Podbródek Lawri był głęboko wbity w obojczyk. Dziewczyna czuła, że jeśli go podniesie, przeciążenie złamie jej kręgosłup. Obserwowała, jak Jeffer próbuje wyłączyć silnik, i wiedziała, że nie da rady tego zrobić. A ona miała związane ramiona.
To powinno załatwić paru buntowników, pomyślała ze złośliwą satysfakcją. I to moja robota. Laser komunikacyjny mógł oślepić, a z bliska nawet oparzyć, ale na pewno nie uszkodziłby monta. Skłamała w nadziei, że buntownicy spanikują. Udało jej się ponad wszelkie wyobrażenie. Ale teraz i ona może zginąć!
Tarcza chmur wyminęła ich i odpłynęła.
Gold był na lewo od środka okna dziobowego. Dymny Pierścień ciągnął się na lewo od Golda. Przyspieszali na wschód i nieco na zewnątrz.
Wschód wiedzie na zewnątrz.
Opuszczali Dymny Pierścień.
Wiedziałam! Ten szalony Jeffer zabije nas wszystkich, pomyślała Lawri.
Gavving, z głową odciągniętą daleko w tył, z zagłówkiem wbitym między łopatki, zezował wzdłuż nosa, usiłując zorientować się, co właściwie widzi.
Niebo odpływało bokami okna dziobowego. Rodzina triunów nadpłynęła, rozdzieliła się i znikła, zanim zdążył mrugnąć. Mała, płaska zielona dżungla podpłynęła bliżej, przyspieszyła i znikła. Potem zbliżyła się puszysta biała chmurka i nagle mont zadrżał i zadźwięczał od uderzeń tysiąca kropli wody. Coś małego uderzyło w okno z przeraźliwym plaśnięciem, pozostawiając kawałek różowej błonki. Deszcz spłukał ją w ciągu jednego oddechu.
Chmurka znikła, a niebo nad nimi było czyste. Nie zauważali dalszych przeszkód. Gold i Dymny Pierścień na tle nieba wydawały się niby dmuchawiec na łodyżce. A niebo miało głęboki, ciemny odcień, jakiego Gavving nie widział nigdy w życiu.
Odwrócił głowę, żeby spojrzeć na Minyę. Ból w karku przesunął się odrobinę… tak łatwiej było znieść ciśnienie. Odpowiedziała mu spojrzeniem. Śliczna Minya, o twarzy nieco pełniejszej niż pamiętał. Chciał coś powiedzieć i nie mógł. Ledwie dyszał.
— O włos — westchnęła Minya.
Światło głównego napędu MONTA powróciło i przesuwało się w stronę błękitu.
Drobne przesunięcie widma i już je ma! Doskonale. Kendy zrezygnował z normalnego komunikatu. Zerodowany program MONT-a i tak ma dość roboty. Bowiem MONT uciekał. Przyspieszał już od kilku dobrych minut. Sądząc z przesunięcia częstotliwości, nabierał wystarczającej prędkości, aby opuścić Dymny Pierścień… w odległości kilku tysięcy kilometrów od samej „Dyscypliny”!
Kiedy światło zgasło, Kendy odczytał komunikat, Wokół MONT-a powietrze już się przerzedzało. Odbiór powinien być dobry.
— Kendy w imieniu Państwa, Kendy w imieniu Państwa, Kendy w imieniu Państwa.
Dźwięk ucichł, potworny wiatr znikł — wszystko w jednej chwili. Ciała zgięły się niczym sprężynujące łuki. Ludzie, którym dotąd brakowało tchu, teraz zaczęli krzyczeć.
Gdy wrzaski przerodziły się w jęki, Term usłyszał słaby głos Lawri:
— Jeffer, jeśli nie zamierzasz pchać drzewa, nigdy nie używaj głównego silnika.
Term mógł tylko skinąć głową. Porwał monta… drzewne żarcie, wszystkich, których znał, jeśli nie zostali wcześniej zamordowani, wszystkich wziął na pokład… a potem dotknął niebieskiej krechy.
— Lawri, jestem otwarty na sugestie — mruknął.
— Nakarm tym drzewo.
Gdzieś z tyłu Term usłyszał nagle radosny rechot Anthona. Debby rąbnęła go w brzuch. Cios aż go wygiął, ale Anthon nie przestawał się śmiać i w końcu Debby mu zawtórowała.
Mieli powód! Leżeli płasko na tylnej ścianie, chroniąc Ilsę przed czymś, co miało być jedynie słabym wstrząsem. Mordercze krzesła połamałyby im kręgosłupy, ale żaden z gigantów nie zdążył na szczęście nich usiąść.
