Nastąpił głośny, finalny akord i muzyka zamilkła. Dyrygent odwrócił się i błysnął sztucznym uśmiechem do publiczności. Muzycy z orkiestry pozwolili sobie na chwilę rozluźnienia. Kalejdoskop kolorów na środku parkietu rozmył się i ułożył w nowy wzór, podczas gdy tancerze wracali do stolików. Masterson przywołał kelnera.
– Co pani zamówić? – spytał opryskliwym tonem, jak skąpiec zmuszony do postawienia kolejki.
Poprosiła o dżin z tonikiem i kiedy go przyniesiono, przyjęła poczęstunek bez podziękowania ani żadnej widocznej przyjemności. Sam zamówił podwójną whisky. Jak się okazało, była pierwszą z wielu. Rozpościerając ognistą sukienkę wokół krzesła, jego towarzyszka zaczęła rozglądać się po sali z tym wyrazem badawczej niechęci, jaki zdążył już poznać. Jego samego zdawała się nie dostrzegać. Ostrożnie, pomyślał, nie trać cierpliwości. Chce cię tu przytrzymać. Pozwól jej.
– Niech mi pani opowie o swoim synu – odezwał się łagodnie, starając się mówić ze spokojem i bez nacisku.
– Nie teraz. Któregoś innego wieczoru. Nie ma pośpiechu.
Omal nie wrzasnął z wściekłości. Czy naprawdę wyobraża sobie, że ma zamiar się jeszcze raz z nią umawiać? Spodziewa się, że będzie z nią tańczyć bez końca w zamian za niewyraźną obietnicę strzępka informacji? Już widział, jak walcują przez lata, mimowolni uczestnicy surrealistycznej farsy. Odstawił szklankę.
– Nie będzie żadnego innego wieczoru. W każdym razie dopóki pani mi nie pomoże. Komisarz nie przepada za wydawaniem publicznych pieniędzy, kiedy nic z tego nie wynika. Muszę się rozliczać z każdej minuty.
Wyposażył głos w odpowiedni stopień urazy i pryncypialności. Spojrzała na niego po raz pierwszy, odkąd usiedli.
– Może coś z tego wyniknąć. Nigdy nie twierdziłam, że nie. A drinki?
– Drinki? – Przez chwilę był kompletnie zbity z tropu.
– Kto płaci za drinki?
Cóż, normalnie wlicza się je w koszty. Ale kiedy chodzi o podejmowanie przyjaciół, jak na przykład dzisiaj, oczywiście płacę sam.
Kłamstwo przychodziło mu bez trudu. Był to jeden z talentów, który najbardziej przydawał mu się w pracy.
Kiwnęła głową, jakby usatysfakcjonowana. Ale dalej milczała. Zastanawiał się, czy próbować znów, kiedy zagrano cza-czę. Bez słowa wstała i odwróciła się do niego. Wyszli na parkiet.
Po cza-czy nastąpiła mamba, po mambie walc, po walcu fokstrot. A on nadal niczego się nie dowiedział. Później nadeszła kolej na następny punkt programu. Światła nagle przygasły i jakiś przylizany mężczyzna, lśniący od stóp do głów, jakby się wykąpał w oliwie, stanął przed mikrofonem i dopasował go do swojej wysokości. Towarzyszyła mu omdlewająca blondynka w spiętrzonym koku, który wyszedł z mody pięć lat temu. Światła reflektorów wzięły ich w dwa ognie. Blondynka machnęła niedbale szyfonowym szalem, owiniętym wokół prawej dłoni, i omiotła pusty parkiet władczym spojrzeniem. Rozległ się szmer oczekiwania. Mężczyzna zajrzał do kartki trzymanej w ręce.
– A teraz, panie i panowie, moment, na który wszyscy czekamy. Tańce pokazowe. Nasi tegoroczni medaliści zademonstrują nam umiejętności, które zapewniły im najwyższe miejsca. Zaczynamy od srebrnej medalistki, pani Dettinger, która zatańczy – zerknął w kartkę – zatańczy tango.
Orkiestra zagrała tusz. Pani Dettinger wstała, pociągając za sobą Mastersona. Jej palce jak imadło zacisnęły mu się na nadgarstku. Reflektory obróciły się i skierowały na nich. Rozległy się sporadyczne oklaski. Ulizany mężczyzna kontynuował:
– Pani Dettinger tańczy z… Jak brzmi nazwisko pani nowego partnera?
