— Gdzie mamy spędzić resztę życia?
Strąk wypuścił strumień gazu i nasion.
— Tak nie dotrzemy do kory — stwierdził Term. — Nie mamy dość odrzutu.
Alfin wciąż nie odpowiadał. Clave zwrócił się do niego:
— Skoro nie polubiłeś spadania, domyślam się, że chciałbyś zamieszkać w kępie całkowego drzewa. Mamy teraz więźnia, który mieszka w kępie. Jest szansa, by zapracować na jej wdzięczność.
— Dajcie ją tutaj.
ROZDZIAŁ IX
Tratwa
Staw był małą, ale doskonałą kulą i znajdował się około dwudziestu klomterów od Dłoni Checkera: gigantyczna kropla wody, ciągnąca za sobą ogon szarej mgły w ucieczce od słońca. Kiedy słońce podświetlało ją od tyłu, tak jak teraz, Minya widziała wijące się w jej wnętrzu kształty.
Wyminie ich.
Końce drzewa były odległe od siebie i wciąż się oddalały. Kępa Daltona-Quinna dryfowała na zewnątrz i na zachód, a Ciemna Kępa ku środkowi i na wschód. Łącząca je smuga dymu stawała się coraz bledsza, poza ciemnymi pasmami, które składały się z chmur niezdecydowanych insektów.
Nagle coś wynurzyło się ze stawu i kropla w odpowiedzi zapulsowała i zmarszczyła się gwałtownie. Stworzenie wydawało się ogromne, nawet z tej odległości. Trudno było osądzić jego prawdziwą wielkość, ale wyglądało jak paszcza z płetwami. Minya obserwowała je niespokojnie.
Chyba nie miało zamiaru skierować się w ich stronę. Z trzepotem zdążało w kierunku smugi dymu.
Rozproszona grupa mieszkańców unosiła się wokół Dłoni Checkera. Nie mogli się dobrze umocować. Nie było dość miejsca, a poza tym grzyb wcale nie był aż taki mocny. Przyczepili się za pomocą pik i uprzęży, ale nie zamierzali zbliżać się do Minyi.
Starzec Alfin uczepił się trzonu. Nie miał już na twarzy tego wyrazu przerażenia, ale w dalszym ciągu nie odzywał się i nie ruszał.
Term przyglądał się uważnie Minyi.
— Meen Ya. Dobrze mówię?
— Mniej więcej. Minya.
— Ach, Mineeya… gdybyśmy zdołali dotrzeć do twojego końca drzewa, czy pomogłabyś nam dołączyć do waszego plemienia?
Czuła na sobie ich wzrok. Stary wydawał się zdesperowany. Cóż, prędzej czy później tak to się musiało skończyć.
— Mamy suszę — odparła. — I tak już jest za dużo gąb do żywienia.
— Wasza susza chyba właśnie dobiega końca — odezwał się Term. — Teraz już będzie woda.
— Jesteś uczniem Uczonego z plemienia Quinna?
— Zgadza się.
— Przyjmuję to, co powiedziałeś. Ile potrwa, zanim woda pozwoli na wyhodowanie nowych roślin? W każdym razie…
— Teraz wiatr będzie przynosił również ptaki na mięso.
— Nie chcę wracać! — Wreszcie to wykrztusiła.
— Czy popełniłaś zbrodnię? — zapytał Clave.
— Chciałam popełnić zbrodnię. Musiałabym to zrobić. Proszę!
— Dobrze, dajmy temu spokój. Gdybyśmy jednak chcieli spędzić tu resztę życia, byłby to dość krótki okres. Każda przelatująca rodzina triunów weźmie nas za grzybową przekąskę. Albo ta latająca gęba, która przed chwilą wyskoczyła ze stawu…
— Czy nie dałoby się znaleźć innego drzewa, na którym nikogo nie ma? Wiem, że teraz nie możemy ruszyć się gdziekolwiek, ale gdybyśmy dotarli do Kępy Quinna-Daltona, na pewno udałoby się nam przedostać na inne drzewo. Jak sądzicie? — Zdaje się, że nie kupili tego. Może odwrócić ich uwagę? — W każdym razie stać nas na coś więcej. Powinniśmy jeść Dłoń, zamiast się jej czepiać. Teraz, kiedy została zerwana, nie utrzyma się długo. Musimy znaleźć miejsce, gdzie będziemy się mogli zaczepić. Tam — pokazała palcem.
„Tam” było postrzępionym kawałkiem kory, długim na dziesięć, szerokim na pięć metrów. Płat wytracił już szybkość wirowania dzięki tarciu powietrza. Clave… Przywódca?… rzekł:
— Obserwowałem go przez cały dzień. Nie zbliża się w naszą stronę. Drzewne żarcie, gdybyśmy mogli się ruszyć, już byłbym przy stawie.
