Выбрать главу

– Skoro siostra przełożona już wróciła i ważna sprawa odpowiedniego pomieszczenia dla policji została załatwiona, to jak rozumiem, szpital może znów zacząć funkcjonować. Na pańskim miejscu nie radzę się spóźnić na tę rozmowę, Dalgliesh. Panna Taylor nie jest przyzwyczajona do niesubordynacji.

Zatrzasnął drzwi za sobą. Alderman Kealey patrzył za nim skonsternowany, po czym mruknął:

– Cóż, jest zdenerwowany. Trudno się dziwić. O ile pamiętam, chodziły słuchy… – Jego oczy spoczęły na Dalglieshu, urwał nagle i zwrócił się do Paula Hudsona: – Słyszał pan, co powiedziała siostra przełożona. Policja ma dostać do użytku salon dla gości na tym piętrze. Do roboty, przyjacielu. Do roboty!

V

Panna Taylor przebrała się w swój uniform przed wyjściem na oddział. Zrobiła to instynktownie, ale teraz, owijając się ciaśniej peleryną podczas szybkiego marszu wąską ścieżką z Nightingale House, zdała sobie sprawę, że ten instynkt podyktowany był rozsądkiem. Dla szpitala było rzeczą ważną, aby siostra przełożona wróciła, i równie ważną, aby to widziano.

Najszybsza droga do prywatnego skrzydła wiodła przez poczekalnię ambulatorium, która już tętniła życiem. Krąg wygodnych krzeseł, ustawionych w grupki dla stworzenia domowego, swobodnego nastroju, szybko się zapełniał. Wolontariuszki z Ligii Przyjaciół rezydowały już nad parującym czajnikiem, serwując herbatę stałym pacjentom, którzy woleli przyjść godzinę wcześniej, żeby wygrzać się w cieple, poczytać magazyny i porozmawiać ze współtowarzyszami niedoli. Kiedy siostra przełożona weszła, wszystkie głowy odwróciły się, śledząc ją wzrokiem. Po chwili ciszy dał się słyszeć pełen szacunku szmer powitań. Kątem oka widziała ubrany na biało młodszy personel szpitalny, schodzący jej z drogi, i studentki pielęgniarstwa, przyciskające się do ściany.

Prywatny oddział był na drugim piętrze tak zwanego nowego budynku, choć jego budowa została ukończona w 1945 roku. Panna Taylor wjechała na górę windą wraz z dwoma laborantami i młodym stażystą. Przywitali ją oficjalnym: „Dzień dobry, siostro przełożona” i stali w nienaturalnym milczeniu, przepuszczając ją przodem, gdy winda stanęła.

Oddział składał się z dwudziestu pojedynczych pokoi wychodzących na szeroki korytarz. Gabinet siostry przełożonej, kuchnia i pokój socjalny były tuż przy wejściu. Na widok panny Taylor, młodziutka studentka pierwszego roku, wybiegająca z kuchni, zaczerwieniła się gwałtownie i bąknęła, że zaraz pójdzie po siostrę Brumfett.

– Gdzie jest siostra Brumfett?

– W siódemce z doktorem Courtney-Briggsem, proszę siostry. Jego pacjent ma się nie najlepiej.

– Nie przeszkadzaj im, powiedz tylko siostrze Brumfett, jak stamtąd wyjdzie, że przyszłam do panny Dakers. Gdzie ona leży?

– W trójce, proszę siostry. – Dziewczyna zawahała się.

– W porządku, sama trafię. Wracaj do swoich zajęć.

Trójka to był słoneczny i najprzyjemniejszy z sześciu pokoi na końcu korytarza zarezerwowanych dla chorych pielęgniarek. Jeszcze tydzień temu zajmowała ją studentka z pogrypowym zapaleniem płuc. Panna Taylor, która raz dziennie wizytowała każdy oddział w szpitalu i otrzymywała codzienne raporty o stanie zdrowia każdej chorej pielęgniarki, uznała to za niemożliwe, aby panna Wilkins już wyzdrowiała i została wypisana. Siostra Brumfett musiała ją przenieść, żeby opróżnić pokój dla panny Dakers. Domyślała się dlaczego. Jedyne okno wychodziło na trawnik i starannie wypielęgnowane klomby kwiatów przed szpitalem; od tej strony skrzydła nie widać było Nightingale House nawet przez gołe gałęzie drzew. Kochana, stara Brumfett! Taka usztywniona w swoich staroświeckich poglądach i taka wrażliwa, jeśli chodzi o dobro i wygodę jej podopiecznych. Brumfett, która do znudzenia mówiła o obowiązku, posłuszeństwie, lojalności, ale która dokładnie wiedziała, co rozumie przez te mało popularne pojęcia i żyła według wyznawanych zasad. Była jedną z najlepszych sióstr oddziałowych, jakie Szpital im. Johna Carpendara kiedykolwiek miał i mieć będzie. Jednak panna Taylor w głębi duszy cieszyła się, że poczucie obowiązku powstrzymało ją od wyjazdu na lotnisko. Powrót do domu, gdzie czekała nowa tragedia, był wystarczająco przytłaczający bez dodatkowego ciężaru jej psiego przywiązania i głębokiej troski.

Wyciągnęła stołek spod łóżka i usiadła obok dziewczyny. Mimo środków uspokajających doktora Snellinga panna Dakers nie spała. Leżała nieruchomo na plecach, patrząc w sufit. Dopiero po chwili zwróciła oczy na gościa. Były pełne cierpienia. Na szafce leżał „Podręcznik farmacji dla pielęgniarek”. Siostra przełożona wzięła go do ręki.

– To bardzo ładnie, że jesteś taka pilna, moje dziecko, ale na ten krótki okres w szpitalu może lepiej weź sobie do czytania jakąś powieść albo kolorowy magazyn? Przynieść ci coś?

Odpowiedzią był potok łez. Chuda postać zwinęła się konwulsyjnie, wcisnęła głowę w poduszkę i objęła ją drżącymi rękami. Łóżko zadygotało w paroksyzmie rozpaczy. Siostra przełożona wstała, podeszła do drzwi i zasłoniła klapką dziurkę od klucza. Wróciła na stołek i czekała cierpliwie, nie mówiąc ani słowa, tylko kładąc dziewczynie rękę na głowie. Po chwili dygot ustał i panna Dakers nieco się uspokoiła. Zaczęła coś mamrotać głosem przerywanym szlochem, zduszonym przez poduszkę.

– Jestem taka nieszczęśliwa, tak strasznie się wstydzę…

Panna Taylor nachyliła się, żeby lepiej słyszeć. Przeszedł ją zimny dreszcz. Chyba to niemożliwe, aby dziewczyna spowiadała się z morderstwa? Mimo woli zaczęła się w duchu modlić: Boże, proszę, tylko nie to dziecko! Przecież to nie może być ona?

Czekała, bojąc się pytać. Panna Dakers przekręciła się i spojrzała na nią czerwonymi, zapuchniętymi oczami, jak dwa rozmyte księżyce w zalanej łzami, ściągniętej z bólu twarzy.

– Jestem zła, siostro, do gruntu zła. Ucieszyłam się z jej śmierci.

– Panny Fallon?

– Nie, nie Fallon! Pearce.

Przełożona położyła ręce na ramionach dziewczyny i przycisnęła ją do łóżka. Przytrzymała mocno jej drżące ciało, patrząc prosto w zapłakane oczy.

– Powiedz mi prawdę, dziecko. Zabiłaś pannę Pearce?

– Nie, siostro.

– A pannę Fallon?

– Nie, siostro.

– Miałaś cokolwiek wspólnego z ich śmiercią?

– Nie, siostro.

Panna Tayler wypuściła oddech. Zdjęła ręce z ramion dziewczyny i usiadła wygodniej.

– Lepiej opowiedz mi wszystko od początku.

I tak, już nieco spokojniej, panna Dakers wyjawiła jej całą nieszczęsną historię. Na początku nie uważała tego za kradzież. Uważała to za cud. Mama tak bardzo potrzebowała płaszcza na zimę, więc odkładała dla niej na ten cel trzydzieści szylingów co miesiąc ze swojej pensji. Ale oszczędności rosły wolno, robiło się coraz zimniej, a mama, która nigdy się nie skarży i nigdy o nic nie prosi, musiała czasem czekać na autobus blisko kwadrans, a tak łatwo się przeziębią. I nawet jak jest chora, nie może nie iść do pracy, bo panna Arkwright, kierowniczka działu, tylko czeka, żeby ją wyrzucić. Praca ekspedientki nie jest najlepsza dla mamy, ale niełatwo coś znaleźć, jak się jest po pięćdziesiątce i bez kwalifikacji. Młode sprzedawczynie ciągle mamie dokuczają, że za wolno się rusza, ale to nieprawda. Mama może nie jest tak zwinna jak one, ale bardzo się przykłada do obsługi klientów.

I naraz tak się jakoś złożyło, że panna Harper upuściła jej niemal pod stopy dwa nowiutkie, pięciofuntowe banknoty. Harper, które dostawała tyle pieniędzy od ojca, że mogła nawet nie zauważyć straty dziesięciu funtów. To było jakieś cztery tygodnie temu. Harper i Pearce szły z domu pielęgniarek do szpitalnej stołówki na śniadanie, a ona parę kroków za nimi. Nagle z kieszeni peleryny Harper wypadły dwa banknoty i spłynęły delikatnie na ziemię. W pierwszej chwili chciała zawołać koleżankę, ale coś ją powstrzymało. Te pieniądze były czymś tak niespodziewanym, tak niewiarygodnym, tak pięknym w swojej nieskazitelnej świeżości. Stała, patrząc na nie przez chwilę, a potem zdała sobie sprawę, że patrzy na nowy płaszcz mamy. Tymczasem obie dziewczyny niemal zniknęły jej z oczu, banknoty zostały w jej rękach i było już za późno.