A teraz coś panu powiem, panie detektywie. – Podniosła kościste siedzenie z krzesła, pochyliła się nad stołem i wbiła w Dalgliesha świdrujące oczka. Zmusił się, żeby bez mrugnięcia wytrzymać jej spojrzenie i przez chwilę mierzyli się wzrokiem, jak dwoje zapaśników przed walką.
– Tak, panno Collins?
Wyciągnęła chudy, guzowaty palec i wbiła mu w pierś. Dalgliesh skrzywił się nieznacznie.
– Nikt nie miał prawa brać tej butelki z łazienki bez mojego pozwolenia ani używać jej do żadnych innych celów niż mycie klozetu. Nikt!
Było jasne, co w oczach panny Collins stanowiło największą zbrodnię.
IX
Za dwadzieścia pierwsza pojawił się doktor Courtney-Briggs. Zapukał krótko do drzwi, wszedł nie czekając na zaproszenie, i powiedział szorstko:
– Mam dla pana piętnaście minut, Dalgliesh, jeśli to panu odpowiada.
Dalgliesh przystał na tę propozycję, wyrażoną kategorycznym tonem, i wskazał mu krzesło. Chirurg spojrzał na sierżanta Mastersona, siedzącego z notesem w gotowości, zawahał się, po czym odwrócił krzesło tyłem do niego. Usiadł i wsunął rękę do kieszeni płaszcza. Papierośnica, którą wyjął, była ze szczerego złota i tak cienka, że wydawała się niefunkcjonalna. Poczęstował papierosem Dalgliesha, ale nie Mastersona, bez zdziwienia przyjął odmowę i sam zapalił. Dłonie, trzymające zapalniczkę, doskonale zadbane, były duże i silne, jak u cieśli, a nie praktykującego chirurga.
Dalgliesh, na pozór zajęty przerzucaniem papierów, obserwował go ukradkiem. Mężczyzna był solidnie zbudowany, ale jeszcze nie tęgi. Ubranie leżało na nim niemal idealnie, skrywając foremne, dobrze odżywione ciało i podkreślając ukrytą siłę, nie do końca trzymaną na wodzy. Nadal można go było nazwać przystojnym. Długie włosy, zaczesane do tyłu z wysokiego czoła, były gęste i ciemne prócz pojedynczego, białego pasma. Dalgliesh był ciekaw, czy je rozjaśnił. Jego oczy były za małe w stosunku do dużej, rumianej twarzy. Miały jednak ładny kształt i były szeroko rozstawione. Nic nie zdradzały.
Dalgliesh wiedział, że to głównie Courtney-Briggs ponosił odpowiedzialność za to, że tutejszy komendant wezwał Scotland Yard. Z krótkiego i dość gorzkiego sprawozdania, które złożył inspektor Bailey, kiedy przekazywał mu sprawę, nietrudno było zrozumieć dlaczego. Chirurg od początku wtrącał się w śledztwo, a jego motywy, jeśliby je racjonalnie tłumaczyć, wiodły do interesujących spekulacji. Najpierw z przekonaniem dowodził, że panna Pearce niewątpliwie została zamordowana, że absolutnie nikt ze szpitala nie mógł mieć z tym nic wspólnego, a lokalna policja ma obowiązek przyjąć to założenie, bezzwłocznie znaleźć i aresztować mordercę. Kiedy dochodzenie nie przyniosło szybkich rezultatów, stał się niespokojny. Był człowiekiem przywykłym do tego, aby się z nim liczono, i umiał to egzekwować. Miał wielu prominentnych znajomych w Londynie, którzy zawdzięczali mu życie i mogli sprawić nieco kłopotu. Zaczęły się telefony, jedne taktowne i na wpół przepraszające, inne jawnie krytyczne, zarówno do komendanta jak i do Scotland Yardu. Kiedy inspektor zaczął dochodzić do wniosku, że śmierć panny Pearce była rezultatem głupiego żartu, który miał tragiczne skutki, doktor Courtney-Briggs i jego poplecznicy tym głośniej dowodzili, że została zamordowana, i naciskali, aby oddać sprawę do Scotland Yardu. A później znaleziono martwą pannę Fallon. Można się było spodziewać, że lokalny wydział zabójstw zostanie pobudzony do tym większej aktywności, że rozproszone światło nad pierwszą zbrodnią zaostrzy się i skupi na drugiej śmierci. I w tym właśnie momencie doktor Courtney-Briggs uznał za stosowne zadzwonić do komendanta i oznajmić, że dalsze postępowanie nie jest konieczne, że jest dla niego jasne, iż panna Fallon popełniła samobójstwo, co mogło stać się jedynie na skutek wyrzutów sumienia z powodu tragicznych skutków żartu, który zabił jej koleżankę, i że w interesie wszystkich jest zamknąć tę sprawę jak najszybciej, przed nowym naborem studentek do szkoły pielęgniarskiej, zanim cała przyszłość szpitala stanie pod znakiem zapytania. Dla policji takie naciski nie są niczym nowym, co nie znaczy, że mile widzianym. Dalgliesh wyobrażał sobie, że komendant musiał z niejaką satysfakcją zdecydować, iż w zaistniałych okolicznościach roztropnie będzie wezwać Scotland Yard do zbadania obu zgonów.