Masterson krzyknął głośno:
– Edward Heath!*
Ulizany zawahał się, ale postanowił uwierzyć mu na słowo. Z wymuszonym entuzjazmem ogłosił:
– Pani Dettinger, srebrna medalistka, tańczy tango z panem Edwardem Heathem.
– Edward Heath, premier rządu Wielkiej Brytanii w latach 1970-1974.
Orkiestra uderzyła w talerze, znów dały się słyszeć oklaski. Masterson z przesadną kurtuazją powiódł partnerkę na parkiet. Zdawał sobie sprawę, że jest już nieco pijany i był z tego zadowolony. Miał zamiar się zabawić.
Położył jej rękę na karku i przybrał lubieżny wyraz wyczekiwania. Został wynagrodzony chichotem od najbliższego stolika. Zmarszczyła brwi i z fascynacją patrzył, jak jej twarz i szyja oblewają się purpurą. Z uciechą zdał sobie sprawę, że jest mocno zdenerwowana, a ta żałosna farsa naprawdę wiele dla niej znaczy. To był ten moment, na który ubrała się tak starannie i wypacykowała jak lalka. Bal Medalistów Szkoły Tańca Delaroux. Tango pokazowe. A jej partner ją zawiódł. Pewno biedak stchórzył. Ale opatrzność zesłała jej przystojnego i kompetentnego zmiennika. To musiało w jej oczach zakrawać na cud. To dla tego momentu został zwabiony do sali balowej Athenaeum, zmuszony do wielogodzinnego tańca. Ta wiedza wypełniła go euforią. Teraz miał ją w garści. To miała być jej wielka chwila. Już on dopilnuje, żeby przypadkiem o tym nie zapomniała.
Orkiestra zaczęła wolnym rytmem. Zauważył z irytacją, że to ta sama melodia, którą grali przez większość wieczoru. Szepnął jej to do ucha. Odparła cicho:
– Mamy tańczyć tango Delaroux.
– Zatańczymy tango Charlesa Mastersona, skarbie.
Objął ją ciasno i parodiując krok, poprowadził zawadiacko przez cały parkiet, obrócił z wigorem w kółko i gwałtownie przegiął do ziemi tak, że usłyszał trzask kości, a jej wylakierowane loki niemal zamiotły podłogę. Przetrzymał ją chwilę w tej pozie, obdarzając szerokim uśmiechem towarzystwo przy najbliższym stoliku. Tym razem chichot był dłuższy i głośniejszy. Kiedy szarpnął ją do góry, czekając na następny takt, syknęła:
– Co chcesz wiedzieć?
– Rozpoznał kogoś, tak? Twój syn. Kiedy był w Szpitalu Johna Carpendara. Zobaczył kogoś, kogo znał?
– Uspokoisz się i będziesz tańczyć, jak trzeba?
– Może.
Znów poruszali się w rytmie tanga, tym razem konwencjonalnie. Czuł, że odprężyła się trochę w jego ramionach, ale nadal trzymał ją w mocnym uścisku.
– To była jedna z sióstr. Poznał ją. Już kiedyś ją widział.
– Która siostra?
– Nie wiem, nie mówił mi.
– A co ci mówił?
– Po tańcu.
– Powiesz mi teraz albo wylądujesz na podłodze. Gdzie ją widział?
– W Niemczech. Na ławie oskarżonych. To był proces wojenny. Wywinęła się, ale wszyscy wiedzieli, że jest winna.
– Gdzie w Niemczech?
Wycedził te słowa przez usta rozciągnięte w głupkowatym uśmiechu profesjonalnego partnera do tańca.
– W Felsenheim. To miasteczko nazywało się Felsenheim.
– Powtórz. Powtórz tę nazwę.
– Felsenheim.
Nic mu to nie mówiło, ale wiedział, że zapamięta nazwę miejscowości. Przy odrobinie szczęścia dowie się szczegółów później, jednak najważniejsze fakty musi wydobyć z niej teraz, kiedy jest w jego mocy. To nie musiała być prawda, oczywiście. Mogło w tym nie być słowa prawdy. A nawet jeśli to prawda, mogła okazać się bez znaczenia. Ale to była informacja, po którą go wysłano. Poczuł przypływ energii i dobrego humoru. Jeszcze trochę, a ten taniec zacznie sprawiać mu przyjemność. Uznał, że czas na pokazanie czegoś widowiskowego i zaprezentował kilka skomplikowanych figur, zakończonych ukośną promenadą twarz przy twarzy przez parkiet. Było to wykonane bezbłędnie i zyskało im długi i głośny aplauz. Zapytał: