiał.
— Zrób tak, żebyś mógł na nim polegać. To twoje życie.
Drugi hak wszedł głębiej niż pierwszy. Alfin przywiązał luźne końce liny do obu haków i związał ze sobą.
— Mam cię tu zostawić?
— Zaryzykujesz albo nie. Ale ja muszę wiedzieć.
Alfin skoczył wprost przed siebie, ciągnąc pętle liny. Uderzył w drzewo i zakrył twarz ramionami.
Spadał powoli. Wszyscy jesteśmy lżejsi, zauważył Gavving. To prawda. Myślałem, że to tylko ja czuję się lepiej, ale naprawdę ważymy mniej… Alfin ciągle spadał, ale teraz już odkrył twarz. Wściekle machał ramionami, żeby obrócić się na plecy. Gavving zauważył, że Clave przykrył dłonią haki mocujące linę Alfina. Lina napięła się i Alfin zakołysał się obok drzewa.
Gavving przyglądał się, jak stary wspina się z powrotem. I znowu skacze, z kończynami rozpostartymi tak, jakby próbował latać. Wyglądało na to, że mu się uda, tak wolno spadał. Teraz jednak wiatr zaczął znowu spychać go na drzewo.
— To naprawdę wygląda zabawnie — zauważyła Jayan.
— Najpierw spytaj — dodała Jinny.
Alfin nie skoczył już więcej. Kiedy wspiął się z powrotem do pozycji Clave’a i obaj dołączyli do grupy, Jinny zapytała: