Dym z katastrofy podzielił niebo od końca do końca. Gęste, migoczące chmury czerni uwalniały się z jaśniejszych obłoków. Te same owady, które wyżarły drzewo, odlatywały teraz w poszukiwaniu następnej ofiary.
W smudze dymu unosiły się szczątki drzewa. Term ujrzał duże kawałki kory i rozdartego drewna. Chmura błyskaczy krążyła w panice, a wśród nich jakiś łopoczący szczątek — może linonos wypłoszony z legowiska. W całym tym zamieszaniu chmura ciał i obywateli rozpraszała się powoli.
Daleko w stronę Voy Gavving manewrował kawałem wędzonego mięsa prawie tak dużym, jak on sam. Trudno go będzie dosięgnąć. Daleko zaszedł, żeby to mięso uratować, a odrzut popchnął go pewnie jeszcze dalej. Gavvinga zostawimy sobie na koniec… miejmy nadzieję.
Grzyb otarł się o Terma, który natychmiast go złapał. Poczuł, jak miąższ poddaje się jego dłoniom. Clave gapił się na niego jakby w zadumie.
— Co się stało? — zapytał.
Bezpieczny.
— Drzewo się rozpadło, Clave. Będę potrzebował czegoś z twojego plecaka. Musimy zacząć ratować obywateli.
Clave nie pomagał, ale też się nie opierał, gdy Term przeszukiwał jego plecak. Mogli użyć grzyba jako bazy operacyjnej: najpierw uratują Alfina, ponieważ jest najbliżej… Wziął sześć strąków. Przesunął się nieco bliżej środka ciężkości grzyba i odpalił najpierw jeden strąk, a potem drugi.
— Drzewo się rozpadło?
— Sam widziałeś.
— Jak? Dlaczego?
Term oceniał odległości. Szerokim zamachem rzucił linę. Lina musnęła plecy Alfina, który wykręcił się i chwycił ją z całych sił. Nie próbował jej zwijać. Term musiał to zrobić sam. Alfin patrzył tylko w bezmyślnym przerażeniu. Dopiero na ostatnim metrze rzucił się do przodu i owinął wokół trzonu, zatapiając palce w miąższu.
Długa dłoń owinęła się wokół szyi Terma. Smukłe, silne palce nakryły kciuk, zacieśniając się niczym stalowa obroża. Poczuł w uchu gorący oddech Clave’a.
— A teraz powiesz mi wszystko!
Term zamarł. Clave zwariował.
— Powiedz, co się stało.
— Drzewo się rozpadło.
— Dlaczego?
— Może rozsadził je ogień, ale i tak nadszedł już jego czas. Clave, wszystko w Dymnym Pierścieniu znajduje jakiś sposób, aby przeżyć. Jakiś sposób, aby znaleźć się w medianie, gdzie jest powietrze i woda. A jak sądzisz, skąd są strzałostrąki?
Dłoń popuściła nieco. Term nie przestawał mówić.
— To jest sposób rośliny na przeżycie. Jeśli roślina zawędruje za daleko od mediany, za głęboko w rejon torusa gazowego…
— Czego?
— Na Ziemię, co się tu dzieje? — zapytał Alfin.
— Clave chce wiedzieć, co się stało. Alfin, czy możesz posterować grzybem i złapać jeszcze paru naszych? Masz… — podał mu zapas strąków.
Alfin wziął je i przez dłuższą chwilę zastanawiał się, co z nimi zrobić. Term nie zwracał na niego uwagi, tylko ciągnął dalej:
— Dymny Pierścień biegnie po medianie o wiele większego obiektu. Jest to torus gazowy, gdzie cząsteczki… kawałeczki powietrza mają długie uśrednione drogi swobodne. Powietrze w torusie jest bardzo rzadkie, ale trochę go jest. Robi się gęściejsze w okolicach mediany. Dlatego tu właśnie znajdujesz wszystkie rośliny, glebę i wodę. Tym właśnie jest Dymny Pierścień: najgęstszą częścią torusa gazowego, dlatego właśnie tu chcą pozostać wszystkie żywe istoty.
— Bo tu mogą oddychać. W porządku, wal dalej.
— Wszystko w Dymnym Pierścieniu może w jakiś sposób manewrować. Zwierzęta najczęściej mają skrzydła. Rośliny… no, przynajmniej niektóre z nich mają strzałostrąki. Wypluwają nasiona w stronę środka mediany, gdzie mogą się one rozwijać i rosnąć, lub wystrzelają jałowe nasiona w stronę torusa gazowego, a odrzut popycha wtedy roślinę w kierunku mediany. Są też rośliny, które wypuszczają długie korzenie, chwytające wszystko, co przelatuje po drodze. To latawce…
— A dżungle?
