— Nawet nie myślałam, że może być tak fajnie — zawołała Merril. — Kiedy byłam mała, moi rodzice czekali tylko, kiedy umrę, ale nie chcieli nakarmić mną dziupli. Sama też o tym czasem myślałam, ale nigdy tego nie zrobiłam. Cieszę się. Nieraz myślę, że jestem przykładem… czymś, czego ludzie potrzebują, by być szczęśliwi. Szczęśliwi, że mają nogi. Nawet jedną nogę — szepnęła chrapliwie do Jiovana. — Nogi! Co komu po nogach?
Jiovan zwrócił się do Clave’a:
— Jak długo będziemy musieli to wytrzymywać?
— Nie musisz. Weź… eee… Terma i znajdźcie sobie lepsze miejsce do spania.
— Na przykład? — Jiovan rozejrzał się wokół siebie.
— Jaskinię, szczelinę, występ kory… cokolwiek, żeby tu nie wisieć jak mięso do wędzenia.
— Ja też pójdę — zaproponował Alfin.
— Zostaniesz.
— Clave, nie musisz traktować mnie jak dziecko. Zjadłem tylko trochę ze środka, czuję się dobrze!
— Merril też!
— Co?
— Nieważne. Jesteś upierdliwy i to jest w porządku. Merril czuje się świetnie i to nie…
— Alfinie, tak się cieszę, że mnie nie zatrzymałeś. — Merril uśmiechnęła się do niego promiennie. W tym momencie Gavving uznał, że jest piękna. — Dzięki, że przynajmniej próbowałeś. Chce mi się spać — oznajmiła i zasnęła.
Alfin zobaczył wokół pytające spojrzenia. Niechętnie wyjaśnił:
— Myślałem… myślałem, że odwiodę Przywódcę od tej głupoty. Wysyłać bez… beznogą kobietę na drzewo! Clave, ja naprawdę czuję się dobrze. Całkiem trzeźwy i głodny. Daj mi jeszcze trochę.
Clave wyjął wachlarz z plecaka. Oderwał szkarłatne obrzeże i dał Alfinowi kawałek miąższu wielkości dłoni. Jeśli nawet Alfin się zawahał, trwało to najwyżej ułamek sekundy. Zjadł cały kawałek z teatralnym apetytem, który wywołał szeroki uśmiech na twarzy Clave’a. Dowódca oderwał resztą czerwonej falbanki i schował oddzielnie.
Wrócili Jiovan i Term. Znaleźli znak DQ, porośnięty grzybem podobnym do białawych włosów.
— Zakażony. Trzeba będzie wypalić — odezwał się Term.
— A jeśli nie przestanie się palić? Nie mamy wody zaoponował Clave. Nieważne. Jayan, Jinny, zostaniecie z Merril. Jedna z was zawoła mnie, gdyby się obudziła.
Z powątpiewaniem przyjrzeli się plamie grzyba. Zdrapywanie szarych kudłów byłoby trudne i monotonne. Clave wyrwał kłąb grzyba i podpalił. Grzyb płonął powoli, niechętnie.
— Spróbujemy. Wypróżnijcie jednak plecaki, na wypadek gdybyśmy musieli go gasić.
Plama płonęła powoli. Zachodni wiatr nie był na tej wysokości zbyt silny, dym miał tendencję do osiadania we „włosach” grzyba, tłumiąc płomień i gasząc go czasami. Pomimo to płomyki pełzały w żarzących się frędzlach, odradzając się co chwilę. Musieli się cofnąć, bo cuchnący dym ogarnął całą okolicę.
Po chwili dym zaczął się rozwiewać. Gavving podszedł i stwierdził, że większość grzyba znikła, pozostawiając jedynie czarną spaleniznę. Q miało teraz dwa metry głębokości.
Clave zrobił pochodnię z kawałka kory i wypalił kilka pozostałych plam.
— Zedrzyjcie to, bo będziemy mogli spędzić tu noc. Gavving, Jinny, wróćcie po Merril.
Obudziła się natychmiast, zaledwie jej dotknęli, szczęśliwa, aktywna i pełna planów. Zwabili ją na drugą stronę, gotowi na wszystko, i natychmiast przywiązali na wyskrobanym dnie Q.
Dopiero teraz wszyscy mogli rozłożyć się na wczesną drzemkę.
Merril spała jak dziecko, ale pozostali wiercili się niespokojnie. Krótkie, niechętne rozmowy nawiązywały się na chwilę i milkły. Wreszcie Clave zapytał:
— Jiovan, jak się czujesz?
— Co masz na myśli?
— Całą drogę. Jak się czujesz?
Jiovan prychnął.
