Выбрать главу

Spadali w kierunku dziupli. Mont zwolnił i zawisł nad nią. Term dotknął pary żółtych kropek. Bliźniacze promienie światła uderzyły w Rynek, jakby pojazd był słońcem na uwięzi.

Kobiety rzuciły się… do ucieczki. Same wielkoludki, skaczące jak żaby po podłożu ze splecionych gałązek. Żadna nie była wzrostu ani kolorytu Jinny.

— Zostaw — odezwał się Clave, jakby słowa sprawiały mu ból. — Ruszamy do wioski ciężarnych. Jak tam dotrzeć?

Term opuścił monta. Znajdowali się teraz poniżej kępy: pod stopami niebieskie niebo, nad głowami zieleń.

— Jest pod konarem. Najlepiej chyba będzie, jeśli podlecę tam od dołu. Może nie zrobię tego zbyt dokładnie, a może Flota już się połapała, o co nam chodzi. Jesteście przygotowani na walkę?

— Tak — odparło kilka głosów naraz.

Term wyszczerzył zęby.

— Może uda mi się zeskrobać z grzbietu tego srebrnego. Widzę, że jeszcze nas nie opuścił… a to co takiego?

Z listowia wypadały jakieś przedmioty. Kłąb tkanin związany liną. Drugie bochny chleba. Nieżywy ptak, oczyszczony i obdarty ze skóry. I nagle zielone niebo zaroiło się od kobiet: Jayan, Jinny, gigantka… Ilsa?

— Skoczyły — z podziwem szepnął Gavving. — A gdybyśmy nie przylecieli?

— Ale przylecieliśmy — ucięła Merril. — Bierz je!

Spadły jeszcze dwie skórzane torby, a za nimi jeszcze jedna kobieta — głową w dół, żeby dogonić pozostałe: Minya.

Term zamknął silniki i zastanawiał się przez chwilę. Słyszał jak przez mgłę krzyczące do niego głosy, ale udało mu się odseparować od irytującego hałasu.

Muszę je złapać w śluzę powietrzną. A co ze srebrnym? — zastanawiał się. Wciąż jeszcze był na grzbietowej powierzchni monta. Term obrócił pojazd tak, aby kadłub znalazł się pomiędzy karłem w kombinezonie a kobietami.

Rozdzieliły się. Potrzebne będą trzy manewry: najpierw Jayan i Jinny. Trzymały się za ręce, patrząc sobie w twarze, tak samo jak w dniu zniszczenia Drzewa Daltona-Quinna… Wydawały się dość spokojne, biorąc pod uwagę okoliczności. Mont podpłynął w ich stronę.

Srebrny człowiek zaczął pełznąć w stronę śluzy.

— Trzymajcie się — mruknął Term i wpuścił monta w korkociąg. Szybciej. W głowie mu się kręciło, widział za sobą pozieleniałe nagle twarze. Srebrny człowiek, zaskoczony podczas mijania narożnika, wisiał tylko na rękach. Term jeszcze raz użył silników, tym razem w kierunku przeciwnym do wirowania i mocno uderzył srebrnym człowiekiem o kadłub. Był wolny.

Szybko otworzył drzwi. Bliźniaczki już do niego płynęły. Plunął ogniem, żeby zwolnić monta, zatrzymał się tuż przed nimi, cofnął i przesunął w bok. Dziewczyny natychmiast wpełzły do pojazdu.

Niebieskie kształty wyroiły się na zielone niebo. Uzbrojeni ludzie Floty mieli ze sobą strzałostrąki, łuki nożne i coś jeszcze, do czego potrzeba było aż trzech ludzi.

Na spotkanie przyjdzie im jeszcze trochę poczekać.

— Posadźcie je — polecił Term Clave’owi. Minya będzie następna. Leciał montem, jakby przez całe życie nie robił nic innego. Stał się trochę nieostrożny: Minya zderzyła się z kadłubem i weszła do środka z zakrwawionym nosem.

— Przepraszam — mruknął. — Gavving, zostaw to, posadź ją na fotelu. Kto jeszcze został?

— To Ilsa — podpowiedział Anthon. — Strzelają do niej! Term, łap ją!

— Właśnie to robię. Potrzebujemy jedzenia i innych rzeczy? — Zatrzymał się między Ilsą a spadającymi oddziałami Floty. Zza pleców Ilsy jarzył się Voy. Strzały z łuków nożnych ze stukiem odpadały od powłoki, ale to łupnięcie nie pasowało do całości. Co…?

