Выбрать главу

Jiovan patrzył w stronę środka, na małą, zieloną kępkę, która kiedyś była całym jego życiem, na błękitnawą iskierkę o nazwie Voy. Podniósł głowę i Gavving napotkał jego mordercze spojrzenie.

— Nie jest to coś, o czym opowiadałbym każdemu, kto się napatoczy.

Gavving czekał.

— Dobra. Mam… miałem skłonność do drwin, jak mi mówili. Kiedy prowadziłem polowanie… no cóż, chłopcy mieli się uczyć, po to tam szli, a ja byłem ich nauczycielem. Jeśli ktoś popełnił błąd, nie oszczędzałem go.

Gavving skinął głową.

— Wkrótce zaczęli mi dawać samych niewydarzeńców. Nie mogłem tego znieść, więc zacząłem polować sam.

— Nie powinienem był pytać, ale bardzo mnie to męczyło.

— Zapomnij.

Gavving próbował zapomnieć o czymś innym. W ciągu ostatniego snu obudził się i stwierdził, że brakuje trójki obywateli. Poszedł za dźwiękiem i… ujrzał, jak Clave, Jayan i Jinny cumują liny na korze i unosząc się w powietrzu, produkują dzieci.

Głowę miał teraz pełną żądzy i zazdrości, równoważonej nieco obawą przed gniewem Clave’a lub pogardą Jinny (skoncentrował się na niej właśnie, bo uznał ją za odrobinę ładniejszą). Może sobie co najwyżej pomarzyć. Wszystkie poważniejsze potencjalne partnerki pozostały w Kępie Quinna, a Gavving i tak nie mógłby się oświadczyć: nie miał dość lat ani majątku.

To się, oczywiście, zmieni. Powróci (naturalnie!) jako bohater (naturalnie!). A gniew Przywódcy… nie udało mu się wysłać Harpa. Może Clave też mógłby mu się sprzeciwić. Gdyby zdołali powstrzymać głód, Przywódca nie mógłby nic zrobić: byliby wtedy bohaterami.

Gavving mógłby wybierać i przebierać w partnerkach…

— Dlatego polowałem sam — ciągnął Jiovan. — W dniu, kiedy Glory rozwaliła zagrodę dla indyków.

Przez chwilę Gavving nie mógł sobie uzmysłowić, o czym mówi Jiovan. Potem uśmiechnął się.

— Harp opowiadał mi o tym.

— Słyszałem. Byłem wtedy pod konarem, przywiązany jedną liną, druga zwisała luźno. Skubałem sobie listki z głową w niebie… no wiesz, czekałem sobie. Była pełnia nocy okluzji Nowego Roku. Słońce, duże i jasne, świeciło tylko dla mnie, a Voy dryfował dokładnie przez środek. I nagle pojawił się indyk, łopocząc pod wiatr, wciąż jeszcze w pełnym pędzie, tyłem. Założyłem szybko sieć na wolną linę i rzuciłem. Złapał się. Nadleciał następny. Miałem więcej siatek i w ciągu kilku chwil na każdym końcu liny miałem po indyku. Ale przyleciały dwa następne, potem cztery i wszystkie z góry. Domyśliłem się, że to nasze, więc rzuciłem koniec liny, do której byłem przycumowany, i złapałem trzeciego…

— Dobrze rzucasz — zauważył Gavving.

— O, pewnie, tego dnia rzucałem doskonale. Ale niebo było pełne indyków i większość i tak by uciekła, a ja wciąż uważałem, że to okropnie śmieszne.

— Aha.

— Dlatego nigdy wcześniej o tym nie opowiadałem.

Gavving nagle domyślił się, co było dalej.

— Chyba przeżyję, jeśli i teraz nie dokończysz tej historii.

— Nie, nie ma sprawy. Naprawdę, to było śmieszne — poważnie powiedział Jiovan. — Ale niebo pełne było indyków i nadleciała rodzina triunów, żeby coś zrobić z tym całym latającym mięsem. Rozdzieliły się i ruszyły za indykami. Nie mogłem zrobić nic innego, tylko ściągnąć moje trzy.

Jiovan nagle przestał się uśmiechać.

— Samiec rzucił się na jednego z moich indyków. Połknął go w całości i próbował odlecieć. Złapał nie tę linę… wyobraź sobie jeden koniec liny zaczepiony do haka tkwiącego głęboko w drewnie, i ta olbrzymia bestia ciągnąca za drugi koniec, a ja w pętli pośrodku. Nagle zobaczyłem, co się dzieje, rozluźniłem pętlę i próbowałem wyskoczyć, ale pętla złapała mnie za nogę, urwała mi ją, a potem wyleciałem w niebo.

