Nagle zaczęła się zastanawiać, czy chłopak nie postrzega blizny jako wady, zamiast powodu do dumy. Za późno… zresztą lepiej, żeby zobaczył ją teraz niż potem…
— Kilka czuwań temu trójka naszych walczyła z mieczoptakiem. Wróciło tylko dwóch.
— Są niebezpieczne.
— Są. A więc nie lubisz mężczyzn?
— Nie lubiłam. Gavving, ja wtedy miałam czternaście lat.
Wytrzeszczył na nią oczy.
— Dlaczego czternastoletnia dziewczynka miałaby obchodzić mężczyzn?
Nie przypuszczała, że jeszcze jest w stanie się śmiać, a jednak…
— Może to z powodu mojego wyglądu, ale… obchodziłam ich wszystkich. Jedynym sposobem ucieczki był Szwadron Triunów.
Czekał.
— A teraz mam dwadzieścia dwa lata i chciałabym zmienić zdanie. I nie mogę. Nikt nie zmienia zdania po wstąpieniu do Szwadronu. Mogliby mnie zabić nawet za to, że o to proszę… a ja poprosiłam. — Przyłapała się na tym, że podnosi głos. Nie szło tak, jak to sobie zaplanowała. Szepnęła: — Powiedział mi, że powinnam się wstydzić. Może nawet wszystkim rozgada. Nie szkodzi. Nie wracam.
Wyciągnął dłoń, jakby chciał ją poklepać po ramieniu i nagle zmienił zdanie.
— Nie martw się tym. I tak nie możemy się ruszyć. Gdybyśmy mogli, i tak lepiej byłoby znaleźć sobie jakieś puste drzewo.
— A ja chcę robić dzieci — wyrzuciła z siebie i czekała.
Przecież musiał zrozumieć. Ale się nie poruszył.
— Ze mną? Dlaczego właśnie ze mną?
— Och, drzewne żarcie, dlaczego nie możesz po prostu… no dobrze, a z kim innym? Term żyje tylko tym, co ma w głowie, Alfin boi się spaść… Clave? Cieszę się, że tu jest, bo dobry z niego przywódca. Ale właśnie taki… Clave popchnął mnie do Szwadronu. Boję się go, Gavving. Widziałam, jak zabiłeś Sal i Smittę, ale ciebie się nie boję. Chyba musiałeś to zrobić. — Od razu zdała sobie sprawę, że powiedziała nie to, co trzeba.
Zaczął drżeć.
— Nie czułem do nich nienawiści. Minya, to oni nas zabijali! Bez słowa. Byli twoimi przyjaciółmi, prawda?
Skinęła głową.
— To było złe, bardzo złe czuwanie. Ale nie wrócę tam.
— I wszystko dla jednego grzyba…
— Gavving, nie odtrącaj mnie. Ja… nie przeżyłabym tego.
— Nie mam zamiaru cię odtrącać. Po prostu nigdy wcześniej tego nie robiłem.
— Ja też nie.
Zdjęła spodnie. Nie miała haka, żeby je zaczepić. Gavving zauważył jej zakłopotanie i wyszczerzył zęby. Wbił hak w korę i dodał dwa sznurki. Jednym przywiązał spodnie Minyi, a potem także własne spodnie i tunikę. Drugim przewiązał się w pasie.
— Widziałem, jak to robią — zwierzył jej się.
— Przynajmniej tyle. Ja nawet nie widziałam. — Wyciągnęła dłoń, by dotknąć tego, co ukrywały jego spodnie. Kiedyś jakiś mężczyzna zmusił ją, aby wzięła do ręki jego członek, ale tamten wyglądał zupełnie inaczej… nie, ten także zmieniał się w oczach. Właśnie.
Myślała, że po prostu należy pozwolić, aby sprawy potoczyły się własnym torem. Nie było to jednak takie proste. Korzystała ze stóp jak z drugiej pary dłoni i dzięki nim mogła przyciągnąć go ku sobie. Ostrzegano ją przed bólem; nie wszystkie z Triunów wstąpiły do Szwadronu jako dziewice. Bywało o wiele gorzej.
Zdawało się, że Gavving nagle oszalał, jakby próbował stopić dwoje ludzi w jedno… Trzymała go i pozwalała na to, gdy nagle poczuła, że i ją ogarnia to samo. Podjęła decyzję w chwili chłodnej reakcji na przerażającą katastrofę, ale teraz czuła, jak zachodzą w niej zmiany. Tak, chciała, żeby pozostali złączeni na zawsze, mogła zbliżyć ich jeszcze ku sobie piętami i rękami… ale nie, już się rozdzielali… już koniec… koniec…
— O tym nikt mi nie mówił — szepnęła, gdy odzyskała oddech.