— Nie… nie wiem. Uczony nigdy…
— Zapomnij o tym. Co z drzewami?
— A, to jest rzeczywiście ciekawe. Uczony to wymyślił, ale nie potrafił udowodnić…
Dłoń zacisnęła się mocniej. Term wyrzucił z siebie bezładny strumień słów:
— Jeśli całkowe drzewo odpadnie za daleko od mediany, zaczyna obumierać. Umiera od środka. Robaki je zjadają. Są symbiontami, nie pasożytami. Kiedy drzewo przegnije, rozpada się. Patrz, połowa leci jeszcze dalej, a połowa kieruje się w stronę mediany. Część przeżywa, część obumiera… i tak to lepsze niż nic.
Clave przeżuwał to w zadumie.
— Która połowa? — zapytał wreszcie.
— Wschód kieruje cię na zewnątrz, z zewnątrz kieruje cię na zachód, zachód…
— Co robisz?
— Próbuję sobie przypomnieć. Byliśmy za daleko w kierunku Voy, więc nasz koniec drzewa… — Dopiero wtedy go to uderzyło. Nagłe objawienie ścisnęło go za gardło.
W chwilę później to samo uczyniły palce Clave’a.
— Mów, ty manusie. Mam już potąd twojego gadania szyfrem!
Term odezwał się schrypniętym głosem:
— Przywódco, możesz nazywać mnie Uczonym.
Dłoń rozluźniła chwyt.
— Plemię Quinna już nie istnieje. Teraz my jesteśmy Plemieniem Quinna.
Alfin przerwał długą ciszę, która nastąpiła po tak straszliwej deklaracji.
— Cieszysz się, Term? Miałeś rację. Drzewo umierało.
— Zamknij się — odparł Clave. Zdjął dłoń z szyi Terma. Może to błąd, może nie, ale będzie musiał teraz przeprosić. Na razie wspiął się na skraj wachlarza. Jayan i Jinny zbliżały się powoli, obserwując jego ruchy, w rytmie własnych obrotów.
Nigdy nie czuł się tak bezradny, tak przerażony koniecznością podjęcia decyzji. Martwiło go, że Term i Alfin widzieli go w takim stanie. Spróbował się odezwać i stwierdził, że mówi niemal normalnie.
— Są bardzo blisko. Dobra robota, Alfinie. Teraz polecimy po Merril. Nigdzie nie widzę Glory.
Term odezwał się cicho:
— Ja też jej nie widziałem od… od… — nerwowo potarł gardło.
— Mogła nie skoczyć. Zostało nas siedmioro… siedmioro. — Rzucił linę. Jinny chwyciła ją palcami stóp i Clave ściągnął je obie.
— Witajcie w tym, co pozostało z Plemienia Quinna — powiedział.
Uwiesiły się na nim bardziej z przerażenia niż z czułości. Jinny odsunęła się lekko, żeby spojrzeć mu w twarz.
— Zginęli? Wszyscy zginęli? — Zupełnie jakby już się tego wcześniej domyślała.
— Dlaczego Uczony nie widział, że to nadchodzi? — zapytał Alfin.
— Widział — odparł Term.
— Drzewne żarcie! Więc dlaczego został?
— Był starym człowiekiem. Nie potrafiłby wspiąć się pięćdziesiąt klomterów w górę drzewa.
Alfin otworzył szeroko usta.
— Ale, ale to tak, jakby zamordować wszystkich tych, którzy mogli się wspinać!
Nie było na to czasu. Clave rzucił tylko:
— Alfin, patrz, co robisz.
Alfin otworzył dwa strzałostrąki, potem jeszcze jeden. Wachlarz dryfował w stronę Merril, która czekała, o dziwo, ze stoickim spokojem. „Dzieci!” — mruknął pod nosem.
Gdzieś z boku spostrzegł ruch.
Ciało, które Clave wziął za dryfującego trupa, poruszyło się. Wskazał je palcem.
— Jeden zabójca żyje.
Patrzyli. Kobieta już się nie miotała. Przywiązała linę do długiego noża i rzuciła. Trafiła w martwą towarzyszkę i przyciągnęła ją ku sobie. Przeszukała ciało i z powrotem pchnęła w kierunku pozostałych.