Выбрать главу

– Niemniej ktoś się na nie nadział. Było siedemnaście po dwunastej. I żaden szalik nigdzie nie wisiał.

Oftalmoskop przesunął się do drugiego oka. Oddech chirurga był całkiem miarowy.

– Musiała być inna godzina.

– Raczej nie.

– Więc wnioskuje pan, że przyjechałem tam po dwunastej siedemnaście. Możliwe. Nie preparowałem sobie alibi, więc nie patrzyłem co dwie minuty na zegarek.

– Ale nie chce pan chyba powiedzieć, że przejazd od szpitala do tego miejsca zajął panu więcej niż siedemnaście minut.

– Och, to się z pewnością da łatwo wytłumaczyć. Może musiałem, na przykład, mówiąc w waszym godnym ubolewania policyjnym żargonie, posłuchać głosu natury i poszedłem pomedytować pomiędzy drzewa.

– A było tak?

– Niewykluczone. Kiedy skończę z pańską głową, która, nawiasem mówiąc, wymaga z tuzina szwów, przemyślę tę kwestię. Będzie pan łaskaw wybaczyć, że skoncentruję się teraz na mojej własnej pracy.

Siostra przełożona cicho wróciła. Zajęła swoje miejsce obok Courtney-Briggsa jak akolita czekający na rozkazy. Twarz miała białą jak kreda. Chirurg bez słowa wręczył jej oftalmoskop. Zameldowała:

– Wszystkie mieszkanki Nightingale House są w swoich pokojach.

Courtney-Briggs zaczął obmacywać lewe ramię Dalgliesha, wywołując ból każdym naciskiem silnych, dociekliwych palców.

– Obojczyk jest w porządku – oznajmił. – Stłuczony, ale nie połamany. Kobieta, która pana zaatakowała, musiała być bardzo wysoka. Sam pan ma ponad metr osiemdziesiąt.

– Jeśli to była kobieta. Albo mogła mieć długi kij. Może kij golfowy.

– Kij golfowy. Siostro, może to był któryś z pani kijów? Gdzie je pani trzyma?

Odpowiedziała posępnie:

– W holu u podnóża moich schodów. Torba stoi zwykle tuż przy drzwiach.

– Więc niech pani lepiej sprawdzi.

Nie było jej niecałe dwie minuty; czekali na jej powrót w milczeniu. Kiedy przyszła, zwróciła się prosto do Dalgliesha.

– Brakuje jednego z kijów metalowych.

Ta wiadomość zdawała się dziwnie ucieszyć Courtney-Briggsa. Powiedział niemal jowialnie:

– No i ma pan swój kij! Ale nie ma co go dzisiaj w nocy szukać. Będzie leżał gdzieś w krzakach. Pańscy ludzie znajdą go i zrobią wszystko, co konieczne, jutro. Wezmą odciski palców, próbki krwi i włosów, i tak dalej. W tym stanie nie może pan sam się tym teraz zająć. Musimy założyć szwy na ranę. Wezmę pana do ambulatorium. Trzeba będzie dać panu narkozę.

– Nie chcę narkozy.

– Wobec tego dam panu znieczulenie miejscowe. To tylko kilka zastrzyków wokół rany. Możemy zrobić to tutaj, siostro.

– Nie chcę żadnego znieczulenia. Niech pan zakłada te szwy.

Courtney-Briggs wyjaśnił mu cierpliwie jak dziecku:

– Rana jest głęboka i trzeba ją zaszyć. To będzie bardzo bolesne bez znieczulenia.

– Powiedziałem, że nie chcę. I nie chcę profilaktycznego zastrzyku penicyliny ani przeciwtężcowego. Niech pan szyje i już.

Chirurg i przełożona spojrzeli po sobie. Wiedział, że upiera się bez sensu, ale nie dbał o to. Dlaczego nie biorą się po prostu do roboty? Naraz Courtney-Briggs przemówił dziwnie oficjalnie:

– Jeśli woli pan innego chirurga…

– Nie, tylko niech pan już nie traci czasu.

Zapadła chwila ciszy.

– Dobrze – powiedział Courtney-Briggs. – Zrobię to najszybciej, jak się da.

Dalgliesh zobaczył, że Mary Tylor przesuwa się za jego plecy. Przycisnęła mu głowę do piersi, trzymając ją chłodnymi, pewnymi rękami. Zamknął oczy. Wbijanie igły było jak wwiercanie żelaznego pręta, jednocześnie lodowato zimnego i rozpalonego do żaru, który raz za razem świdrował mu czaszkę. Ból nie do opisania pozwalała mu znieść tylko wściekłość i zacięta determinacja, żeby nie okazać słabości. Zacisnął zęby z kamienną twarzą. Ale z furią poczuł zdradzieckie łzy pod powiekami.