— Drzewne żarcie…

— Tak właśnie myślałem, masz rację. Pamiętasz, że wciąż miałem linę w garści? Ale z indykiem na każdym końcu. Indyki miotały się jak wściekłe, a ja spadałem. Próbowałem rzucić indyka, naprawdę, myślałem, że się zaczepi w gałęziach, ale gdzie tam! Tymczasem samiec triuna poczuł, że coś go zatrzymało, i nie wiedział co. Ciągnie za linę i czuje, jak mu się coś rusza w brzuchu, więc pluje i rzyga. Chyba tak to się stało. Wiem tylko, że coś plasnęło mi prosto w twarz. Patrzę, a to martwy indyk pokryty jakąś masą. Złapałem go, przytuliłem do serca i wlazłem po linie z powrotem do kępy.

Gavving bał się roześmiać.

— Wtedy podwiązałem to, co zostało z mojej nogi. To, co wisiało luzem, musiałem odciąć. I co, mały, czy Harp opowiedział ci kiedy taką historię?

— Nieee… Drzewne żarcie, oszalałby! Och…

— Byłbym sławny. Nie chcę być sławny w taki sposób.

Gavving przeżuł i to.

— Więc po co mi to teraz mówisz?

— Nie wiem. Moja kolej — poderwał się nagle Jiovan. Nabrał tchu w płuca i zanurzył się w dymie.

Gavving poczuł ogromny ciężar. Zawsze zadaje zbyt wiele pytań. Uśmiechnął się z poczuciem winy, bo właśnie wyobraził sobie Jiovana, usiłującego rzucić linę z indykiem uwiązanym na każdym końcu. Ale co, jeśli Jiovan pożałuje, że to opowiedział?

Ujrzał, jak zza krzywizny pnia wyłania się Clave.

Jiovan pojawił się również, wlokąc za sobą dym, i Gavving musiał wstrzymać oddech, dopóki powietrze się nie oczyści. Jiovan zakaszlał.

— To było tak dawno — rzekł. — Może już tak nie boli. Może po prostu chciałem to opowiedzieć. Może musiałem.

— Wracają — mruknął Gavving. — Ciekawe, co ich tak podnieciło?

Clave ryknął:

— Nie wrócę do domu, dopóki nie dowiem się czegoś o tamtych!

— Ja wiem na ich temat dość dużo — odparł Term. — Wszyscy kiedyś mieszkaliśmy razem w Ciemnej Kępie. Quinnowie odeszli po jakiejś różnicy zdań. Przedtem było to plemię Daltona-Quinna.

— Więc to rodzina.

Sprzeczka stawała się nieco mniej chaotyczna, ale to dlatego, że połowa grupy zawróciła. Nie straciła za to na gwałtowności. Alfin wrzasnął:

— Nie słuchacie. Wykopali nas! Nie wiemy, może nadal uważają, że są z nami w stanie wojny!

— Clave, znaki plemienne są wyczyszczone — wtrącił Term. — Ostatnio nie znajdujemy też tylu grzybów ani tych skorupiaków. Wydaje mi się, że oni dbają o tę część pnia. Muszą wciąż być w pobliżu. Najlepiej zrobimy, jeśli się stąd wyniesiemy!

— Chcesz uciekać od czegoś, czego nawet nie widziałeś?

— Widzieliśmy insygnia plemienne — odparł Term. — Brak znaku przekreślenia na Q. Może oni wciąż się nazywają Dalton-Quinn, a my okażemy się intruzami na ich drzewie? I tak minęliśmy równik, jesteśmy na ich terytorium. Clave, wracajmy do domu. Zabijmy jeszcze jednego linonosa, zbierzmy trochę wachlarzy i skorupiaków i wracajmy do domu ze stosem jedzenia. — Clave potrząsnął głową. — Plemię nie będzie już więcej ginęło z pragnienia! Przyniesiemy wodę z pnia…

Clave przekreślił jego słowa gestem dłoni.

— Ta woda i tak dojdzie do kępy. Nie. Chcę się spotkać z Daltonami. Minęły setki lat, nie wiem nawet, jak wyglądają… może znają lepsze metody hodowania roślin ziemskich albo sposoby zdobywania wody? Może hodują żywność, o jakiej nawet nie słyszeliśmy? Trzeba to sprawdzić. Cześć, Jiovan!

— Cześć. Co się dzieje?

— Znaleźliśmy znak plemienny, który nie jest nasz. Pytanie do obywateli: czy pójdziemy się przywitać, zanim zawrócimy do domu? Czy wiejemy od razu?