Выбрать главу

– Nie będzie chciała indyjskiej. Zobaczę tylko, czy się obudziła, i powiem, że woda już się gotuje.

Przez chwilę miała nawet ochotę zaparzyć Fallon jej własną herbatę, ale się rozmyśliła. Nie żeby Fallon była szczególnie chimeryczna czy nieprzewidywalna, lecz utarło się, że nikt nie rusza jej osobistych rzeczy ani nie oczekuje, by były do wspólnego użytku. Miała tylko parę własnych przedmiotów, ale wszystkie były drogie, eleganckie, starannie wybrane i tak ściśle związane z jej osobą, że wydawały się nietykalne.

Panna Dakers niemal biegiem puściła się do pokoju Fallon. Drzwi nie były zamknięte. Nie zdziwiło jej to. Odkąd parę lat temu jedna ze studentek rozchorowała się i była zbyt słaba, żeby podejść i otworzyć drzwi, zakazano dziewczętom zamykać się na noc. Po śmierci Pearce niektóre z nich przekręcały klucz, lecz nawet jeśli siostry coś podejrzewały, to nic nie mówiły Może one też lepiej spały za zaryglowanymi drzwiami. Ale Fallon się nie bała.

Zasłony były starannie zaciągnięte. Lampka nocna paliła się, lecz jej abażur był tak ustawiony, że rzucał jasny krąg na przeciwległą ścianę, a zacieniał łóżko. Na poduszce widać było zmierzwione, czarne włosy. Panna Dakers wymacała kontakt i na ułamek sekundy się zawahała. Potem nacisnęła go bardzo lekko i delikatnie, jakby można było łagodnie i stopniowo oświetlić pokój, żeby oszczędzić Fallon gwałtownego wyrwania ze snu. Rozbłysło światło. Zamrugała, na moment oślepiona, i podeszła cicho do łóżka. Nie krzyknęła ani nie zemdlała. Stała absolutnie nieruchomo, patrząc na ciało Fallon i uśmiechając się lekko, z wyrazem zaskoczenia. Nie miała wątpliwości, że Fallon nie żyje. Jej oczy nadal były szeroko otwarte, ale zimne i matowe, jak oczy śniętej ryby Dakers pochyliła się i zajrzała w nie, jakby chcąc przywrócić im blask albo szukając w nich na próżno własnego odbicia. Potem wolno odwróciła się i wyszła, gasząc światło i zamykając za sobą starannie drzwi. Szła korytarzem jak w śnie, zataczając się i trzymając rękami ścian.

Studentki w kuchni w pierwszej chwili nie zauważyły jej powrotu. Później nagle wbiły się w nią trzy pary oczu wyrażające nieme pytanie. Panna Dakers oparła się o framugę drzwi i otworzyła usta. Nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Coś się stało z jej gardłem. Jej szczęka trzęsła się spazmatycznie, a język przykleił się do podniebienia. Oczy patrzyły błagalnie. Wydawało się, że jej walka o głos trwa całe minuty. Kiedy go w końcu odzyskała, oznajmiła spokojnie i z lekkim zdziwieniem:

– Chodzi o Fallon. Ona nie żyje.

Uśmiechnęła się, jakby budząc ze snu, i cierpliwie wyjaśniła:

– Ktoś zamordował Fallon.

Kuchnia opustoszała. Nie słyszała zbiorowego biegu na korytarzu. Była sama. Czajnik gwizdał, pokrywka podskakiwała pod naporem pary. Ostrożnie zgasiła gaz, marszcząc brwi z wyrazem skupienia. Bardzo wolno, jak dziecko, któremu powierzono trudne zadanie, wyjęła z kredensu pojemnik wraz z eleganckim czajniczkiem, filiżanką i spodkiem, i nucąc cicho pod nosem, zaparzyła Fallon jej poranną herbatę.

Rozdział 3

SCOTLAND YARD WKRACZA DO AKCJI

I

– Patolog już jest, panie komisarzu.

Sierżant wsunął krótko ostrzyżoną głowę przez drzwi sypialni i podniósł pytająco brwi.

Komisarz Adam Dalgliesh przerwał oględziny garderoby zmarłej dziewczyny, uwięziony niewygodnie między nogami łóżka a szafą. Spojrzał na zegarek. Osiem po dziesiątej. Sir Miles Honeyman, jak zwykle, nie tracił czasu.

– W porządku, Fenning. Niech będzie łaskaw chwilę zaczekać, dobrze? Zaraz kończymy. Potem sprzątniemy i zrobimy mu miejsce.

Głowa zniknęła. Dalgliesh ledwo zdołał zamknąć drzwi szafy, wcisnąwszy się w łóżko. W żaden sposób nie zmieściłaby się tu teraz czwarta osoba. Przestrzeń między stolikiem nocnym a oknem zajmowała potężna postać technika, który, zgięty wpół, ostrożnie nakładał pędzelkiem sadzę na butelkę whisky, obracając ją za korek. Obok butelki stał szklany talerzyk z wyraźnie odbitym wzorem odcisków palców zmarłej.

– Znalazł pan coś? – spytał Dalgliesh.

Technik przerwał i przyjrzał się z bliska butelce.

– Mamy tu parę pięknych odcisków. Ale wszystkie należą do denatki. Nie ma żadnych innych. Sprzedawca musiał zwyczajowo wytrzeć butelkę, zanim owinął ją w papier. Ciekawe, co znajdziemy na kubku.

Rzucił głodne spojrzenie na kubek, który leżał tam, gdzie wypadł z ręki dziewczyny, lekko pochylony w zagłębieniu kołdry. Dopiero po zrobieniu ostatniego zdjęcia będzie się mógł do niego dobrać.

Pochylił się znów nad butelką. Za nim fotograf Scotland Yardu przestawiał swój statyw i aparat – nowy wielkoformatowy Cambo, zauważył Dalgliesh – na prawą stronę łóżka. Nastąpił pstryk, błysk flesza i wizerunek zmarłej dziewczyny wyskoczył na nich i zawisł w powietrzu, wypalając się na siatkówce oka Dalgliesha. Kolor i kształt były zintensyfikowane i zniekształcone w tym okrutnym przebłysku oślepiającego światła. Długie, czarne włosy były zmierzwioną peruką na bieli poduszki; szklane oczy były kulkami z marmuru, jakby stężenie pośmiertne wycisnęło je z oczodołów; skóra była bardzo biała i gładka, niczym nieprzyjemna w dotyku sztuczna błona, twarda i nieprzepuszczalna jak winyl. Dalgliesh zamrugał, wymazując obraz czarciej igraszki, groteskowej marionetki od niecenia rzuconej na poduszki. Kiedy ponownie na nią spojrzał, znów była nieżyjącą dziewczyną, niczym innym. Jeszcze dwukrotnie wyskoczył na niego jej zdeformowany wizerunek i skamieniały zawisł w powietrzu, gdy fotograf robił dwa zdjęcia polaroidem, żeby zaraz dać mu odbitki, o co Dalgliesh zawsze prosił. Po chwili było po wszystkim.

– Skończyłem – oznajmił fotograf. – Zawołam teraz sir Milesa.

Wystawił głowę przez drzwi, podczas gdy technik, pochrząkując z zadowoleniem, troskliwie uniósł kubek z kołdry parą szczypiec i postawił obok butelki.

Patolog musiał czekać na korytarzu, bo wkroczył niemal natychmiast. Był to korpulentny jegomość o przenikliwych, świdrujących oczach i zmierzwionych czarnych loczkach na wielkiej głowie. Wniósł z sobą powiew wodewilowej jowialności i, jak zawsze, lekko kwaskowaty zapach potu. Nie był urażony, że mu kazano czekać. Ale sir Miles, dar od Boga dla medycyny sądowej albo jak kto woli, dyletant i szarlatan, niełatwo się obrażał. Zdobył swoją reputację, a może i niedawno przyznany tytuł szlachecki, trzymając się zasady, że należy być uprzejmym zawsze i w każdych okolicznościach. Powitał fotografa i technika, jakby byli starymi przyjaciółmi, a Dalgliesha po imieniu. Jednak ta serdeczność była zdawkowa, prawdziwy przedmiot jego zainteresowania leżał na łóżku.

Dalgliesh czuł do niego odrazę za zamiłowanie, z jakim ten grzebał w trupach, co – jak sam przyznawał – było dość irracjonalne. W idealnie zorganizowanym świecie fetyszyści stóp powinni być pedikiurzystami, fetyszyści włosów fryzjerami, a miłośnicy makabry anatomopatologami. Dziwne, że tak niewielu nimi zostawało. A Sir Milesa można było zaliczyć do tej kategorii. Zabierał się do każdych nowych zwłok z entuzjazmem, niemal z radością. Jego makabryczne dowcipy krążyły w połowie londyńskich klubów; był znawcą śmierci, który wyraźnie lubił swoją pracę. Dalgliesh czuł się zawsze lekko skrępowany w jego towarzystwie. Miał wrażenie, że mimo woli emanuje niechęcią. Ale sir Miles był tego nieświadomy. Za bardzo lubił siebie, by podejrzewać, że inni mogą nie podzielać tej sympatii i ta jego wzruszająca naiwność dodawała mu wdzięku. Nawet ci koledzy, których denerwowało jego zarozumialstwo, szukanie rozgłosu, nieodpowiedzialne publiczne wypowiedzi, nie umieli go nie lubić. Podobno podobał się kobietom. Może był dla nich przedmiotem niezdrowej fascynacji. W każdym razie stale tryskał zaraźliwym, dobrym humorem człowieka, który uważa, że świat nie jest najgorszym miejscem, skoro on go zamieszkuje.