– Są jakieś odciski palców, panie komisarzu?
– Nic, co by nam pomogło. Parę rozmazanych plam. Miał ją w rękach cały szereg pracowników biblioteki i Bóg wie ilu czytelników. I czemu nie? Skąd mogli wiedzieć, że to jeden z dowodów w sprawie o morderstwo. Ale jest w niej coś interesującego. Niech pan spojrzy.
Otworzył szufladę i wyjął grubą książkę, oprawioną w granatowe płótno, z numerem katalogowym na grzbiecie. Masterson wziął ją i położył na stole. Usiadł i otworzył ją ostrożnie, nie spiesząc się. Była to relacja z różnych procesów wojennych, jakie się odbywały w Niemczech od roku 1945, starannie udokumentowana, utrzymana w rzeczowym tonie i spisana przez prawnika, który w swoim czasie zasiadał w sądzie wojskowym. Było niewiele zdjęć i tylko dwa z procesu w Felsenheim. Jedno przedstawiało ogólny widok sali sądowej z niewyraźną sylwetką sądzonego lekarza na ławie oskarżonych, drugie było fotografią komendanta obozu. Dalgliesh powiedział:
– Jest wzmianka o Martinie Dettingerze, ale krótka. Podczas wojny służył w piechocie i w listopadzie 1945 roku został wyznaczony na członka sądu wojskowego, ustanowionego w Niemczech Zachodnich w celu osądzenia czterech mężczyzn i jednej kobiety oskarżonych o zbrodnie wojenne. Te sądy zostały powołane specjalnym rozkazem wojennym w lipcu 1945 roku i ten konkretny składał się z przewodniczącego, którym był brygadier grenadierów, czterech oficerów, z których jednym był Dettinger, i prokuratora wojskowego wyznaczonego przez Wojskową Prokuraturę Generalną. Jak mówiłem, ich zadaniem było osądzenie pięciu osób, które, według aktu oskarżenia, jaki znajdzie pan na stronie sto dwudziestej siódmej, „działając wspólnie i w porozumieniu, dnia trzeciego września 1944 roku w imieniu Trzeciej Rzeszy świadomie i dobrowolnie dopomogły i czynnie uczestniczyły w zabiciu trzydziestu jeden osób narodowości polskiej i rosyjskiej”.
Masterson nie był zdziwiony, że Dalgliesh cytuje oskarżenie słowo po słowie. Była to znana sztuczka, taka umiejętność zakodowania danych w pamięci i przedstawiania faktów z dokładnością i precyzją. Dalgliesh robił to lepiej niż inni i jeśli miał ochotę doskonalić swoją technikę, to proszę bardzo. Zauważył, że komisarz obraca w rękach duży, szary kamień o jajowatym kształcie. Zapewne znalazł go gdzieś i wziął w charakterze przycisku do papieru. Znużony, cichy głos ciągnął dalej:
– Tych trzydzieści jeden mężczyzn, kobiet i dzieci to byli Żydzi, robotnicy przymusowi w Niemczech, którzy zachorowali na gruźlicę. Wysłano ich do domu opieki w Niemczech Zachodnich, który powstał jako zakład dla obłąkanych, ale od lata 1944 roku zajmował się nie leczeniem, lecz zabijaniem. Nie ma dowodów na to, ilu psychicznie chorych Niemców wyprawiono tam na tamten świat. Personel został zobowiązany do zachowania tajemnicy, ale okolica aż huczała od plotek, co się tam dzieje. Trzeciego września 1944 roku przywieziono transport Polaków i Rosjan. Powiedziano im, że na leczenie. Jeszcze tej nocy otrzymali śmiertelne zastrzyki – wszyscy, mężczyźni, kobiety i dzieci – a rano już nie żyli i zostali pochowani. To właśnie za tę zbrodnię, nie za uśmiercanie chorych Niemców, odpowiadało pięcioro oskarżonych. Był wśród nich naczelny lekarz, Max Klein, młody farmaceuta Ernst Gumbmann, główny pielęgniarz Adolf Straub i młoda, niedoświadczona, osiemnastoletnia pielęgniarka Irmgard Grobel. Lekarz i pielęgniarz zostali uznani za winnych, lekarza skazano na karę śmierci, a pielęgniarza na dwadzieścia trzy lata więzienia. Farmaceutę i dziewczynę uniewinniono. Znajdzie pan mowę obrończą na stronie sto czterdziestej. Niech pan ją odczyta.
Masterson, zdumiony, wziął w milczeniu książkę i przewrócił na stronę sto czterdziestą. Zaczął czytać. Jego głos brzmiał nienaturalnie głośno.