Inni także zaczęli się ruszać, pojękując z bólu i strachu. Ilsa otwarła oczy. Merril, wpatrzona pustym wzrokiem w dziwne niebo, które wciąż pędziło w stronę ich dziobu, wydawała się otrząsać z szoku.
— No, niech ktoś coś wreszcie zrobi!
Głos Clave’a zawsze był donośny i teraz po brzegi wypełniał kabinę.
— Uspokójcie się, obywatele. Nie jest z nami aż tak źle. Pamiętajcie, gdzie jesteśmy.
Wszystkie inne dźwięki ucichły.
— Pojazd był zbudowany do tego właśnie celu — wyjaśnił Clave. — Przybył z gwiazd. Wiemy, że działa wewnątrz Dymnego Pierścienia, ale został zbudowany tak, żeby działać wszędzie. Mam rację, Term?
Akurat to po prostu nie przyszło mu do głowy.
— Nie wszędzie, ale… poza Dymnym Pierścieniem na pewno.
— Wystarczy. Co z nami?
— Dajcie mi odetchnąć… — Term był zawstydzony. Trzeba było aż Clave’a, żeby znów zaczął myśleć. Nie jest z nami aż tak źle! Dobrze, że Clave nie ma dość wiedzy, aby zrozumieć, jakie głupstwo palnął.
Niebieski ekran był włączony. Ciąg: zero. Przyspieszenie: zero. Wielki niebieski prostokąt miał czerwoną, migającą obwódkę. Główny silnik włączony, brak paliwa. Wyłączył go stuknięciem palca, choć to niczego nie mogło zmienić. O2:211, H2:0, H2O: l.328. Mnóstwo wody, brak paliwa. Nie możemy manewrować. Nie wiem, jak sprawdzić, dokąd lecimy. — Lawri?
Brak odpowiedzi.
— Na pewno spadniemy z powrotem, wcześniej czy później. Na zewnątrz obniżyło się ciśnienie. Teraz… — zawahał się. Ta informacja mogła spowodować zamieszki, ale był im to winien. — Teraz opuszczamy Dymny Pierścień. Dlatego niebo ma taki dziwny kolor.
Żółty wyświetlacz.
— Systemy podtrzymania życia wydają się w porządku. Ekrany… och, nie!
W tylnym i bocznym ekranie wszystko było przerażająco małe: całkowe drzewa niczym wykałaczki, stawy jak migoczące kropelki, wszystko otulone mgłą. Gold stał się bąblem z otoczką kłębów chmur, które odpływały na zachód i wschód. Przepyszny burzowy deseń rozpościerał się na cały Dymny Pierścień. Ukryta planeta wydawała się nieprzyzwoicie blisko.
— Term?
— Przepraszam, Clave. Zamyśliłem się. Obywatele, nie przegapcie tego! Nikt jeszcze nie widział Dymnego Pierścienia z tej perspektywy, odkąd nasi przodkowie przybyli z gwiazd.
Teraz wszyscy rzucili się na przód, wyciągając szyje, żeby zobaczyć ekrany lub zerknąć przez okna. Tylko Gavving mruknął:
— Wydaje mi się, że Koń nie żyje.
Koń? Ach, ten starzec, którego Gavving przyprowadził ze sobą. Rzeczywiście, wydawał się raczej martwy. Biedny stary manus, pomyślał Term. Nigdy nie poznał Konia, ale który człowiek chciałby umrzeć, zanim zobaczy TO?
— Sprawdź mu puls.
— Jeffer, luk z lewej burty — odezwała się Lawri.
Coś było w jej głosie… Term spojrzał. Czy na krawędzi rzeczywiście zobaczył błysk srebra?
— Nie…
— To Mark! Wciąż tam jest!
— Nie wierzę.
Ale srebrny skafander ciśnieniowy rzeczywiście pojawił się na ekranie. Biedny karzeł musiał przeleżeć w sieci całe to szalone przyspieszenie!
— Jeffer, wpuść go!
— Co za gość! Lawri… nie mogę. Na zewnątrz jest za niskie ciśnienie. Stracimy powietrze.
— On tam umrze!… Poczekaj no, otwieraj drzwi pojedynczo. Aha! To dlatego Klance nazywał je śluzą powietrzną! Kasety tak samo…
Rzeczywiście, dwoje drzwi było po to, żeby utrzymać między nimi powietrze. Z rufy dochodziły stłumione stuki. Człowiek w srebrnym kombinezonie chciał do środka.
— Anthon, Clave, on może być niebezpieczny. Od razu, jak wejdzie, zabierzcie mu miotacz. — Term oczyścił ekran z wszystkich obrazów z wyjątkiem żółtego. Od tej pory koniec z szybkimi decyzjami. Mocno nacisnął obie linie — upewnić się, że są dokładnie zamknięte! — i palcem wskazującym otworzył zewnętrzne drzwi.