– A miała pani?
– Zapewne pan tak uzna. Jestem spadkobierczynią Jo, przynajmniej tak myślę. Jakieś trzy miesiące temu powiedziała mi, że sporządziła testament i zapisała mi wszystko, co ma. Dała mi nazwisko i adres swojego adwokata. Mogę przekazać panu tę informację. Nie napisali jeszcze do mnie, ale spodziewam się, że napiszą, to znaczy, jeśli Jo rzeczywiście zrobiła testament. Jednak sądzę, że zrobiła. To nie była dziewczyna, która składa obietnice bez pokrycia. Może woli pan skontaktować się z tym adwokatem od razu? Te sprawy zabierają trochę czasu, prawda?
– Wyjaśniła, dlaczego akurat panią uczyniła swoją spadkobierczynią?
Powiedziała, że musi zostawić komuś pieniądze i że ja pewno zrobię z nich najlepszy użytek. Nie brałam tego wtedy bardzo poważnie i ona chyba też nie. Przecież miała dopiero trzydzieści jeden lat. Nie spodziewała się, że wkrótce umrze. I zapowiedziała mi, że prawdopodobnie zmieni jeszcze zapis, zanim się zestarzeje na tyle, bym mogła liczyć na spadek. W końcu zapewne wyjdzie kiedyś za mąż. Ale czuła, że powinna zrobić testament, a ja byłam w tym czasie jedyną osobą, która jej przyszła na myśl. Myślałam, że to czysta formalność. Nie przyszło mi do głowy, że ma jakiś majątek warty wzmianki. Dopiero kiedy rozmawiałyśmy o kosztach aborcji, powiedziała mi, ile ma pieniędzy.
– I ile to było… jest?
Dziewczyna odpowiedziała ze spokojem:
– Około szesnastu tysięcy funtów, jak rozumiem. Ta kwota pochodziła z polis ubezpieczeniowych jej rodziców.
Uśmiechnęła się cierpko.
– Niezła sumka, jak pan widzi, komisarzu. Zapewne mogłaby stanowić całkiem dobry motyw, prawda? Będziemy teraz mogli założyć centralne ogrzewanie na plebanii. A gdyby pan widział plebanię mojego narzeczonego: dwanaście pokoi, niemal wszystkie wychodzące na północ lub wschód, to uznałby pan, że miałam powód do morderstwa.
III
Siostry Rolfe i Gearing czekały ze studentkami w bibliotece, dokąd wzięły je ze świetlicy, żeby dziewczęta mogły się tymczasem zająć czytaniem i nauką. Czy rzeczywiście były w stanie z tego skorzystać, to inna sprawa, ale w sali panowała cisza i spokój. Studentki siedziały przy stołach pod oknami, pozornie zatopione w rozłożonych przed nimi książkach. Siostry Rolfe i Gearing, jakby dla pokreślenia swojej rangi i solidarności, usadowiły się obok siebie na kanapie przed kominkiem. Siostra Rolfe poprawiała na zielono zeszyty studentek pierwszego roku, biorąc je ze stosiku na podłodze przy nogach i odkładając później na rosnącą kupkę przy oparciu kanapy. Siostra Gearing próbowała się skupić na robieniu notatek do następnego wykładu, ale nie mogła oderwać oczu od zdecydowanych ruchów pióra koleżanki.
Drzwi się otworzyły i wróciła Madeleine Goodale. Bez słowa podeszła do swojego miejsca przy stole, wzięła długopis i pogrążyła się w pracy.
Siostra Gearing szepnęła:
– Wydaje się całkiem spokojna. Dziwne, zważywszy na to, że była ponoć najlepszą przyjaciółką Fallon.
Siostra Rolfe, nie podnosząc oczu, oświadczyła sucho:
– Tak naprawdę Fallon niewiele ją obchodziła. Goodale ma ograniczony zasób uczuć i – jak sądzę – zużywa go w całości na tego koszmarnego nudziarza, którego postanowiła poślubić.
– Trzeba przyznać, że jest przystojny. Goodale ma szczęście, iż go złapała. Jeśliby mnie kto pytał…
Jednak ten temat najwyraźniej niezbyt ją interesował, bo go nie ciągnęła. Po minucie powiedziała z rozdrażnieniem:
– Dlaczego policja nie wzywa następnej osoby?
– Wezwie, wezwie. – Siostra Rolfe odłożyła na bok kolejny zeszyt, cały pokreślony na zielono. – Pewnie omawiają zeznania Goodale.
– Powinni najpierw porozmawiać z nami. W końcu to my jesteśmy tu nauczycielkami. Siostra przełożona powinna była im to wytłumaczyć. I dlaczego nie ma tu Brumfett? Nie widzę powodu, dla którego miałaby być traktowana inaczej od nas.
– Jest bardzo zajęta. Jak słyszę, zachorowały teraz jeszcze dwie studentki drugiego roku z oddziału. Przysłała komisarzowi przez portiera list, w którym przypuszczalnie opisuje, co robiła zeszłej nocy. Spotkałam go na korytarzu. Pytał, gdzie może znaleźć dżentelmena ze Scotland Yardu.
Siostra Gearing nie kryła irytacji.
– Wszystko pięknie, ale powinna być tutaj. Bóg świadkiem, że my też jesteśmy zajęte! Brumfett mieszka w Nightingale House i miała taką samą możliwość zabić Fallon, jak ktokolwiek inny.
Siostra Rolfe powiedziała spokojnie:
– Miała więcej możliwości.
– Co to znaczy więcej możliwości? – Ostry głos siostry Gearing przebił ciszę i jedna z bliźniaczek podniosła głowę.
– Miała Fallon w swojej mocy w izbie chorych przez ostatnich dziesięć dni.
– Ale przecież… Chyba nie sugerujesz…? Brumfett by tego nie zrobiła!
– Otóż właśnie – powiedziała zimno siostra Rolfe. – Więc po co robić głupie i nieodpowiedzialne uwagi?
Zapadło milczenie, przerywane tylko szelestem kartek i sykiem gazu w kominku. Jednakże siostra Gearing nie wytrzymała długo i zaczęła się wiercić na kanapie.
– Jeśli Brumfett straciła jeszcze dwie studentki z powodu grypy, to będzie naciskać na przełożoną, żeby dała jej kogoś stąd. Wiem, że chciałaby wziąć bliźniaczki.
– No to się przeliczy. Ta grupa miała już wystarczająco zakłócone nauczanie. W końcu to ich ostatni pobyt w szkole przed końcowymi egzaminami. Przełożona się nie zgodzi, aby uległ skróceniu.
– Nie byłabym taka pewna. To Brumfett, nie zapominaj. Przełożona zwykle jej nie odmawia. Chociaż to może dziwne, ale chodzą plotki, że w tym roku nie jadą razem na wakacje. Asystentka w aptece słyszała od jej sekretarki, że zaplanowała samotną podróż samochodem po Irlandii.
Dobry Boże, pomyślała siostra Rolfe, czy niczego się tu nie da ukryć? Ale nic nie powiedziała, odsunęła się tylko nieco od ruchliwej postaci przy boku.
W tym momencie zadzwonił telefon na ścianie. Siostra Gearing podskoczyła, żeby go odebrać. Odwróciła się do reszty grupy z twarzą ściągniętą rozczarowaniem.
– To sierżant Masterson. Komisarz Dalgliesh chce teraz porozmawiać z pannami Burt. Przeniósł się do salonu dla gości na tym piętrze.
Bez słowa i bez śladu zdenerwowania bliźniaczki zamknęły książki i ruszyły do drzwi.
IV
Pół godziny później sierżant Masterson robił kawę. We wnęce salonu dla gości była miniaturowa kuchnia, ze zlewem i szafką z laminatu, na której stała maszynka gazowa z dwoma palnikami. Szafkę opróżniono ze wszystkich zbędnych rzeczy, zostawiając tylko cztery kubki, pojemniki z cukrem i herbatą, puszkę herbatników, duży, fajansowy dzbanek z sitkiem i trzy przezroczyste, pakowane próżniowo torebki świeżo zmielonej kawy. Przy zlewie stały dwie butelki mleka. Mimo że wyraźnie widać było warstwę śmietanki, sierżant Masterson po zdjęciu kapsla powąchał mleko podejrzliwie przed wlaniem do garnka. Podgrzał dzbanek gorącą wodą z kranu, wytarł go starannie ściereczką, która wisiała przy zlewie, nasypał sporą ilość kawy i stał, czekając na pierwszy obłoczek pary z czajnika. Aprobował sposób, w jaki przygotowano im ten pokój. Jeśli już policja musiała pracować w Nightingale House, to było tu w miarę wygodnie, a kawa stanowiła dodatkowy bonus, który w myśli przypisywał Paulowi Hudsonowi. Sekretarz szpitala sprawił na nim wrażenie człowieka kompetentnego i z wyobraźnią. Nie zazdrościł mu pracy. Biedak zapewne nie miał lekkiego życia z tymi dwoma głupcami, Kealeyem i Groutem, nie mówiąc już o tej nadętej babie, siostrze przełożonej.
Przecedził starannie kawę przez sitko i zaniósł kubek przełożonemu. Siedzieli i pili w przyjacielskim milczeniu, spoglądając przez okno na spustoszony burzą ogród. Obaj nie lubili niesmacznego jedzenia ani rozpuszczalnej kawy i Masterson pomyślał, że najlepiej się ze sobą czują, kiedy wybrzydzają razem na posiłki w gospodzie albo jak teraz rozkoszują się dobrą kawą. Dalgliesh z przyjemnością wziął w ręce gorący kubek i skonstatował w duchu, że siostra przełożona z właściwą sobie kompetencją i wyobraźnią zadbała, aby zapewnić im prawdziwą kawę. Nie miała lekkiego życia. Tych dwóch nieudaczników, Kealey i Grout, to tylko kula u nogi, a Paul Hudson jest za młody, żeby stanowić wsparcie.