W ciągu tygodnia po śmierci panny Pearce Courtney-Briggs zadzwonił nawet do Dalgliesha, który trzy lata temu był jego pacjentem. Chodziło o nieskomplikowany przypadek zapalenia wyrostka robaczkowego i choć próżność Dalgliesha została zaspokojona małą i ledwo widoczną blizną, uważał, że kunszt chirurga został dostatecznie wynagrodzony we właściwym czasie. Nie miał najmniejszej ochoty dać się wykorzystywać do jego prywatnych celów. Ten telefon wprawił go w zakłopotanie i irytację. Z zainteresowaniem zobaczył teraz, że Courtney-Briggs najwyraźniej uznał, iż najlepiej będzie, jeśli obaj zapomną o tym incydencie. Nie podnosząc oczu znad papierów, powiedział:
– Jak rozumiem, jest pan zdania, że panna Fallon popełniła samobójstwo?
– Oczywiście. To wyjaśnienie samo się narzuca. Chyba nie przypuszcza pan, że ktoś zatruł jej whisky? Dlaczego?
– Ale pozostaje mały problem brakującego pojemnika z trucizną, prawda? To znaczy, jeśli to była trucizna. Nie będziemy wiedzieć, dopóki nie dostaniemy wyników autopsji.
– Jaki problem? Nie ma żadnego problemu. Kubek był nieprzezroczysty i gorący. Mogła wlać do niego, co chciała, wcześniej. Nikt by nie zauważył. Albo mogła przynieść proszek w kawałku papieru i wyrzucić ten papier potem w ubikacji. Brak pojemnika to żaden problem. Przy okazji, tym razem to nie była substancja żrąca. Tyle mogę powiedzieć po oględzinach ciała.
– Był pan pierwszym lekarzem, który ją widział?
– Nie. Nie było mnie w szpitalu, kiedy ją znaleźli. Wezwano doktora Snellinga. To internista, który opiekuje się naszymi pielęgniarkami. Od razu zobaczył, że już nic się nie da zrobić. Przyszedłem, jak tylko usłyszałem, co się stało. Przyjechałem do szpitala tuż przed dziewiątą. Policja już tu była, oczywiście. To znaczy, lokalna policja. Nie rozumiem, czemu nie zostawiono tego w ich gestii. Dzwoniłem do komendanta, żeby mu przekazać moje zdanie w tej sprawie. Nawiasem mówiąc, Miles Honeyman powiedział, że umarła koło północy. Widziałem się z nim, kiedy wychodził. Byliśmy razem w akademii medycznej.
– Tak słyszałem.
– Mądrze pan zrobił, że go pan wezwał. Ma opinię najlepszego w swoim fachu.
Mówił ze spokojną pewnością siebie – człowiek sukcesu protekcjonalnie chwalący innego człowieka sukcesu. Jego kryteria są mało subtelne, pomyślał Dalgliesh. Pieniądze, prestiż, uznanie, władza. Tak, Courtney-Briggs będzie zawsze domagał się dla siebie tego, co najlepsze, przekonany, że jest w stanie za to zapłacić.