Chyba nie znalazła wiele, ale musiały to być ważne rzeczy. Odpaliła dwa strąki po kolei. Odrzut poniósł ją w kierunku Voy.
— Nie leci tutaj — mruknął Alfin. — Nie leci do domu. Ciekawe, co ona sobie myśli?
— Nie nasza sprawa.
Merril chwyciła linę rzuconą przez Alfina i przyciągnęła się bliżej. Na samym grzybie nie było już miejsca.
— Widziałaś gdzieś Glory? — zapytał Clave.
— Trzymała się kory jak topielec, kiedy ją widziałam po raz ostatni. Była na zewnętrznym kawałku. Gavving jest w kierunku wnętrza, dość daleko.
— Idziemy po niego. Mam nadzieję, że zdążymy.
W tej chwili sprawa stała się oczywista. Kobieta w purpurze minęła ich; zmierzała w stronę Gavvinga.
Gavving obserwował, jak się zbliża. Nie mógł zrobić wiele więcej. Widział, że kobieta go obserwuje. Jej twarz nie była już wykrzywiona grymasem gniewu. Gavving ujrzał króciutkie ciemne włosy, trójkątną twarz z dziwnie wąskim podbródkiem, zamyśloną, jakby go oceniała.
Zaraz go minie.
Nie wiedział, co robić w tej sytuacji. Nie chciał umierać sam, a już na pewno nie miał zamiaru zdychać przebity tymi miniharpunami. Była już bardzo blisko. Sięgnęła przez ramię i wyjęła przywiązany miniharpun. Gavving mógł tylko próbować zasłonić się mięsem, gdy rozkładała swoją dziwną broń. Spojrzała mu wprost w oczy i cisnęła ją.
Pierzasty harpun pogrążył się w ciepłym mięsie.
Gavving pospiesznie wyciągnął nóż i sięgnął w kierunku jej liny.
— Nie, nie, nie! — krzyknęła. — Pozwól mi żyć! Mam wodę! Mam strąki! Błagam!
Dziwnie przekręcała słowa, ale rozumiał, co mówi.
Może być. Odkrzyknął:
— Nie ruszaj się. Nie przyciągaj mnie. Muszę pomyśleć.
— Jestem posłuszna.
Wisiała w powietrzu na uwięzi, nieruchoma.
— Masz wodę, a ja mam jedzenie. A jeśli mnie zabijesz i zatrzymasz i jedno, i drugie?
— Mój miecz — odparła i wyjęła długi nóż. Rzuciła broń w jego stronę. Zaskoczony Gavving wyciągnął rękę i udało mu się chwycić miecz za rękojeść.
— Mój łuk — powiedziała i zaledwie miał czas wetknąć nóż w mięso, kiedy rzuciła mu tę rozciąganą broń. Złapał ją również.
I co teraz? Po prostu czekała.
— Czego chcesz?
— Chcę przyłączyć się do was, do waszych ludzi. Nie ma już nikogo innego.
Miał teraz tyle broni, że mógł się nią obwiesić, no i co z tego? Jeśli rozdziela ich tylko czterdzieści kilo wędzonego mięsa, każde z nich może zabić drugie w dowolnym momencie. Kiedyś przecież będzie musiał spać… a ona wciąż czeka.
Nagle pomyślał: „A dlaczego nie? I tak jestem martwy”.
— Chodź! — zawołał.
Zwinęła linę i podpłynęła. Gavving trzymał plecak, ale ona uwiesiła się na mięsie, nie zastanawiając się nawet, czym to się skończy dla jej purpurowego ubrania. Z jednej z tuzina kieszeni, które nadawały jej ciału dziwaczny, klocowaty wygląd, wyjęła strąk, nastawiła i ukręciła koniec. Kiedy się wyczerpał, ich prędkość zmieniła się nieco. Użyła kolejnego strąka. I jeszcze jednego.
— Skąd masz aż tyle? — zapytał.
— Zabrałam je moim towarzyszkom.
Ich ciałom. Gavving odwrócił się. Plemię Quinna wisiało teraz w jednym gronie wokół…
— Dłoń Checkera — powiedziała jego przeciwniczka. Miał problemy ze zrozumieniem jej dziwnej wymowy. — Wszyscy są przyczepieni do Dłoni Checkera. Bardzo dobrze. Grzyby są jadalne.
— Znam to słowo. Checker. Term go użył, ale nigdy nikomu nie powiedział, co oznacza.
— Nie powinniście byli atakować Dłoni Checkera. Hodujemy… hodowałyśmy go.
— Dlatego zabiłyście Jiovana? Z powodu grzyba?
— Za to, i za powrót z wygnania. Zostaliście wygnani za zamordowanie Przywódcy.
— To dla mnie nowina. Jesteśmy na Kępie Quinna od ponad stu lat.
Skinęła głową, jakby to nie miało większego znaczenia. Była dziwna… była obca. Gavving znał wszystkich mężczyzn i wszystkie kobiety i dzieci w Kępie Quinna. Ta obywatelka spadła na niego z nieba, kompletnie nieznana. Nie był nawet pewien, czy powinien jej nienawidzić.
— Chce mi się pić — powiedział.
Podała mu bukłak ze strąka, do połowy wypełniony wodą. Napił się.
Gromadka stanowiąca Plemię Quinna była teraz odrobinę bliżej. Ale może mu się tylko zdawało.
— I co teraz zrobimy? — zapytał. — Używasz strąków z taką wprawą, że chyba lepiej czujesz się w przestworzach niż my. Możesz nam powiedzieć, co robić dalej? Kępa Daltona…
— Kępa Daltona-Quinna — poprawiła go.
— Wasza strona drzewa jest prawdopodobnie bezpieczna, ale wiatr wypycha ją na zewnątrz. Nie mam pojęcia, jak do niej dotrzeć. Jesteśmy zgubieni. — Nagle poczuł, że nie może dłużej walczyć z własną ciekawością. — A kim ty właściwie jesteś?
— Minya Dalton-Quinn.
— Jestem Gavving Quinn — powiedział po raz drugi w życiu. Pierwszy raz miał miejsce, gdy odbywał rytuał wejścia w dorosłość. Spróbował jeszcze raz: — Kim jesteście? Dlaczego chcieliście nas zabić?
— Smitta była… gwałtowna. Niektóre z nas w Szwadronie Triunów są właśnie takie, a wy ścinaliście Dłoń.
— Szwadron Triunów. Głównie kobiety?
— Same kobiety. Nawet Smitta, formalnie. Służymy kępie jako wojownicy.
— Dlaczego chciałaś zostać wojownikiem?
Gwałtownie potrząsnęła głową.
— Nie chcę o tym mówić. Czy twoi obywatele mnie przyjmą, czy zabiją?
— Nie jesteśmy… — Zabójcami? Sam zabił dwie osoby. Przyszło mu do głowy, że jeśli Term dobrze go wyszkolił, to… chociaż Uczony złoiłby im obu skórę za takie gadanie… to znaczyłoby… że połowa drzewa należąca do Minyi, odpadając od Voy, wychodziła również ze strefy suszy. Właśnie.
— Czy mogę im to powiedzieć? — zapytał. — Jeśli wróciły do odległej kępy, zajmiesz się tym, abyśmy stali się członkami waszego plemienia. Będzie lepiej, jeśli ja im to powiem. No to jak?
Nie odpowiedziała od razu, dopiero po chwili.
— Muszę pomyśleć.
Mięso i grzyb mijały się ze sporą prędkością, gdy Clave rzucił obciążoną linę. Zarezerwował na to ostatni strąk. Może to jeszcze jeden błąd. Teraz mają tylko jedną szansę… ale nieznajoma bez trudu złapała linę i szybko ściągnęła. Przygotowali się na odparcie wzajemnego wirowania.
Gavving krzyknął poprzez dzielącą ich odległość:
— To Minya z Plemienia Daltona-Quinna. Chce się do nas przyłączyć.
— Jeszcze nie ciągnij. Czy jest uzbrojona?
— Była.
— Chcę dostać jej broń.
Clave rzucił jeszcze jedną linę i ściągnął z powrotem imponująco gruby pęk broni. Przyjrzał się zdobyczy: nóż długości jego własnego ramienia i drugi, mniejszy, pęk miniharpunów i dwie rozciągane sztuki broni, jedna z drewna i jedna z metalu. Bardziej podobała mu się drewniana. Ta metalowa wydawała się wykonana z czegoś dziwnego. Na razie zastanawiał się, jak mogą działać i całkiem mu się to spodobało.
— Ona chciała nas wszystkich zabić — zaoponował Alfin.
— To prawda. — Clave podał Termowi ostatni strąk, nie bez oporu zresztą. — Zatrzymajcie nasze obroty. Widzicie ten kawał kory, na zewnątrz od nas? Nie porusza się zbyt szybko. Spróbujcie nas zatrzymać i skierować w tamtą stronę.
— Co chcesz zrobić? — upierał się Alfin.
— Wezmę ją, jeśli na to zasłuży — odparł Clave. — Siedmioro obywateli w plemieniu to śmiechu warte.
— Nie ma miejsca, żeby jej pilnować.