Obdarzyła studentki i nauczycielkę swoim pełnym zachęty uśmiechem i zajęła miejsce na jednym z czterech krzeseł przygotowanych pod ścianą. Siostra przełożona i panna Rolfe zasiadły po jej bokach, starając się robić jak najmniej zamieszania w obliczu kurtuazyjnej determinacji doktora Courtney-Briggsa, który uparł się z galanterią podsuwać im krzesła. Przybycie ich małej grupki, aczkolwiek wcześniej taktownie zapowiedziane, wytrąciło na chwilę nauczycielkę z rytmu lekcji. Wizytacja zawsze wprowadzała pewien zamęt, lecz ciekawie było obserwować, jak szybko znów zapanowuje porządek. Pierwszorzędna nauczycielka, jak panna Beale wiedziała z własnego doświadczenia, potrafiła utrzymać zainteresowanie klasy nawet podczas bombardowania, a co dopiero podczas inspekcji Naczelnej Rady Pielęgniarskiej, jednak Mavis Gearing nie należała chyba do tych rzadkich i cennych pereł. Dziewczyna – a raczej kobieta – wyglądała na osobę o niewielkim autorytecie. Miała przepraszający wyraz twarzy i sprawiała wrażenie mizdrzącej się kokietki. Jej makijaż był o wiele za mocny jak na kogoś, kto powinien myśleć o poważniejszych sprawach.
W końcu była tylko instruktorką kliniczną, nie wykwalifikowaną nauczycielką. Została ściągnięta na tę lekcję w ostatniej chwili i w trudnych okolicznościach. Panna Beale obiecała sobie nie osądzać jej zbyt surowo.
Jak się zorientowała, ćwiczono karmienie chorego przez rurkę. Studentka, która grała rolę pacjentki, leżała już na łóżku, z ceratowym ślimakiem pod brodą i głową wspartą na poduszkach. Była to niezbyt urodziwa dziewczyna o grubo ciosanej, zawziętej, dziwnie dorosłej twarzy i bezbarwnych włosach, byle jak ściągniętych do tyłu z wysokiego, pryszczatego czoła. Leżała nieruchomo pod ostrym światłem jarzeniówek, wyglądając nieco śmiesznie, lecz zarazem godnie, jakby koncentrowała się na własnym, prywatnym świecie i siłą woli odgradzała od całej procedury. Pannie Beale nagle przyszło do głowy, że dziewczyna się boi. Ta myśl była absurdalna, ale uparta. Zirytowana swoją niemądrą nadwrażliwością, odwróciła wzrok, skupiając uwagę na nauczycielce.
Mavis Gearing rzuciła spłoszone, pytające spojrzenie na siostrę przełożoną i po jej przyzwalającym skinieniu głową podjęła lekcję.
– Siostra Pearce gra dzisiaj rolę naszej pacjentki, pani Stokes, pięćdziesięcioletniej matki czworga dzieci, która miała operację krtani z powodu raka gardła. – Odwróciła się do studentki, siedzącej po jej prawej stronie. – Panno Dakers, proszę opisać dotychczasowy przebieg leczenia.
Siostra Dakers posłusznie zaczęła. Była to blada, chuda dziewczyna, czerwieniąca się przy każdym słowie. Mówiła cicho, ale miała dobrze opanowany materiał i umiała go przedstawić. Sumienna mała, pomyślała panna Beale, może nie wybitnie inteligentna, ale pracowita i odpowiedzialna. Szkoda, że nikt nie zajął się jej trądzikiem. Słuchając fikcyjnej historii zdrowia pani Stokes, skorzystała z okazji, żeby ze zwykłą sobie ciekawością przyjrzeć się reszcie dziewcząt, oceniając w myślach ich charakter i zdolności.
Epidemia grypy zebrała swoje żniwo. W sali było tylko siedem studentek. Dwie z nich, stojące po obu stronach łóżka, natychmiast przyciągały wzrok. Były to bliźniaczki, podobne jak dwie krople wody, silne, rumiane dziewczyny o rudych włosach spiętrzonych nad niezwykłymi, niebieskimi oczami. Ich plisowane czepki były nasadzone na samym czubku głowy, a dwa wielkie skrzydła białego płótna sterczały z tyłu. Panna Beale, która pamiętała z własnych czasów studenckich, co można zrobić z parą białych szpilek do kapelusza, była jednak pełna podziwu dla sztuki, z jaką umocowały te dziwaczne i powiewne nakrycia na takich grzywach włosów. Obowiązujący tu fason zaintrygował ją jako interesująco staroświecki. Niemal każdy szpital, jaki wizytowała, zamienił te staromodne skrzydlate czepki na mniejsze, typu amerykańskiego, które były tańsze i wygodniejsze do noszenia i szycia, nie mówiąc o praniu. Niektóre szpitale, ku jej żalowi, stosowały nawet jednorazowe czepki papierowe. Ale wszystkie zawsze broniły się przed zmianami, a John Carpendar najwyraźniej postanowił trzymać się tradycji. Nawet uniformy pielęgniarek były nieco niemodne. Pulchne, piegowate ramiona bliźniaczek opinały rękawki z kraciastej, różowej bawełny, którą pamiętała jeszcze z dawnych lat. Długość ich spódniczek nie szła na żadne ustępstwa wobec mody, a na masywnych nogach miały czarne, sznurowane buty na płaskich obcasach.
Ogarnęła szybkim spojrzeniem pozostałą trójkę. Pierwsza z brzegu, spokojna dziewczyna w okularach, o inteligentnej twarzy, od razu wzbudziła jej zaufanie. Chętnie widziałaby ją na każdym oddziale. Obok niej siedziała nachmurzona brunetka, przesadnie wymalowana i wyraźnie mało zainteresowana lekcją. Dość pospolita, pomyślała panna Beale. Ku zakłopotaniu swoich przełożonych, z lubością używała takich niemodnych przymiotników i dokładnie wiedziała, co należy przez nie rozumieć. Jej opinia: „Siostra przełożona rekrutuje bardzo miły typ dziewcząt” oznaczała, że pochodzą z porządnych rodzin, otrzymały należyte wykształcenie w szkole średniej, noszą spódnice do kolan albo dłuższe oraz są świadome przywilejów i obowiązków, które niesie zawód pielęgniarki. Ostatnią studentką w klasie była urodziwa blondynka, z grzywką do oczu nad szelmowską, śliczną buzią. Jest wystarczająco atrakcyjna na plakat reklamowy szkół pielęgniarskich, pomyślała panna Beale, ale z jakichś przyczyn była to ostatnia twarz, jaką by wybrała. Kiedy zastanawiała się dlaczego, panna Dakers skończyła swój wywód.
– Bardzo dobrze – powiedziała siostra Gearing. – A więc mamy tu przypadek pacjentki po operacji, już poważnie niedożywionej i nie będącej w stanie samodzielnie jeść. To oznacza, że co nam pozostaje?
– Żywienie przez rurkę albo per rectum, proszę siostry.
Odpowiedź padła z ust nadąsanej brunetki, głosem pozbawionym cienia entuzjazmu czy choćby zainteresowania. Z pewnością nie jest to szczególnie miła osoba, pomyślała panna Beale.
W klasie dał się słyszeć szmer protestu. Siostra Gearing podniosła pytająco brew. Studentka w okularach powiedziała:
– Nie per rectum. Odbytnica nie jest w stanie wchłonąć dostatecznej dawki pożywienia. Należy je podać rurką przez usta albo przez nos.
– Dobrze, panno Goodale. To właśnie lekarz zalecił pani Stokes. Proszę przystąpić do wykonania zadania, tłumacząc poszczególne etapy.
Jedna z bliźniaczek przyciągnęła wózek, demonstrując zawartość tacy: naczynie z roztworem dwuwęglanu sodowego do przemycia ust lub nosa; lejek polietylenowy z dopasowaną dwudziestocentymetrową rurką; łącznik; nawilżacz; miseczkę w kształcie nerki ze szpatułką, kleszcze do przytrzymania języka i rozwieracz szczęk. Podniosła do góry rurkę przełykową. Zwisała z jej piegowatej ręki obscenicznie jak żółty wąż.
– Dobrze – zachęcała siostra Gearing. – A teraz pożywienie. Co jej dacie?
– Tak naprawdę mamy tu ciepłe mleko, siostro.
– Ale gdybyście miały do czynienia z prawdziwą pacjentką?
Dziewczyna zawahała się. Studentka w okularach wtrąciła ze spokojną pewnością siebie: