Выбрать главу

A teraz jest jeszcze mniej szczęśliwy niż kiedykolwiek, pomyślał Dalgliesh w drodze do biura. Do historii przemocy i nienawiści doszły jeszcze dwa morderstwa.

Zwolnił Mastersona i usiadł samotnie nad stosem zeznań. Ledwo sierżant wyszedł, zadzwonił telefon. Kierownik zakładu medycyny sadowej zawiadomił go, że są wyniki badań. Josephine Fallon została otruta nikotyną, a nikotyna pochodziła ze spryskiwacza na róże.

VI

Dopiero dwie godziny później zamknął w końcu za sobą boczne drzwi Nightingale House i wyruszył pieszo do Falconer’s Arms.

Droga była oświetlona staroświeckimi latarniami, które były tak rzadko rozstawione i przyćmione, że większość czasu szedł w ciemności. Nie spotkał żywej duszy i nie dziwił się, że studentki nie lubiły tędy chodzić po zapadnięciu zmroku. Deszcz przestał padać, ale podniósł się wiatr, strząsając ostatnie krople ze splątanych gałęzi wiązów. Czuł, jak spadają mu na twarz i ciekną za kołnierz koszuli, i przez chwilę pożałował, że rano nie wziął samochodu. Drzewa rosły bardzo blisko drogi, oddzielone od niej tylko wąskim, rozmiękłym poboczem. Noc była ciepła, mimo wiatru, w powietrzu unosiła się lekka mgiełka, wirując wokół lamp. Uliczka miała jakieś trzy metry szerokości.

Kiedyś musiała to być główna droga do Nightingale House, choć wiła się bez wyraźnej potrzeby pośród kęp wiązów i brzóz, jakby pierwszy właściciel domu miał nadzieję dodać sobie ważności długością podjazdu.

Idąc myślał o Christine Dakers. Rozmawiał z nią o trzeciej czterdzieści pięć po południu. Na prywatnym oddziale było w tym czasie bardzo cicho i spokojnie, a jeśli siostra Brumfett znajdowała się w pobliżu, to wyraźnie dołożyła starań, aby zejść mu z drogi. Przyjęła go dyżurna pielęgniarka i zaprowadziła do pokoju panny Dakers. Dziewczyna siedziała wsparta o poduszki, zarumieniona i promienna jak świeżo upieczona matka. Przyjęła go, jakby oczekiwała gratulacji i bukietu kwiatów. Ktoś już dostarczył jej wazon żonkili, obok tacy na stoliku stały dwie doniczki chryzantem, na łóżku zaś leżał stosik kolorowych magazynów.

Starała się być zawstydzona i skruszona, opowiadając swoją historię, ale była niezbyt przekonująca w tej roli. Aż biło od niej poczucie szczęścia i ulgi. I czemu nie? Wyspowiadała się przed siostrą przełożoną i otrzymała rozgrzeszenie. Wypełniała ją słodka euforia przebaczenia. A co więcej, pomyślał, obie dziewczyny, które mogły stanowić dla niej zagrożenie, odeszły na zawsze. Diana Harper wyjechała do domu. A Heather Pearce nie żyła.

Z czego właściwie wyspowiadała się panna Dakers? Skąd ten nadzwyczajnie dobry humor? Chciałby wiedzieć. Ale wyszedł z jej pokoju niewiele mądrzejszy. Jednak przynajmniej potwierdziła zeznanie Madeleine Goodale o wspólnej porannej nauce w bibliotece. Jeśli to nie była zmowa, co mało prawdopodobne, obie miały alibi na czas przed śniadaniem. A po śniadaniu poszła z filiżanką kawy do oranżerii, gdzie czytała „Głos Pielęgniarki” aż do udania się na salę ćwiczeń. Panna Pardoe i panna Harper były z nią. Dziewczęta opuściły oranżerię w tym samym czasie, złożyły krótką wizytę w łazience na drugim piętrze i poszły prosto do sali ćwiczeń. Bardzo trudno byłoby Christine Dakers zatruć pokarm.

Dalgliesh przeszedł kilkanaście metrów i stanął w pół kroku, zmrożony dźwiękiem, który przypominał mu krzyk kobiety. Stał bez ruchu, starając się zidentyfikować ten rozpaczliwy, obcy głos. Przez chwilę było cicho, nawet wiatr zamilkł. Potem znów to usłyszał, tym razem nie mógł się mylić. To nie był nocny zew zwierzęcia ani wytwór wyobraźni zmęczonego umysłu. Gdzieś w gęstwinie na lewo zawodziła kobieta.

Nie był zabobonny, ale jako człowiek wrażliwy poddawał się nastrojom. Stojąc samotnie w ciemności i słysząc ludzki głos zawodzący do wtóru wznoszącego się wiatru, poczuł zimny dreszcz. Jakby dotknął go palec nieszczęśliwej i zamęczonej tu dziewiętnastowiecznej służącej. Przez jedną straszną sekundę wszedł w jej pełen bólu i beznadziei świat. Przeszłość zlała się z teraźniejszością. Powiało grozą. Jej ostatni rozpaczliwy postępek dział się tu i teraz. Później ten moment przeminął. Słyszał prawdziwy głos, żyjącą kobietę. Zapalił latarkę i zszedł z drogi w ciemność drzew.

Parę metrów od pobocza zobaczył małą, drewnianą chatkę; przyćmione światło z jedynego okna rzucało jasny kwadrat na korę najbliższego wiązu. Podszedł bliżej, stąpając bezgłośnie po rozmiękłej ziemi, i otworzył drzwi. Owionął go ciepły, aromatyczny zapach drewna i coś jeszcze. Zapach ludzkiego ciała. Skulona na połamanym wiklinowym fotelu, w świetle lampy naftowej ustawionej na skrzynce, siedziała kobieta.

Sprawiała nieodparte wrażenie zwierzęcia osaczonego w kryjówce. Patrzyli na siebie bez słowa. Mimo rozpaczliwego szlochu, urwanego na jego widok, jakby był udawany, w jej oczach nie było śladu łez, lecz wyraźnie czająca się groźba. Zwierzę mogło cierpieć, ale było na własnym terenie i miało wyostrzone wszystkie zmysły. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał wojowniczo, bez śladu ciekawości czy strachu.

– Kim pan jest?

– Nazywam się Adam Dalgliesh. A ty?

– Morąg Smith.

– Słyszałem o tobie, Morąg. Miałaś wrócić do pracy dziś wieczór.

– No właśnie. Ale panna Collins kazała mi zgłosić się do domu dla personelu. Chciałam wrócić do pensjonatu dla lekarzy, jeśli nie mogę spać w Nightingale House, ale nie! Szlag by to trafił! Za dobrze mi tam było! Więc muszę iść do tej noclegowni. Potrafią tu zaleźć za skórę, niech ich wszyscy diabli! Chciałam rozmawiać z siostrą przełożoną, ale siostra Brumfett powiedziała, żeby jej nie zawracała głowy.

Przerwała swój lament, aby podkręcić knot lampy. Światło rozbłysło jaśniejszym płomieniem. Zmrużyła oczy, wbijając w niego wzrok.

– Adam Dalgliesh. Śmieszne nazwisko. Jest pan tu nowy, no nie?

Przyjechałem dziś rano. Spodziewam się, że powiedziano ci o śmierci panny Fallon. Jestem komisarzem policji. Chcę się dowiedzieć, w jaki sposób zginęły ona i panna Pearce.

W pierwszej chwili myślał, że jego słowa wywołają następny atak histerii. Otworzyła szeroko usta, ale zaraz jakby rozmyśliwszy się, sapnęła tylko i zacisnęła wargi. Po chwili mruknęła:

– Ja jej nie zabiłam.

– Panny Pearce? Oczywiście, że nie. Po co miałabyś ją zabijać?

– Tamten uważał inaczej.

– Jaki tamten?

– Ten inspektor, cholerny inspektor Bill Bailey. Widziałam, co myśli. W kółko mnie wypytywał i wbijał we mnie te swoje świdrujące oczka. Co robiłam od chwili, kiedy wstałam z łóżka? A co niby miałam robić? Pracowałam! Oto co robiłam. Czy lubiłam pannę Pearce? Czy była kiedyś dla mnie nieuprzejma? Jeszcze by tego brakowało! Tak czy siak, nawet jej nie znałam. I byłam w Nightingale House ledwo od tygodnia. Ale wiem, co mu chodziło po głowie. Zawsze jest tak samo. Najlepiej zwalić winę na pokojówkę.

Dalgliesh wszedł do środka i usiadł na ławeczce pod ścianą. I tak musi przesłuchać Morąg Smith, więc może równie dobrze zrobić to od razu.

– Chyba nie masz racji – powiedział. – Inspektor Bailey wcale cię nie podejrzewał. Sam mi to mówił.

Prychnęła drwiąco.

– Kto by tam wierzył w to, co mówi policja! Ojciec pana nie nauczył? Diabła tam, jeśli mnie nie podejrzewał. Akurat! Pieprzony dupek Bailey. Dobry Boże, mój tato mógłby panu wiele powiedzieć o policji.