– Ten sąd nie zebrał się, by rozpatrywać winę oskarżonej Irmgard Grobel za udział w uśmiercaniu obywateli niemieckich. Wiemy teraz, co działo się w zakładzie w Steinhoff. Wiemy też, że odbywało się to w zgodzie z niemieckim prawem, ustanowionym przez samego Adolfa Hitlera. Zgodnie z rozkazem najwyższych władz od roku 1940 zabito całkowicie legalnie wiele tysięcy chorych umysłowo Niemców. Z moralnego punktu widzenia można oceniać to, jak się uzna za stosowne. Nie jest ważne, czy personel w Steinhoff uważał to za akt okrucieństwa, czy za akt miłosierdzia. Ważne, czy uważali to za zgodne z prawem. Jak wiemy z zeznań świadków, takie prawo istniało. Irmgard Grobel, jeśli była zamieszana w śmierć tych ludzi, działała zgodnie z prawem.
Ale nie zajmujemy się tu kwestią uśmiercania chorych umysłowo. Od lipca 1944 roku tym samym prawem objęto nieuleczalnie chorych na gruźlicę cudzoziemskich robotników. Można utrzymywać, że oskarżona nie mogła mieć wątpliwości co do legalności takich uśmierceń, skoro widziała Niemców uwalnianych od cierpień w interesie państwa. Ale nie jest moim zamiarem bronić tej tezy. Nie naszą jest rzeczą domniemywać, co myślała oskarżona. W jedynych bowiem zabójstwach, jakimi się tu zajmujemy, nie brała ona udziału. Transport Rosjan i Polaków przybył do Steinhoff trzeciego września 1944 roku o wpół do siódmej wieczorem. Tego dnia Irmgard Grobel miała przepustkę. Jak Wysoki Sąd słyszał, wróciła do internatu dla pielęgniarek o wpół do ósmej i przebrała się w uniform. Miała dyżur od dziewiątej. Między powrotem do zakładu a przybyciem do dyżurki w Bloku E rozmawiała tylko z dwoma innymi pielęgniarkami, świadkami Willig i Rohde. Obie kobiety zeznały, że nie mówiły jej o przybyciu transportu. A więc Grobel wchodzi do dyżurki. Ma za sobą męczącą podróż i źle się czuje. Zastanawia się, czy nie zwolnić się z dyżuru. Właśnie wtedy odbiera telefon od doktora Kleina. Słyszeliśmy zeznania świadków dotyczące tej rozmowy. Klein prosi Grobel, żeby sprawdziła w apteczce, ile mają evipanu i fenolu. Wiemy, że evipan dostarczano w kartonach, po dwadzieścia pięć zastrzyków w każdym, a każdy zastrzyk składał się z jednej kapsułki evipanu w proszku i jednej kapsułki sterylnej wody. Evipan i fenol, razem z innymi niebezpiecznymi środkami, trzymano w dyżurce pielęgniarek. Grobel sprawdza zapasy i melduje Kleinowi, że mają dwa kartony evipanu i około stu pięćdziesięciu mililitrów płynnego fenolu. Klein każe jej przygotować cały zapas dla pielęgniarza Strauba, który ma po to przyjść. Każe jej także wydać dwanaście strzykawek o pojemności dziesięciu mililitrów i pewną liczbę mocnych igieł. Oskarżony Klein twierdzi, że nie informował, do czego jest mu to potrzebne, i jak słyszeliśmy od oskarżonego Strauba, on także jej nie oświecił.
Irmgard Grobel nie opuściła dyżurki do godziny dziewiątej dwadzieścia, kiedy to zaniesiono ją z powrotem do internatu. Jak Wysoki Sąd słyszał, pielęgniarka Rohde spóźniła się na dyżur i znalazła ją zemdloną na podłodze. Przez pięć dni Irmgard Grobel leżała z wysoką gorączką w łóżku, cierpiąc na dotkliwe nudności. Nie widziała, jak Rosjanie i Polacy wchodzą do Bloku E i nie widziała, jak wynoszono ich ciała wczesnym rankiem czwartego września. Kiedy wróciła do pracy, ich zwłoki były już dawno pogrzebane.
Panie przewodniczący, Wysoki Sądzie. Słyszeliśmy świadków, którzy mówili o życzliwości Irmgard Grobel, o jej troskliwym podejściu do dzieci, o jej talentach pielęgniarki; chciałbym też przypomnieć wysokiemu sądowi, że jest bardzo młoda, sama jest jeszcze niemal dzieckiem. Ale nie proszę o jej uniewinnienie z powodu młodego wieku ani płci, wnoszę o uniewinnienie, ponieważ stawiane jej zarzuty nie znajdują potwierdzenia w faktach. Nie przyłożyła ręki do śmierci tych trzydziestu jeden Rosjan i Polaków. Nie wiedziała nawet o ich istnieniu. Obrona nie ma nic więcej do dodania.