— Głodny, ale akurat do tego jestem przyzwyczajony. Mogę się wspinać. Chodzi ci o to, jak się wszyscy czujemy? Nie dowiemy się, dopóki nie dotrzemy do domu. Na razie Merril straciła rozum, ale może ma rację.
Clave był zaskoczony.
— Chodzi ci o to, żeby tu zamieszkać?
— Nie, to szaleństwo. Mówię o tym, żeby wracać. Zabić coś, uwędzić, zebrać więcej grzybów i wracać do domu. Będziemy bohaterami, tak samo jak każda grupa łowiecka wracająca do domu z mięsem, a nie wstydzę się powiedzieć, że jestem na to gotowy. Drzew-nie mnie znudziło bycie… kaleką. Kiedyś to ja karmiłem plemię… a gdyby grzyb-wachlarz rósł w kępie…
Teraz już cała grupa słuchała go uważnie. Clave wiedział, że Jiovan mówi pod publiczność.
— Merril może teraz chorować, wiesz o tym — dodał.
— Czuje się świetnie.
— Nooo, zobaczymy, jak się będzie czuła, kiedy minie działanie grzyba. Może sam chciałbym tego spróbować. — Clave zachichotał. Miał nadzieję, że na tym się skończy.
Nie wtedy, gdy słucha Alfin.
— A może jednak pójdziemy do domu? Mamy już to, po co przyszliśmy.
— Nie sądzę. Na pewno nie wyczyściliśmy wszystkich znaków plemiennych, prawda, Term?
— Powinny biec wzdłuż całego pnia.
— Więc dojdźmy przynajmniej do połowy. Wiemy już, jak się możemy pożywić. Kto wie, co jeszcze znajdziemy? Linonos może był i smaczny, ale znaleźliśmy tylko jednego i nie da się go hodować w kępie. Możemy w powrotnej drodze zebrać trochę grzybów. Co jeszcze? Czy błyskacze nadają się do jedzenia? Może uda nam się przenieść te zwierzaki w skorupach?
Term zaczął się zapalać.
— Można by je hodować tuż nad kępą. To się może udać. Pewnie, że chciałbym iść dalej. Chcę się dowiedzieć, jak to jest, kiedy w ogóle nie ma wiatru.
— Wiemy już, co powie Merril. Ktoś jeszcze?
Alfin stęknął. Nikt więcej się nie odezwał.
— Idziemy dalej — oznajmił Clave.
ROZDZIAŁ V
Wspomnienia
Była tam znowu — specjalna częstotliwość światła, której Sharls Davis Kendy szukał przez pięćset lat. Znalazł ją pięćdziesiąt dwa lata temu, i czterdzieści osiem, i dwadzieścia, i… Miał za sobą sześć pewnych obserwacji i jeszcze dziesięć prawdopodobnych. Lokalizacja ulegała zmianie. Tym razem znajdowało się ono na zachodzie, zaledwie przeświecając przez zupę z kurzu, gazu, śmieci i życia roślinnego: światło wodoru płonącego z tlenem.
Kendy skupił uwagę na drżącym punkcie w Dymnym Pierścieniu. MONT rzadko potwierdzał, że sygnał Kendy’ego przedostawał się przez maelstrom, ale Kendy nigdy nawet nie pomyślał, żeby nie spróbować.
— Kendy w imieniu Państwa. Kendy w imieniu Państwa.
Główny silnik MONT-a pracował już od wielu godzin. Przyspieszał powoli, zbyt powoli, pchając przed sobą coś masywnego. Co oni tam robią?
Czyżby całkiem zapomnieli o „Dyscyplinie” i Sharlsie Davisie Kendym?
Kendy też zapomniał wiele, ale to, co w nim pozostało, było równie żywe jak w momencie, gdy się zdarzyło. Poszukał ucieczki we wspomnieniach.
Docelowa gwiazda była białożółta, z widmem bardzo podobnym do Sol. Okrążał ją niewidoczny towarzysz. Przy masie nieco większej od Słońca T3 była odrobinę jaśniejsza i bardziej błękitna niż Sol, mniej więcej G0 lub G1. Jej towarzysz, połowa masy Słońca, był gwiazdą, nie planetą i powinien być przynajmniej widoczny.
Państwo miało dane teleskopowe z wcześniejszych misji do innych gwiazd. W tym systemie musiało być jeszcze przynajmniej jedno, trzecie ciało wielkości planety. Mogła to być planeta przypominająca pierwotną Ziemię, a wówczas „Dyscyplina” spełniłaby swoje zadanie: zapłodnienie atmosfery algami produkującymi tlen. Pewnego odległego dnia Państwo powróci tu, znajdując świat gotowy do kolonizacji.