— Jak w ogóle dotrzecie do Drzewa Londyn? — zapytał kiedyś Clave, ale tylko raz. Dowiedział się, że to poufna informacja i szpiedzy nie będą tolerowani. Mógł jednak obserwować przygotowania. Miał prawie pewność, że ogniska stanowiły ich część.
Rozdmuchiwał ogień już prawie pół dnia. Noga go nie bolała, ale wkrótce będzie musiał zmienić pozycję.
Szarmanka Kara podpłynęła do niego i zaczepiła w listowiu swój hak. Zatrzymała się tuż obok.
— Jak ci idzie? — zapytała.
— Ty mi powiedz. Czy ogień jest taki jak trzeba?
Spojrzała.
— Tak trzymaj. Za kilkaset oddechów możesz podłożyć jeszcze jedną gałąź. Jak tam noga?
— W porządku. Możemy porozmawiać?
— Muszę sprawdzić inne ognie.
Stanowisko Szarmanki było odpowiednikiem Uczonego w Stanach Carthera. Może kiedyś stanowisko to oznaczało również Przywódcę, ale teraz dawało zdecydowanie więcej kompetencji niż przywództwo polityczne, w przeciwieństwie do Komunikatora, który spędzał czas głównie na zbieraniu informacji, kto i czego chce. Warto było pokusić się o zwrócenie jej uwagi.
— Szarmanko — zagadnął Clave. — Jestem mieszkańcem drzewa. Skoro będziemy atakować drzewo, to czy nie powinnaś skorzystać z mojej wiedzy?
Rozważała to przez chwilę.
— Co możesz mi powiedzieć?
— Wiatr. Nie jesteś przyzwyczajona do wiatru. Ja — tak, podobnie jak łowcy manusów. Jeśli…
— … postawię cię na czele własnych wojowników? — uśmiechnęła się krzywo.
— Nie o to chodzi. Zaatakujcie środek drzewa. Niech oni przyjdą do was. Widziałem, jak walczą w swobodnym spadku i wiem, że jesteście lepsi.
— Myśleliśmy o tym… — Zobaczyła, że się skrzywił. — Nie, nie obrażaj się. Chętnie się zgadzam. Obserwowaliśmy Drzewo Londyn od dziesięcioleci, dwaj nasi nawet kiedyś tam uciekli. Wiemy, że manusy mieszkają w wewnętrznej kępie, ale środek transportu trzymają pośrodku drzewa. Czy powinniśmy zacząć od niego?
Wzmianka o środku transportu, czyli latającym pudle, nieco zbiła Clave’a z tropu. Próbował odsunąć od siebie to uczucie.
— Widziałem, jak z niego korzystają. Zrzucają swoich wojowników tam, gdzie chcą, a waszych zostawiają w powietrzu. Tak. Najpierw trzeba zdobyć pudło, nawet jeśli nie potrafimy nim latać.
— Dobrze.
— Szarmanko, nie wiem, jak planujesz atak. Jeśli powiesz mi więcej, będę mógł coś ci poradzić. — Mówił to już wcześniej, ale jakby gadał do drzewa.
Kara uwolniła hak jednym szarpnięciem liny. Odpływała. Drzewne żarcie!
— Jeszcze jedno — zawołał. — Jak znam Terma, na pewno już wie, jak się poruszać pudłem. Oczywiście, jeśli miał jakąkolwiek okazję się dowiedzieć. Gavving też mógł coś zobaczyć i powiedzieć Termowi.
— Tego się w żaden sposób nie dowiemy.
Clave wzruszył ramionami.
— Zabierzemy pudło i spróbujemy odbić Terma.
Clave wepchnął suchą gałąź w węgle i wrócił do powiewania kocem.
— Nazywasz siebie… Przywódcą zniszczonego plemienia. Wierzę, że potrafiłbyś być dowódcą. Jeśli dowiesz się o sprawach, których nie powinni znać nasi wrogowie… jeśli ruszysz na wojnę w pierwszej linii wojowników… co powiedziałbyś na moim miejscu obywatelom?
To przynajmniej było dość jasne: „Clave nie może zostać złapany żywcem, nie może być przesłuchiwany”.
— Szarmanko, nie mam wiele do stracenia. Jeśli nie dam rady oswobodzić moich ludzi, pozabijam łowców manusów.
— Merril?
— Będzie walczyć przy moim boku. Ale nie w wietrze. I… nie mów jej o niczym. Nie zabiję Merril, jeśli nas schwytają.