Wyraz przerażenia i determinacji na twarzy Ilsy zmienił się w radość. Term wiedział już, co się dzieje; nie musiał nawet patrzeć. Srebrny człowiek wrócił razem ze swoim miotaczem cierni. Był na górnej powierzchni kadłuba, poza zasięgiem drzwi, a Anthon właśnie zaczepił linę wokół talii Ilsy i powoli holował ją do środka.

— Posadź ją… — Term zorientował się, że fotele są zajęte — postaw ją przy tylnej ścianie i zostań przy niej. Nie ruszaj żadnych zamocowań. Debby, wbij strzałę w mięso, wciągniemy je do środka.

— A srebrny człowiek? — zaoponował Anthon.

— Jest blisko. Jeśli przejdzie przez drzwi, rzućcie się wszyscy na niego. Miotacz nie zabija, ale jeśli nas uśpi, to koniec.

— Przyniosłyśmy stos czystej bielizny i zapas wody — przypomniała Jinny.

— Wodę mamy. Bielizna… czemu nie? Hej, powiedziałem Minyi, żebyście poszły do góry. Dobrze zrobiłyście, inaczej nigdy byśmy was nie znaleźli.

— Jeśli masz monta, możesz nas znaleźć w niebie. Dlatego zebrałyśmy wszystko, co się dało, i skoczyłyśmy w dół.

Oddziały Floty nie opuściły zielonej dolnej części konara. Nic dziwnego. Jeśli nie uda im się odzyskać monta, jak wrócą na drzewo? Wyglądaliby żałośnie, gdyby nie ten ogromny, gwiezdny aparat, którego używali jak broni.

Cielsko łososioptaka było czarnym cieniem na boleśnie jasnej tarczy Voy. Anthon i Debby musieli zmrużyć oczy… ale ich strzały przebiły mięso, które zostało natychmiast wciągnięte do środka. Srebrny człowiek miał pewnie nadzieję, że ktoś pokaże głowę, ale nikt tego nie zrobił. Próbował wepchnąć się razem ze stosem ponch, a Term omal nie przytrzasnął go drzwiami. Przez to część ubrań musiała zostać za drzwiami, a wokół żółtego schematu pojawiła się czerwona obwódka.

— Nigdy wcześniej nie widziałem czerwonego. Co to znaczy? — zdziwił się Term.

Lawri raczyła odpowiedzieć.

— Awaria — rzuciła wzgardliwym tonem. — Wasza lina nie pozwala się, zamknąć śluzie.

Kiedy Term otworzył drzwi, czerwony sygnał ostrzegawczy znikł i Debby wciągnęła ładunek do środka. Srebrny już nie próbował wejść, widocznie się przestraszył. Była to jego ostatnia szansa i Term zamknął drzwi z westchnieniem prawdziwej ulgi.

Urwał w połowie westchnienia, kiedy zobaczył, że dolny monitor rozbłyska plamą czystej, oślepiającej czerwieni i znika z ekranu. Obraz z innych kamer pochwycił przebłyski jaskrawego szkarłatu.

— Czy to może nas zranić? — zapytał Anthon, a Lawri krzyknęła:

— Zobaczycie! Teraz nas przetną na pół!

— Siedzą nam już prawie na karku — potwierdził Clave. — Zaraz oblezą cały kadłub, jeśli nie…

— Nakarmcie tym drzewo — wrzasnął Term pod adresem ich wszystkich. Nie mógł myśleć. Co może im zrobić to światło? Ani Lawri, ani Klance nigdy o czymś takim nie wspominali.

Mamy wszystko, czego nam trzeba. Zostawiamy chleb, zostawiamy wodę. W drogę! Monta nigdy nie złapią!

Lawri zobaczyła, co on zamierza zrobić, i wrzasnęła:

— Zaczekaj! — ale Term nie czekał. Stuknął w sam środek grubej pionowej krechy.

ROZDZIAŁ XX

Pozycja Asystenta Uczonego

Powietrze z sykiem uciekło z płuc Terma. Czuł, że jakaś siła wtłacza go w fotel. Lewe ramię nie trafiło na podpórkę i zwisło, stopniowo wyrywane ze stawu barkowego. Fotel był zbyt niski, by podtrzymać jego głowę. Szyja bolała go okropnie. Ponad stłumionym wyciem głównego silnika słyszał, jak jego pasażerowie walczą o oddech.

Dla gigantów to morderstwo.

Drzewo Londyn znikało w tylnym ekranie jak sen. Znaleźli się w samym sercu burzy i byli niemal ślepi. Term próbował podnieść ramię i dotknąć błękitnej kreski, aby unicestwić siłę, która go rozpłaszczała. Wyżej, wyżej… jeszcze trochę… ramię opadło mu na pierś z siłą, która wydusiła z płuc ostatnie atomy powietrza. Wzrok zaszedł mu mgłą.