Po chwili Masterson przerwał ciszę.
– To ostatnie przesłuchanie było mocno rozczarowujące.
– Bliźniaczek Burt? Tak, muszę powiedzieć, że miałem nadzieję na coś bardziej interesującego. W końcu były w centrum wydarzeń. Podawały śmiertelną mieszankę, przyłapały tajemniczą pannę Fallon, jak wymyka się z Nightingale House, spotkały siostrę Brumfett podczas jej nocnej eskapady. Ale to wszystko już wiedzieliśmy. I nie wiemy nic nowego.
Dalgliesh wrócił myślami do obu dziewcząt. Kiedy weszły, Masterson wyciągnął drugie krzesło i usiadły obok siebie, grzecznie złożywszy piegowate ręce na kolanach i skrzyżowawszy skromnie nogi. Jedna stanowiła lustrzane odbicie drugiej. Ich uprzejme odpowiedzi na dwa głosy były równie miłe dla ucha, jak ich kwitnące zdrowie dla oka. Prawdę mówiąc, wzbudziły jego sympatię. Mógł, oczywiście, mieć do czynienia z parą przebiegłych wspólniczek zbrodni. Wszystko było możliwe. Niewątpliwie miały najlepszą sposobność zatruć pokarm i równie dobrą okazję jak wszyscy inni domieszać coś do drinka Fallon. Jednak sprawiały wrażenie całkowicie spokojnych, może nawet nieco znudzonych powtarzaniem w kółko tego samego, i żadną miarą nie wyglądały na przestraszone ani nawet szczególnie zmartwione. Od czasu do czasu spoglądały na niego z łagodną troską, jakby był trudnym pacjentem, którego stan zaczyna budzić niepokój. Dostrzegł ten skupiony i współczujący wyraz twarzy też u innych studentek podczas pierwszego spotkania w sali ćwiczeń, co go nieco zbijało z tropu.
– Nie zauważyły panie nic dziwnego w tym mleku?
Odpowiedziały niemal unisono, odpierając przypuszczenie spokojnie, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem.
– Nie, skąd! Przecież byśmy go wtedy nie użyły, prawda?
– Czy kapsel na butelce nie był obluzowany?
Dwie pary niebieskich oczu spojrzały na siebie jak na komendę. Odpowiedziała Maureen:
– Nie pamiętamy. Ale nawet gdyby był, nie przyszłoby nam do głowy, że ktoś dobierał się do mleka. Pomyślałybyśmy, że tak wyszło z mleczarni.
Shirley wtrąciła:
– Nie zwracałyśmy uwagi na mleko. Koncentrowałyśmy się na procedurze sztucznego karmienia, na sprawdzaniu, czy mamy wszystkie potrzebne narzędzia i sprzęty. Wiedziałyśmy, że panna Beale i siostra przełożona przyjdą lada chwila.
Było to całkiem wiarygodne wyjaśnienie. Te dziewczęta szkolono na uważne obserwatorki, ale ich zmysł obserwacyjny był szczególny i ograniczony. Obserwując pacjenta, nie przeoczyłyby żadnych znaków ani symptomów, drgnięcia powieki ani zmiany tętna, lecz inne rzeczy dziejące się w pokoju mogły z łatwością przejść niezauważone. Ich uwagę zaprzątał pokaz, aparatura, przyrządy medyczne, pacjentka. Butelka mleka była nieistotna. Ale jednak to córki farmera. Jedna z nich – Maureen – nalewała mleko z butelki. Czy to możliwe, aby nie uderzył ich inny kolor, konsystencja, zapach?
Maureen, jakby czytając mu w myślach, powiedziała:
– To nie było tak, żeby dało się od razu wyczuć fenol. Cała sala ćwiczeń cuchnie środkami dezynfekującymi. Panna Collins szafuje nimi, jakbyśmy były trędowate.
Shirley roześmiała się:
– Fenol nie działa na trąd!
Popatrzyły na siebie z porozumiewawczym uśmiechem.
I tak ciągnęło się to przesłuchanie. Nie wysuwały żadnych teorii, nie miały żadnych sugestii. Nie znały nikogo, kto życzył śmierci Pearce albo Fallon, a jednak – skoro już oba te zgony miały miejsce – nie wydawały się tym szczególnie zdziwione. Potrafiły przywołać każde słowo nocnej rozmowy z siostrą Brumfett, ale spotkanie z nią o tak dziwnej porze najwyraźniej nie zrobiło na nich większego wrażenia. Kiedy spytał, czy siostra nie była czymś poruszona lub zdenerwowana, popatrzyły na niego jednocześnie, marszcząc brwi, i odparły, że była taka jak zwykle.
Jakby podążając tokiem jego myśli, Masterson odezwał się:
– Oprócz zapytania wprost, czy siostra Brumfett nie wyglądała, jakby dopiero co zabiła Fallon, nie mógł pan wyrazić się jaśniej. Te dziewczyny są dziwnie niekomunikatywne.
– Przynajmniej potrafią precyzyjnie podać, co robiły w określonym czasie. Wzięły mleko zaraz po siódmej i zaniosły prosto do sali ćwiczeń. Postawiły zakapslowaną butelkę na górnej tacy wózka i zajęły się wstępnymi przygotowaniami do pokazu. O siódmej dwadzieścia pięć poszły na śniadanie, a kiedy wróciły za dwadzieścia dziewiąta, żeby dokończyć przygotowania, butelka stała w tym samym miejscu. Wstawiły ją, nadal nie otwierając, do dzbanka z ciepłą wodą, żeby podgrzać zawartość do temperatury ciała i przelały mleko do menzurki dopiero jakieś dwie minuty przed przybyciem panny Beale z resztą towarzyszących jej osób. Większość podejrzanych była razem na śniadaniu od ósmej do ósmej dwadzieścia pięć, więc truciznę wlano albo między siódmą dwadzieścia pięć a ósmą, albo w krótkim czasie między końcem śniadania a powrotem bliźniaczek do sali ćwiczeń.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że nie zauważyły żadnych zmian w mleku – powiedział Masterson.
– Mogły zauważyć coś więcej, niż sobie w tej chwili uświadamiają. W końcu powtarzają tę historię już po raz któryś. W ciągu tygodni po śmierci Pearce ich pierwsze zeznania utrwaliły im się w głowach jako nieodwołalna prawda. Dlatego nie zadałem im najważniejszego pytania dotyczącego butelki. Jeśli dałyby mi teraz złą odpowiedź, nigdy by jej nie zmieniły. Trzeba ożywić im pamięć. Sprawić, by spojrzały na to, co się zdarzyło, świeżymi oczami. Nie lubię rekonstrukcji zbrodni, zawsze czuję się wtedy jak detektyw z powieści. Jednak w tym wypadku należałoby to zrobić. Jutro wcześnie rano muszę być w Londynie, ale pan i Greeson możecie się tym zająć. Greesonowi będzie w to graj.
Opowiedział Mastersonowi w skrócie swój plan i dodał:
– Nie angażujcie w to sióstr. Środek dezynfekujący możecie dostać od panny Collins. Ale na miłość boską, niech pan nie spuszcza go z oka i potem wyrzuci. Nie chcemy tu jeszcze jednej tragedii.
Sierżant Masterson wziął kubki i zaniósł do zlewu. Powiedział:
– To prawda, Nightingale House prześladuje jakieś fatum, ale nie wyobrażam sobie, żeby zabójca jeszcze raz próbował, póki tu jesteśmy.
Jak się miało okazać, była to nietrafna przepowiednia.
V
Od pierwszego, porannego spotkania z komisarzem siostra Rolfe zdążyła już ochłonąć i dojść do siebie. Jak Dalgliesh przewidywał, była teraz o wiele mniej rozmowna. Złożyła już przedtem przed inspektorem Baileyem jasne i jednoznaczne zeznanie na temat przygotowań do pokazu sztucznego karmienia i swoich poczynań w dniu, kiedy zginęła panna Pearce. Powtórzyła je teraz dokładnie i bez oporów. Przyznała, iż wiedziała, że Pearce będzie grać rolę pacjentki, i zauważyła sarkastycznie, że trudno jej się byłoby tego wyprzeć, skoro to do niej przyszła Madeleine Goodale, kiedy Fallon zachorowała.
– Miała pani jakieś podejrzenia co do prawdziwości jej choroby? – spytał Dalgliesh.
– W tamtym czasie?
– Wtedy albo teraz.
– Jak rozumiem, sugeruje pan, że Fallon mogła udać grypę, żeby Pearce zajęła jej miejsce, a potem wślizgnąć się z powrotem do Nightingale House i zatruć pokarm? Nie wiem, po co tu wróciła, ale może pan wybić sobie z głowy pomysł, że udawała chorobę. Nawet Fallon nie mogłaby symulować blisko czterdziestostopniowej temperatury, dreszczy i przyspieszonego tętna. Była tej nocy bardzo chora i pozostała chora przez następnych dziesięć dni.