Minęła wieczność, zanim było po wszystkim. Usłyszał swój głos:

– Dziękuję. A teraz chciałbym wrócić do biura. Sierżant Masterson ma przykazane wrócić tu, gdyby nie zastał mnie w zajeździe. Odwiezie mnie swoim samochodem.

Mary Taylor owijała mu głowę bandażem. Milczała. Courtney-Briggs powiedział:

– Wolałbym, żeby poszedł pan prosto do łóżka. Możemy dać panu pokój w pensjonacie dla lekarzy. Zaordynuję, aby jutro z samego rana zrobiono panu rentgen. I potem chciałbym pana ponownie zbadać.

– Może pan ordynować na jutro, co się panu żywnie podoba, ale teraz chciałbym zostać sam.

Wstał. Starała się go podtrzymać, ale musiał zrobić jakiś ruch, bo opuściła ramię. Czuł się zdumiewająco lekko. To dziwne, że takie lekkie ciało potrafi utrzymać taką ciężką głowę. Podniósł rękę i dotknął bandaża – zdawał się bardzo daleko od czaszki. Później, wytężając wzrok, przeszedł bez przeszkód przez pokój do drzwi. Kiedy sięgnął do klamki, usłyszał głos Courtney-Briggsa:

– Na pewno chce pan wiedzieć, gdzie byłem w czasie gdy pana zaatakowano. Byłem w moim pokoju w pensjonacie dla lekarzy. Postanowiłem tu przenocować, bo jutro od samego rana operuję. Przykro mi, że nie mogę dostarczyć panu alibi. Orientuje się pan jednak, mam nadzieję, że gdybym chciał usunąć kogoś z drogi, to dysponuję subtelniejszymi metodami niż metalowy kij.

Dalgliesh nie odpowiedział. Nie oglądając się za siebie, wyszedł bez słowa z sali ćwiczeń i cicho zamknął za sobą drzwi. Wejście po schodach wydało mu się w pierwszej chwili wyczynem nie do pokonania. Bał się, że to będzie ponad jego siły. Jednak trzymając się poręczy, wdrapał się mozolnie, krok po. kroku, na piętro do biura i usiadł, czekając na Mastersona.

Rozdział 8

KRĄG SPALONEJ ZIEMI

I

Była druga w nocy, kiedy portier przy głównej bramie wpuścił Mastersona na teren szpitala. Wiatr stale się wzmagał, gdy sierżant jechał krętą drogą do Nightingale House między czarnymi, trzeszczącymi złowrogo drzewami. Dom był pogrążony w ciemności oprócz jednego oświetlonego okna, za którym wciąż pracował Dalgliesh. Masterson skrzywił się z irytacją, zły, że komisarz nadal tkwi na posterunku. Miał za sobą długi dzień. Nie bez satysfakcji oczekiwał momentu, kiedy zda raport ze swoich dokonań, ale miał nadzieję, że uniknie jednej z tych całonocnych sesji, z których był słynny jego przełożony.

Wszedł bocznymi drzwiami i dwa razy przekręcił za sobą klucz. Powitała go cisza wielkiego holu, upiorna i uroczysta. Budynek zdawał się wstrzymywać oddech. Znów uderzył go w nozdrza obcy, choć już poniekąd znajomy zapach środków odkażających i pasty do podłogi, nieprzyjemny i lekko złowieszczy.

Jakby bojąc się obudzić śpiący, na wpół pusty dom, nie zapalił światła, lecz utorował sobie drogę latarką. Kartki na tablicy ogłoszeń rozbłysły bielą, przypominając mu klepsydry wywieszone w przedsionku katedry. Prosimy o modlitwę za duszę zmarłej Josephine Fallon. Mimo woli wchodził po stopniach schodów na palcach.

W biurze na pierwszym piętrze zastał Dalgliesha za biurkiem, nad otwartą teczką. Stanął jak wryty w drzwiach, ukrywając zdumienie. Komisarz miał szarą twarz i głowę owiniętą bandażem. Siedział sztywno wyprostowany, z rękami na blacie i dłońmi rozpostartymi na rozłożonych kartkach. Ta poza była znajoma. Masterson pomyślał, nie po raz pierwszy, że komisarz ma piękne ręce i wie, jak je wyeksponować. Dawno temu uznał, że Dalgliesh jest jednym z najdumniejszych ludzi, jakich zna. Jednak zbyt starannie ukrywał swoje zarozumialstwo, by stało się rzeczą powszechnie znaną, toteż przyjemnie było przyłapać go teraz na tym drobnym przejawie próżności. Dalgliesh spojrzał na niego bez uśmiechu.