Выбрать главу

– Rany! Jest pan cały we krwi!

Znów starał się przemówić. Pochyliła się niżej. Widział ciemne pasma włosów i bladą twarz tuż nad sobą. Spróbował wstać i tym razem zdołał podnieść się na kolana.

– Widziałaś go?

– Nie za bardzo, usłyszał mnie. Uciekł w kierunku Nightingale House. Ojejku, ale pana urządził! Niech pan się o mnie oprze.

– Nie. Zostaw mnie i idź po pomoc. Może tu wrócić.

– Nie wróci. Tak czy siak, lepiej zostańmy razem. Nie uśmiecha mi się iść samej. Duchy to jedno, a cholerni mordercy to całkiem inna sprawa. Chodźmy, pomogę się panu podnieść.

Czuł wystające kości chudego ramienia, ale jej kruche ciało było zdumiewająco silne i podźwignęła go bez większego trudu. Zmusił się, żeby wstać, i stał, chwiejąc się na nogach.

– Mężczyzna czy kobieta? – spytał.

– Nie widziałam. Mogło być tak i tak. Ale teraz to nieważne. Da pan radę dojść do Nightingale House?

Odkąd stanął na nogach, poczuł się znacznie lepiej. Ledwo widział drogę, lecz zrobił kilka ostrożnych kroków, opierając się o jej ramię.

– Chyba tędy. Tylne drzwi będą najbliżej. Naciśnij dzwonek siostry przełożonej. Wiem, że jest u siebie.

Posuwali się wolno krok za krokiem, zacierając – jak zdał sobie z goryczą sprawę – wszystkie ślady, jakie mógłby ewentualnie rano znaleźć. Chociaż z mokrych liści niewiele da się odczytać. Zastanawiał się, co się stało z narzędziem, którym go uderzono. Ale to były bezowocne spekulacje. Nie mógł nic zrobić, dopóki się nie rozjaśni. Poczuł przypływ wdzięczności i sympatii do tej zdecydowanej, małej osóbki, której chude ramię, lekkie jak u dziecka, obejmowało go wpół. Musimy stanowić dziwną parę, pomyślał.

– Uratowałaś mi życie, Morąg – powiedział. – Uciekł tylko dlatego, że go spłoszyłaś.

Jego czy ją? Gdyby tylko Morąg zdołała dojrzeć, czy to mężczyzna, czy kobieta. Z trudem dosłyszał ją stłumioną odpowiedź:

– Niech pan nie opowiada głupot.

Nie zdziwiło go, że płacze. Nie starała się powstrzymać łez ani stłumić szlochu i nie zwolniła kroku. Może płacz był dla niej rzeczą równie naturalną jak chód. Nie próbował jej pocieszać, ucisnął tylko jej ramię. Odebrała to jako prośbę o silniejsze podtrzymanie i objęła go mocniej w pasie, przyjmując na siebie jego ciężar. I tak, kuśtykając groteskowo, posuwali się pod cieniem drzew.

VII

Światło w sali ćwiczeń było jaskrawe, zbyt jaskrawe. Przewiercało nawet jego zaklejone powieki i przekręcał niespokojnie głowę z boku na bok, żeby uciec od bolesnej jasności. Naraz jego głowę przytrzymały chłodne ręce. Ręce Mary Taylor. Usłyszał jej głos, mówiła, że Courtney-Briggs jest w szpitalu. Posłała po Courtney-Briggsa. Te same ręce wprawnie zdjęły mu krawat, rozpięły guziki koszuli i zsunęły z ramion marynarkę.

– Co się stało?

Tym razem był to głos Courtney-Briggsa, szorstki i męski. A więc chirurg się już zjawił. Co robił o tej porze w szpitalu? Kolejna nagła operacja? Jego pacjentom dziwnie często pogarsza się znienacka stan zdrowia. Jakie alibi ma na ostatnie pół godziny?

– Ktoś się na mnie zaczaił – powiedział Dalgliesh. – Muszę sprawdzić, kto jest w Nightingale House.

Stanowcza ręka przytrzymała go za ramię. Courtney-Briggs wcisnął go z powrotem w krzesło. Zamajaczyły przed nim dwie kołyszące się plamy szarości. Znów jej głos.

– Nie teraz. Ledwo stoi pan na nogach. Ktoś z nas to zrobi.

– Zróbcie to zaraz.

– Za chwilę. Zamknęliśmy wszystkie drzwi. Nikt nie może wrócić niepostrzeżenie. Proszę na nas polegać. Proszę się odprężyć.

Bardzo rozsądnie. Proszę na nas polegać. Odprężyć się. Zacisnął ręce na metalowych poręczach krzesła, czepiając się rzeczywistości.

– Chcę sprawdzić sam.

Oślepiony własną krwią, wyczuł raczej, niż zobaczył wymianę ich zatroskanych spojrzeń. Wiedział, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, starające się przełamać uporem niewzruszony spokój dorosłych. Sfrustrowany do granic, próbował się podnieść z krzesła, ale podłoga obsunęła mu się spod nóg i podniosła do góry w wirze kolorowych plam. Nic z tego. Nie da rady wstać.

– Moje oczy – mruknął.

Odpowiedział mu głos Courtney-Briggsa, irytująco zrównoważony:

– Za chwilę. Najpierw muszę obejrzeć pańską głowę.

– Ale nic nie widzę!

Doprowadzało go to do szału. Czy robią mu to specjalnie? Podniósł rękę i pomacał zaklejone powieki. Słyszał, że rozmawiają ściszonymi głosami, tym zawodowym żargonem, który jego, pacjenta, wykluczał. Dobiegły go nowe dźwięki, syk sterylizatora, brzęk narzędzi, zamknięcie metalowej pokrywki. Zapach środka dezynfekującego się nasilił. Teraz myła mu oczy. Tampon, rozkosznie chłodny, przemył mu obie powieki i kiedy otworzył je, mrugając, zobaczył wyraźniej połysk jej szlafroka i długi warkocz przerzucony przez lewe ramię. Zwrócił się bezpośrednio do niej.

– Muszę wiedzieć, kto jest w Nightingale House. Czy mogłaby to pani sprawdzić?

Bez dalszej dyskusji ani konsultacji wzrokowej z Courtney-Briggsem wyszła cicho z pokoju. Jak tylko drzwi się za nią zamknęły, Dalgliesh wycedził:

– Nie powiedział mi pan, że pański brat był kiedyś zaręczony z Josephine Fallon.

– Nie pytał pan.

Głos chirurga był chłodny, beznamiętny, odpowiedź człowieka zajętego czym innym. Dalgliesh usłyszał szczęk nożyczek i poczuł chłód metalu na czaszce. Wycinał mu włosy wokół rany.

– Musiał pan zdawać sobie sprawę, że ta wiadomość będzie dla mnie interesująca.

– Och, interesująca! Nie wątpię. Tacy jak pan zawsze chętnie interesują się cudzymi sprawami. Ograniczyłem się do zaspokojenia pańskiej ciekawości tylko w zakresie dotyczącym śmierci obu dziewcząt. Nie może pan twierdzić, że zataiłem coś istotnego. Śmierć Petera nie była istotna dla sprawy, to tylko prywatna tragedia.

Nie tyle prywatna tragedia, ile publiczny wstyd, pomyślał Dalgliesh. Peter Courtney złamał pierwszą zasadę swojego brata, obowiązek odniesienia sukcesu. Dorzucił:

– Powiesił się.

– Racja, powiesił się. Niezbyt dystyngowana ani przyjemna śmierć, ale biedak nie miał takich możliwości jak ja. W dniu kiedy otrzymam śmiertelną diagnozę, będę mógł zastosować lepsze środki niż sznur, by zakończyć życie.

Jego egotyzm, pomyślał Dalgliesh, jest zdumiewający. Nawet śmierć brata musi być rozpatrywana w powiązaniu z nim samym. Zarozumiały i zadowolony z siebie, uważał się za pępek świata, a inni ludzie – brat, kochanka, pacjenci – wirowali wokół tego centralnego słońca, czerpiąc życie z jego ciepła i światła, posłuszni jego sile dośrodkowej. Ale czy większość ludzi nie postrzega się w ten sam sposób? Czy Mary Taylor była mniej pochłonięta sobą? A on sam? Może tylko nie afiszowali się tak jawnie ze swoim egocentryzmem.

Chirurg podszedł do czarnej torby z narzędziami i wyjął lusterko umocowane na metalowym kółku, które włożył na głowę. Wrócił do Dalgliesha z oftalmoskopem w ręce i usiadł na krześle naprzeciwko pacjenta. Siedzieli twarzą w twarz, niemal dotykając się czołami. Dalgliesh poczuł zimny, metalowy dotyk narzędzia w prawym oku. Courtney-Briggs zaordynował:

– Proszę patrzeć prosto przed siebie.

Dalgliesh posłusznie wbił wzrok w punkcik światła. Powiedział:

– Wyszedł pan ze szpitala około północy. Rozmawiał pan z portierem przy głównej bramie o dwunastej trzydzieści osiem. Co pan robił przez cały ten czas?

– Już mówiłem. Tylną drogę zatarasował zwalony wiąz. Zatrzymałem się tam na parę minut, dokonałem oględzin i powiesiłem szalik, żeby ktoś się nie nadział na drzewo.