Выбрать главу

Panna Beale natychmiast zapomniała o chwili paniki pod drzewami, oszołomiona widokiem Nightingale House. Zwykle ufała swojemu gustowi, lecz nie była całkiem nieczuła na kaprysy mody i zastanawiała się przez chwilę, „Aspidistrapochodząca z Japonii roślina bezłodygowa, odporna na zmienne warunki atmosferyczne, ma długie liście i kwiaty w kolorze burakowym.

czy w określonym towarzystwie nie należałoby wyrazić swojego podziwu. Jednak od lat niemal automatycznie oceniała każdy budynek pod kątem jego przydatności na szkołę dla pielęgniarek – kiedyś, na wakacjach w Paryżu, ze zgrozą złapała się na tym, że wykluczyła pałac Elizejski, jako niewarty dalszej uwagi – a Nightingale House najwyraźniej całkiem się to tego celu nie nadawał. Widać to było już na pierwszy rzut oka. Większość pokoi musi być o wiele za duża. Gdzie, na przykład, urządzić przytulne biura dla dyrektorki, instruktora klinicznego albo sekretarki szkolnej? Poza tym, taki budynek ogromnie trudno ogrzać, a wykuszowe okna, choć niewątpliwie malownicze, jeśli ktoś lubi ten styl, wpuszczają zbyt mało światła. Co gorsza, gmach wyglądał nieprzystępnie, a nawet złowrogo. W dobie, gdy młode adeptki tej szlachetnej profesji z trudem wkraczały w dwudziesty wiek, odrzucając balast przestarzałych poglądów i metod – panna Beale często wygłaszała mowy przy różnych okazjach i pewne zwroty przylgnęły do niej na stałe – nie powinno się umieszczać ich w takim wiktoriańskim zabytku. Nie zaszkodzi, jeśli w swoim raporcie wyraźnie podkreśli, że należy pomyśleć o nowej szkole. Nightingale House został przez nią skreślony, jeszcze zanim przekroczyła jego próg.

Jednak nie mogła nic zarzucić powitaniu, z jakim się spotkała. Kiedy stanęła na podeście, ciężkie drzwi otworzyły się, owionął ją podmuch ciepłego powietrza i zapach kawy. Pokojówka w fartuszku odsunęła się z szacunkiem, a za nią, na szerokich, dębowych schodach, połyskując na tle ciemnego tła jak renesansowy portret w szarościach i złocie, ukazała się postać Mary Taylor, siostry przełożonej, która schodziła do niej z wyciągniętą ręką. Panna Beale przywołała na twarz swój promienny, zawodowy uśmiech, pełen otuchy i radosnego oczekiwania, i postąpiła krok w jej kierunku. Zaczęła się feralna inspekcja szkoły pielęgniarskiej przy Szpitalu im. Johna Carpendara.

III

Kwadrans później w cztery osoby zeszli po głównych schodach do pracowni na parterze, gdzie mieli obserwować pierwsze zajęcia praktyczne tego dnia. Wcześniej podano kawę w saloniku siostry przełożonej, zajmującej mieszkanie w jednej z wież, gdzie pannie Beale została przedstawiona dyrektorka szkoły, panna Hilda Rolfe, i chirurg, doktor Stephen Courtney-Briggs. Znała oboje ze słyszenia. Obecność panny Rolfe była konieczna i oczekiwana, ale zdziwiło ją nieco, że doktor Courtney-Briggs był gotów poświęcić tyle swojego cennego czasu na inspekcję. Przedstawiono go jako wiceprzewodniczącego Szpitalnego Komitetu ds. Edukacji Pielęgniarek i spodziewała się raczej spotkać go wraz z innymi członkami komitetu podczas podsumowującej dyskusji pod koniec dnia. Nieczęsto się zdarzało, by znany chirurg uczestniczył w lekcji, toteż jego zaangażowanie w sprawy szkoły było godne podziwu.

Szli ramię w ramię szerokim, wyłożonym drewnianą boazerią korytarzem i panna Beale czuła się jak przestępca pod eskortą dwóch rosłych strażników. Courtney-Briggs, który szedł po jej lewej stronie, pachniał intensywnie płynem po goleniu. Ten zapach przebijał się nawet przez przenikliwą woń środka dezynfekującego, kawy i pasty do czyszczenia mebli. Było to zdumiewające, ale przyjemne. Siostra przełożona, najwyższa z całej trójki, maszerowała w statecznym milczeniu, ubrana w służbowy uniform, szarą, gabardynową suknię, zapiętą po szyję i wykończoną u góry i przy mankietach białym rąbkiem. Jasne, słomiane włosy, które niemal zlewały się z jej kolorem cery, miała ściągnięte do tyłu nad wysokim czołem i schowane pod ogromnym, muślinowym trójkątem, zachodzącym na kark. Podobne czepki nosiły podczas drugiej wojny światowej siostry z Wojskowej Służby Pielęgniarskiej, pomyślała panna Beale. Później rzadko je widywała. Jednak surowa prostota tego czepka pasowała do panny Taylor. Jej twarz, z wysokimi kośćmi policzkowymi i wielkimi, wyłupiastymi oczami – nieco złośliwie uznała, że przypominają zielonkawy, pożyłkowany agrest – wyglądałaby groteskowo w bardziej ozdobnym, współczesnym nakryciu głowy. Za plecami czuła krępującą obecność siostry Rolfe, która niemal dreptała im po piętach.

Doktorowi Courtney-Briggsowi nie zamykały się usta.

– Ta epidemia grypy to prawdziwe nieszczęście. Musieliśmy opóźnić zwolnienie następnej grupy studentek z oddziałów, a nawet myśleliśmy, że grupa, którą teraz odwiedzimy, będzie musiała tam wrócić.

No jasne, pomyślała panna Beale. Ilekroć w szpitalu są jakieś kłopoty, pierwsze cierpią na tym uczące się pielęgniarki. Ich program nauki zawsze można przerwać. Był to jeden z jej czułych punktów, ale w tych okolicznościach trudno było protestować. Mruknęła coś ugodowo pod nosem. Zaczęli schodzić z ostatnich stopni schodów. Doktor Courtney-Briggs ciągnął swój monolog:

– Niektóre z nauczycielek również się rozchorowały. Lekcja pokazowa dziś rano będzie prowadzona przez naszą instruktorkę kliniczną, Mavis Gearing. Musieliśmy wezwać ją do szkoły. Normalnie, oczywiście, uczyłaby tylko na oddziale. To stosunkowo nowe zjawisko. Szpital ma specjalnego instruktora, który uczy dziewczęta postępowania w bezpośrednim kontakcie z pacjentami. Siostry oddziałowe nie mają na to teraz czasu. Naturalnie pomysł nauki w osobnym budynku pojawił się też niedawno. Kiedy ja byłem studentem medycyny, praktykantki, jak je nazywaliśmy, uczyły się wyłącznie na oddziałach, w wolnym czasie wysłuchując okazjonalnych wykładów personelu medycznego. Nie pobierały nauk teoretycznych i z pewnością nie schodziły co roku z oddziałów, żeby szkolić się w szkole dla pielęgniarek. Cały system nauki się zmienił.

Panna Beale była ostatnią osobą, której należałoby wyjaśniać funkcję i obowiązki instruktora klinicznego albo rozwój metod nauczania. Zastanawiała się, czy doktor Courtney-Briggs nie zapomniał, do kogo przemawia. Ten elementarny wykład byłby bardziej stosowny dla nowych członków zarządu szpitala, którzy zwykle równie mało znali się na systemie szkolenia pielęgniarek, jak i nie mieli pojęcia o innych problemach. Miała wrażenie, że chirurg ma głowę zaprzątniętą czymś innym. A może to tylko nieistotna dla słuchacza paplanina egotysty, który nie umie wytrzymać ani chwili bez kojącego brzmienia własnego głosu? Jeśli tak, im szybciej wróci do swoich pacjentów i pozwoli inspekcji obyć się bez siebie, tym lepiej.

Mała procesja przeszła przez mozaikowy hol do sali na froncie budynku. Panna Rolfe wysunęła się do przodu, otworzyła drzwi i cofnęła się, żeby ich przepuścić. Doktor Courtney-Briggs z kurtuazją wprowadził pannę Beale. Natychmiast poczuła się u siebie. Mimo niecodziennego wystroju – dwóch wielkich okien z kolorowymi witrażami, ogromnego, marmurowego kominka, wspartego na rzeźbionych figurach, wysokiego, kasetonowego stropu, zbezczeszczonego trzema jarzeniówkami – przypomniały jej się studenckie czasy, znajomy, bezpieczny świat. Były tu wszystkie akcesoria jej zawodu: rzędy oszklonych gablotek z precyzyjnie ułożonymi, lśniącymi instrumentami; wykresy na ścianach, ukazujące krążenie krwi i proces trawienia; tablica pokryta pyłem na wpół zmazanych notatek z ostatniego wykładu; wózki szpitalne z tacami wyłożonymi białym płótnem; dwa łóżka do pokazów, jedno z lalką wielkości naturalnej usadzoną na poduszkach; nieunikniony szkielet, wiszący na swojej szubienicy w samotnym zaniedbaniu. Nad wszystkim unosił się przenikliwy, wszechobecny zapach środków dezynfekujących. Panna Beale wciągnęła go do płuc jak narkomanka. Bez względu na wady samej sali ćwiczeń, niedostatek wyposażenia, światła i mebli w panującej tu atmosferze czuła się jak w domu.