— Drzewo powinno pozostawiać częściową próżnię — podsunął Term. — Może go wessie. Trzeba mieć nadzieję.
— Możemy zrobić coś więcej. Kora jest chyba dość blisko. — Minya sięgnęła po broń.
Długa dłoń chwyciła ją za przegub, otaczając palcami niemal dwukrotnie.
— Co ty robisz najlepszego?
Długie, silne palce i żadnych oporów przed dotknięciem innego obywatela. W Kępie Daltona-Quinna byli mężczyźni podobni do Clave’a. To oni sprawili, że Minya znalazła się w Szwadronie Triunów… Gwałtownie potrząsnęła głową. Była jego więźniem, przybyła jako zabójca. Odpowiedziała powoli, starannie dobierając słowa:
— Myślę, że zdołam wbić w to drewno strzałę z liną.
Zawahał się i po chwili puścił ją.
— Próbuj.
Użyła metalowego łuku Sal. Strzała zwolniła w locie i zaczęła unosić się w powietrzu. Ponowiła próbę. Teraz już dwie strzały płynęły na końcu luźnych lin. Młody Gavving z pomrukiem niezadowolenia zwinął liny.
— Chciałbym spróbować — odezwał się Clave i wziął łuk. Kiedy strzelił, cięciwa musnęła mu przedramię. Clave zaklął. Strzała zatrzymała się w miejscu.
Minya nigdy nie zastanawiała się zbyt długo. Równie szybko podejmowała ważne i nieważne decyzje. To również pomogło jej w dostaniu się do Szwadronu Triunów. Teraz odezwała się:
— Trzymaj ramię prosto i sztywno. Pociągnij najmocniej, jak potrafisz. Przesuń cięciwę nieco w prawo, wtedy nie uderzy cię w ramię. Patrz wzdłuż strzały. Teraz się nie ruszaj.
Podniosła zwój liny i z całej siły rzuciła w stronę arkusza kory. Teraz strzała będzie mniej obciążona.
— Strzelaj, kiedy chcesz.
Strzała pomknęła w kierunku kory i wbiła się w krawędź. Clave pociągnął linę, powoli, powoli… kora przybliżyła się nieco… strzała obluzowała się i wypadła.
Clave powtórzył wszystko od początku bez cienia zniecierpliwienia. Kora była już o kilka metrów od nich. Trafił znowu i pociągnął za linę, jakby walczył z gigantycznym ptakiem.
Kawał kory zbliżył się jeszcze bardziej. Clave wystrzelił jeszcze jedną strzałę, która pogrążyła się głęboko w drewnie. Przedostali się na linie. Minya zauważyła, że Alfin z drżeniem wypuścił powietrze, gdy znalazł się bezpiecznie przywiązany do kory.
Zauważyła też komentarz Clave’a: „Dobra robota, Minya” i to, że zatrzymał łuk.
— Aby pójść na stronę, będziemy korzystać z drugiego krańca kory — pouczył ich Clave. — Kora jest teraz wszystkim, co mamy, i nie należy jej zanieczyszczać. Kiedy będziecie chcieli nakarmić drzewo, nawóz powinien kierować się na zewnątrz.
— Będzie latać dookoła nas — zaoponował Alfin. Były to jego pierwsze słowa od wielu godzin. Na pewno zauważył spojrzenia, jakimi go obdarzyli. — Ależ tak, mam lepszy pomysł. Karmiąc drzewo, stawajcie na krawędzi. Wtedy ruch obrotowy odrzuci to w drugą stronę. Mam rację, Term?
— Tak. Dobrze myślisz.
Minya żuła grzyb-wachlarz. Był włóknisty i prawie bez smaku, ale miał w sobie wilgoć i to było pyszne. Tęsknie spojrzała w kierunku stawu, który wcale się nie zbliżał. Tak blisko, a tak daleko…
Ogryźli wędzone mięso dumbo do samej kości, żeby się nie zepsuło. Chyba to był błąd. Brzuchy mieli pełne, może nawet zbyt pełne, ale tym bardziej chciało im się pić. Pewnie umrą z pragnienia.
Poza tym wszystko szło jak z płatka.
Ten złotowłosy chłopak, Gavving — chyba dokonała dobrego wyboru. Pewnie sądzi, że zawdzięcza jej życie. Może to i prawda. Wydawał się nieszkodliwy, ale dwa razy widziała, jak zadawał śmierć. Lepiej, by był jej sprzymierzeńcem niż wrogiem.