— Mnie mówili. — Gavving odetchnął głęboko. — Mieli rację. Hej, nie bolało cię? — odsunął ją od siebie, tylko odrobinę, i szybko spojrzał w dół. — Krwawisz… Niedużo.
— Bolało. Jestem silna, Gavving. Tak się bałam. Nie chciałam umierać jako dziewica.
— Ja też nie — odparł poważnie.
Czyjaś dłoń pochwyciła kostkę Terma i potrząsnęła, wyrywając go z koszmaru.
— No! Co…?
— Term! Czy znasz jakiś powód, dla którego Gavving nie mógłby zrobić z kobietą dziecka?
— A co miałby zrobić, musruma? — Głowę miał jak z waty. Rozejrzał się wokoło. — A kto to, nasza branka?
— Tak — potwierdziła Merril. — Nie widzę żadnego powodu, żeby im przerwać, jeżeli nie chodzi jej po głowie coś całkiem innego. Będę ich tylko miała na oku. Ale ktoś musi stać na straży.
— Dlaczego właśnie ja?
— Bo jesteś najbliżej.
Term przeciągnął się lekko.
— W porządku. Ty stajesz na straży, ja pilnuję więźnia.
Merril najpierw spiorunowała go wzrokiem, ale zaraz się uśmiechnęła.
— Zgoda. Nie ma sprawy.
Term usłyszał głosy i wychylił się zza krawędzi kory, żeby spojrzeć na drugą stronę. Gavving i Minya unosili się na końcu liny, całkiem nadzy, i rozmawiali.
— Sto siedemdziesiąt siedem osób. Dwa razy tyle co was, prawda? — mówiła Minya.
— Mniej więcej.
— W każdym razie wystarczy, żeby w kępie był tłok. Szwadron Triunów to nie kara. Raczej ucieczka. Nie powinniśmy mieć dzieci częściej niż do tej pory. A ja byłam dobra, wiesz? Walczę jak demon.
— Chciałaś uciec przed… tym?
Śmiech.
— Przed tym i przed ciążą. Moja matka zmarła przy czwartym dziecku, to byłam ja.
— A teraz się nie boisz?
— Pewnie, że tak. Chcesz się tym dla mnie zająć?
— Jasne.
— No to w porządku. — Poruszali się razem. Term był zarazem zaintrygowany i zakłopotany. Odwrócił wzrok… i w tej samej chwili niebo rozwarło paszczę.
Wstrząs trwał tylko przez chwilę. Ogromna, pusta paszcza zamknęła się i znów otwarła. Obracała się powoli. Znad jednej szczęki wychynęło oko. Pod drugą widać było coś, co przypominało zwiniętą rękę szkieletu. Stwór znajdował się o klomter od nich i mimo to wydawał się ogromny.
Bestia okręciła się powoli, nie przerywając wirowania. Jej ciało było krótkie, skrzydła szerokie, podobne do cienkiej tkaniny. To nie było złudzenie: potwór naprawdę składał się z samej paszczy i płetw i był dość duży, by połknąć całą tratwę. Przez skórę paszczy przeświecało słońce.
Polował na chmury insektów, unoszące się w pobliżu miejsca katastrofy. Nie był zatem drapieżcą, który właśnie wyszedł na łowy. Tym lepiej. Ale czy w rejestrach Uczonego nie znalazła się przypadkiem taka właśnie bestia? Miała dziwną nazwę…
Merril dotknęła ramienia Terma, aż podskoczył.
— Trochę się martwię tym owadożercą — powiedziała. — Pełno tu robactwa, zauważyłeś?
— Jak mógłbym nie zauważyć? — W istocie nauczył się je ignorować. Owady nie należały do gatunku kąsających, ale wszędzie wokół tratwy było ich pełno. Miliony i miliony skrzydlatych stworzeń różnej wielkości — od długości palca do ledwie widocznych drobinek.
— Jesteśmy trochę za duzi, żeby nas przypadkiem zjadł.
— Może. A co tam z…?
— Moim zdaniem Gavvingowi nie zagraża niebezpieczeństwo. Ale będę miał oczy szeroko otwarte.
— Dobry chłopak.