— W porządku. Nazywasz lej „dziuplą”?
— Nie mam racji, prawda? Dżungla nie może się tak odżywiać. Nie ma tu dość wiatru. Co to jest?
— Dzięki temu dżungla się porusza. Płatki też należą do leja. Najbardziej sucha część otoczenia dżungli to zawsze ta, w którą zwraca się lej. Płatki odbijają światło słoneczne tak, aby dżungla obróciła się w odpowiednim kierunku.
— Mówisz tak, jakby dżungla była myślącym stworzeniem.
Uśmiechnęła się.
— Ale niezbyt mądrym. Właśnie ją oszukujemy. Ognie są po to, aby dżungla wyschła z jednej strony.
— Naprawdę?
— W dżungli żyją dziesiątki stworzeń. Jedno z nich to rodzaj… kręgosłupa. Żyje ukryte głęboko i żywi się martwymi częściami, które dryfują w kierunku środka. Wszystko, co żyje w dżungli, czymś się z nim dzieli. Liście to rozmaite rośliny, które ukorzeniają się w tym, co zbierze serce dżungli, a potem same gniją i żywią serce dżungli oraz osłaniają je przed zderzeniem z czymś większym. My też mamy w tym swój udział. Transportujemy w dół nawóz: martwe liście, śmieci i naszych zmarłych, zabijamy pasożyty.
— A jak się dżungla porusza? Term tego nie wiedział.
— Srebrne płatki obracają ją zawsze tak, aby lej znajdował się w miejscu, gdzie dżungla jest najbardziej sucha. Jeśli wszystko staje się zbyt suche, lej wypluwa gorącą parę.
— I co?
— Clave, już czas zgasić ogniska. Muszę powiadomić pozostałych. Wrócę tu.
Minya szła za Dloris przez kręte, rozgałęziające się tunele. Trzymała Jinny za ramię, ale lekko. Zaciśnie dłoń, jeśli Jinny spróbuje czegoś głupiego. Na szczęście dziupla, a wraz z nią droga w niebo, oddalały się z każdą chwilą.
Tunel był tak kręty, że Minya straciła orientację. Wydawało jej się, że są już w pobliżu środka konara, a kępa zaraz zacznie się zwężać. Nie widziała jeszcze samego drewna, ale ze sposobu ułożenia gałązek wnioskowała, że konar znajduje się poniżej i nieco na lewo. Wcześniej, gdy mijały odgałęzienie tunelu, słyszała śmiech dzieci i pokrzykiwanie rozzłoszczonych dorosłych w szkółce. Na pewno trafi tu z powrotem.
Przed nimi pojawiło się nagle wejście do plecionej chaty. Dloris przystanęła.
— Minya, gdyby ktoś was zapytał… obie z Jinny uważacie, że jesteście w ciąży, prawda? Asystent Uczonego zbada więc was obie. Jinny, zabiorę cię do siostry, a co się potem będzie działo, to już nie moja sprawa.
Dotarły do chaty. Dloris wepchnęła je do środka. W środku czekało dwóch mężczyzn; jeden odziany w błękit Floty, drugi…
— Kim jesteś? — zapytała Dloris…
— Pani Strażniczka? Jestem Jeffer, Asystent Uczonego… drugi Asystent. Lawri jest dzisiaj zajęta czymś innym.
Term nie spodziewał się, że uda mu się na pewno zobaczyć i z Minyą, i z Jinny.
Przedstawił kobiety swojemu towarzyszowi z Floty. Ordon był nimi wyraźnie zainteresowany. Czekał teraz razem z Dloris, aż Term wypyta Jinny. Nie mogła być w ciąży, nie był to odpowiedni czas, wyjaśniał jej Term. Obie z Dloris pokiwały głowami, jakby się tego spodziewały, po czym wyszły tylnym wyjściem.
Term zaczął zadawać te same pytania Minyi. Nie miała miesiączki od dwunastu snów przed rozpadnięciem się drzewa Daltona-Quinna.
— Będę musiał ją zbadać — oznajmił Ordonowi.
Tamten pojął aluzję.
— Będę na zewnątrz.
Term wyjaśnił, czego będzie potrzebował. Minya uwolniła się z dolnej części poncha, podniosła je i położyła się na stole. Term obmacał jej brzuch i piersi. Skontrolował kobiecą wydzielinę przy użyciu soków roślin, których nauczył się używać od Klance’a. Wykonywał już takie badania w Kępie Quinna, pod nadzorem Uczonego, jako część nauk. Raz.