— Uważajcie — ostrzegł Clave. — Jeśli trzeba, użyjcie haków. Tu jest bardzo ślisko.
— Tutaj — zawołał Term sponad ich głów.
Mozolnie ruszyli w jego stronę. W tym miejscu musiał kiedyś uderzyć w drzewo ogromny kamień, pogrążając się do połowy i z czasem obrastając korą. Tworzył doskonałą platformę, zwłaszcza że strumień opływał go z obu stron. Zanim Merril i Jayan dogoniły grupę, Clave wbił haki w drewno nad kamieniem i przywiązał liny.
Merril i Jayan powoli wspięły się na kamień. Merril leżała, dysząc. Jayan przyniosła jej wody.
Glory przylgnęła płasko do kamienia z zamkniętymi oczami. Po chwili podpełzła do strumienia.
— Ograniczenia? — zawołała do Clave’a.
— Co?
— Ile możemy pić? Woda płynie…
Clave roześmiał się na głos. Jak Przywódca, wodzący rej w czasie święta Środka Roku, ryknął:
— Pijcie! Kąpcie się! Pluskajcie! Kto nas powstrzyma? Gdyby Plemię Quinna nie chciało używanej wody, nie byłoby nas tutaj! — Wyciągnął z plecaka jedyny garnek, jaki mieli ze sobą, i wylewał strugi wody w wybranych przez siebie kierunkach: na Merril, która piszczała z zachwytu, Jiovana, który zareagował pluciem i parskaniem, Jayan i Jinny, które natychmiast skierowały się ku niemu z mordem w oczach.
— Nie będę walczył na tym niebezpiecznym gruncie — zawołał i padł bezwładnie. Sturlali go do strumienia, trzymając za ręce i nogi, żeby nie spadł.
Teraz wspinali się po spirali. Ich zadaniem była nie tylko wspinaczka, lecz i poszukiwania. Gavving słyszał monotonne przekleństwa Alfina, gdy szli pod wiatr, dopóki nie utonęły w jego świście.
Sięgnął po garść zielonej waty i wepchnął ją do ust. Gałąź zwisająca mu z plecaka była teraz prawie naga. Na niebie nie widział nic, z wyjątkiem kilku smug chmur i mniej więcej tuzina kropek, które mogły okazać się stawami, lecz znajdowały się o tysiące klomterów od nich. Zanim przyjdzie czas snu, będą umierali z głodu.
Właśnie mijał bliznę w korze — narośl, która wrastała głęboko w drewno. Stara rana, którą kora na próżno usiłowała zaleczyć… dość duża, by do niej wejść, ale w dziwnym położeniu.
Nagle Term zawołał:
— Stop! Zatrzymajcie się!
— Co się stało? — zapytał Clave.
— Znaki Plemienia Quinna!
Gdyby Term mu tego nie pokazał, Gavving nigdy nie domyśliłby się, że to pismo. Rzadko widział litery, a te miały trzy do czterech metrów. Nie dawało się ich odczytać. Trzeba było się domyślać: DQ z zawijasem wokół D.
— Musimy je na nowo wyżłobić — powiedział Term. — Prawie już zarosły. Ktoś powinien tu przychodzić częściej.
Clave krytycznym okiem obrzucił swoją załogę.
— Gavving, Alfin, Jinny, zacznijcie ryć. Term, ty nadzorujesz. Wytnijcie tylko Q, D zostawcie w spokoju. Reszta odpoczywa.
— Mogę pracować — zaoponowała Merril. — Jeśli o to chodzi, mogę nawet więcej nieść.
— Powtórz mi to jutro — prychnął Clave. Przeszedł po korze i klepnął ją w ramię. — Jeśli możesz wziąć większy ładunek, dostaniesz go. Zobaczymy, co powiesz jutro, kiedy stwierdzisz, że wszystkie mięśnie masz całkiem zdrętwiałe.
Wycinali korę i żłobili drewno końcami harpunów. Term kręcił się pośród nich. Q nabierało kształtu.
— Czemu te litery są takie duże? — zapytał Gavving, gdy Term znalazł się w pobliżu niego. — Prawie nie można ich odczytać.
— Nie są dla nas. Mógłbyś je odczytać z odległości klomtera — odparł Term.
Alfin podsłuchał ich rozmowę.
— Jak? Spadając? Czy robimy je dla mieczoptaków i triunów?
Term uśmiechnął się i minął go w milczeniu. Alfin skrzywił się za jego plecami, po czym podszedł do Gavvinga.
— Czy on zwariował?
— Może. Ale jeśli nie będziesz żłobił tak głęboko jak Jinny, znak będzie wyglądał głupio nawet dla mieczoptaków.
— Powie ci pół tajemnicy i pozostawi w niepewności — żalił się Alfin. — Robi tak przez cały czas.
Pozostawili za sobą insygnia plemienne, wyrzeźbione głęboko i wyraźnie w drewnie. Wiatr uderzał w nich teraz od góry. Gavving poczuł znajomy ból w uszach. Poruszył szczęką, szukając w pamięci dawnych wspomnień, a kiedy wreszcie odblokował uszy, przypomniał sobie: ciśnienie i ból w kilkanaście dni po przejściu Golda, w noc poprzedzającą atak alergii.
Wtedy rzadko się zastanawiał, czy następnego dnia zbudzi się z oczami i zatokami płonącymi bólem i cieknącymi. Po prostu przeczekiwał. Ale też nigdy nie budził się na pionowej ścianie drzewa! Wyobraził sobie, jak wspina się na oślep…
Zamyślony, ledwie zauważył, że gruby, podobny barwą do drewna sznur uniósł się z kory i owinął wokół pasa Glory.
Glory wrzasnęła. Gavving ujrzał nagle, jak kobieta przywiera do kory i kryje w niej twarz, bojąc się spojrzeć. Sznur ciągnął ją w bok, dalej od Gavvinga.
Gavving wyciągnął błyskawicznie harpun z plecaka, zanim jeszcze wykonał jakikolwiek inny gest. Okrążył Glory i podpełzł do żywego sznura.
Kobieta wrzasnęła znowu, gdy coś oderwało ją od drzewa. Teraz tylko żywy sznur chronił ją przed upadkiem. Gavving nie miał odwagi go przeciąć. Zamiast tego ruszył w stronę miejsca, skąd wyrastał. Sznur tymczasem owijał się wokół Glory, obracał nią i otaczał jak kokonem.
W drzewie była dziura. W panujących wewnątrz ciemnościach widać było jedynie grubszy koniec sznura i pojedyncze oko wznoszące się ku niemu na długiej łodydze. Gavving pchnął je harpunem. Oko skryło się pod powieką, łodyga usunęła się z drogi ostrza. Gavving i tak je dopadł. Poczuł wstrząs w ramieniu i barku, gdy harpun wbił się w cel.
Ogromna paszcza rozwarła się z wrzaskiem. Żywy sznur zadrżał, próbując odrzucić Glory. Kobieta uratowała się sama — przebiła na wylot pulsującą brunatną linę i chwyciła ostrze z drugiej strony. Przywarła obu ramionami do uchwytu, podczas gdy sznur przeginał się w drugą stronę, aby zaatakować Gavvinga.
Paszcza pełna była trójkątnych zębów. Gavving wyrwał harpun z oka potwora, skręcając go tak, jakby praktykował ten gest przez całe życie. Dźgnął w paszczę, usiłując dosięgnąć gardła. Paszcza zatrzasnęła się i harpun uderzył w zęby. Gavving jeszcze raz dźgnął w oko.
Coś poruszyło się konwulsyjnie w ciemności otworu. Paszcza otwarła się znowu na niewiarygodną szerokość. Nagle z dziury wychynęła czarna masa. Gavving odskoczył w bok w samą porę, by nie zostać zmiażdżonym. Wielki jak dom potwór wyskoczył w niebo na trzech krótkich, grubych łapach zakończonych łukowato wygiętymi szponami. Krótkie skrzydła rozpostarły się szeroko, szpon świsnął Gavvingowi przed nosem, ale chybił. Gavving ze zdumieniem stwierdził, że sznur był nosem stworzenia.
Wydawało mu się, że zwierzę próbuje uciec. O dwa metry od jaskini nagle odwróciło się ze zdumiewającą prędkością. Gavving przywarł do kory z nadstawionym harpunem.
Skrzydła potwora trzepotały wściekle, próbując unieść go w kierunku przeciwnym niż nos… ale daremnie. Grupa poszukiwaczy powróciła w pełnej sile. Glory i sznurowaty nos potwora zostały oplatane linami. Liny spętały mu też skrzydła. Clave wykrzykiwał rozkazy. On, Jinny i Term ciągnęli z całej siły, odciągając pazury potwora od drzewa. W tej pozycji kręcili nim tak długo, aż udało się harpunami dosięgnąć jego głowy.
Gavving wybrał sobie dogodny punkt i dźgał raz za razem, wwiercając się w kość, a potem w czerwonoszary mózg. Nawet nie zauważył, kiedy zwierzę przestało się poruszać. Przyszedł do siebie dopiero na głos Clave’a: