– Wiemy już – powiedziała Mary Taylor – że Heather Pearce była potencjalną szantażystką. Ciekawa jestem, jaki smutny incydent z szarej przeszłości biednej Brumfett wygrzebała sobie dla rozrywki.
– Myślę, że wie pani równie dobrze jak ja. Heather Pearce dowiedziała się o Felsenheim.
Zastygła w milczeniu, skulona u jego stóp, z twarzą odwróconą do kominka. Po chwili podniosła głowę i spojrzała na niego.
– Uznano ją za niewinną, jak pan wie. Brumfett była uległa wobec przełożonych, nauczono ją, że bezwzględne posłuszeństwo to pierwszy obowiązek pielęgniarki. Ale nie zabijała swoich pacjentów. Werdykt tego sądu w Felsenheim był sprawiedliwy. A nawet jeśli nie, był to werdykt wydany zgodnie z prawem. Została oficjalnie uznana za niewinną.
– Nie jestem tu po to, by kwestionować wyrok sądu w Falsenheim – powiedział Dalgliesh.
Nie zwracając uwagi na jego słowa, ciągnęła dalej żarliwym tonem, jakby za wszelką cenę chciała go przekonać.
– Opowiedziała mi o tym, kiedy byłyśmy studentkami w Nethercastle General Infirmary. Wychowywała się w Niemczech, ale jej babka była Angielką. Po rozprawie została naturalnie uwolniona i ostatecznie skończyło się na tym, że w 1944 roku poślubiła Anglika, sierżanta Ernesta Brumfetta. Miała pieniądze i było to tylko małżeństwo z rozsądku, sposób na to, aby wydostać się z Niemiec i wyjechać do Anglii. Jej babka już nie żyła, ale nadal wiele ją wiązało z tym krajem. Zaczęła pracować w Nethercastle jako sanitariuszka i tak dobrze wywiązywała się ze swoich obowiązków, że po osiemnastu miesiącach siostra przełożona zgodziła się przyjąć ją do szkoły jako studentkę. Dobrze wybrała sobie szpital. Nie grzebano tam w niczyjej przeszłości, zwłaszcza w przeszłości kobiety, która pokazała swoją wartość. Ten szpital to duży, wiktoriański budynek, zawsze przepełniony i cierpiący na chroniczny niedobór personelu. Brumfett i ja skończyłyśmy razem szkołę, razem odbyłyśmy kurs dla położnych w miejscowym szpitalu położniczym, razem przyjechałyśmy do Carpendara. Znałam Ethel Brumfett od niemal dwudziestu lat. Patrzyłam, jak całym życiem spłaca wszystko, co się zdarzyło w zakładzie w Steinhoff. Była wtedy młodą dziewczyną. Nie wiemy, jak przebiegało jej dzieciństwo w Niemczech. Wiemy tylko, co zrobiła jako dorosła kobieta dla tego szpitala i swoich pacjentów. Przeszłość była bez znaczenia.
– Dopóki nie wydarzyło się coś, czego musiała się cały czas podświadomie obawiać. Dopóki ktoś z tej przeszłości jej nie poznał.
– Niwecząc wszystkie te lata pracy i wysiłku. Mogę zrozumieć, czemu uznała za konieczne zabić Pearce. Ale dlaczego Fallon?
– Z czterech powodów. Przed rozmową z siostrą Brumfett, Pearce chciała uzyskać dowód na potwierdzenie słów Martina Dettingera. Najprościej było skonfrontować to z jakąś relacją z procesu. Dlatego poprosiła Fallon o pożyczenie karty wstępu do biblioteki. Pojechała do biblioteki Westminster w czwartek, a potem znów w sobotę, kiedy przygotowano dla niej książkę. Musiała podczas rozmowy pokazać ją siostrze Brumfett i wspomnieć, skąd miała kartę biblioteczną. Prędzej czy później Fallon chciałaby tę kartę odzyskać, a nikt nigdy nie powinien się dowiedzieć, po co Pearce ją brała ani jaką książkę wypożyczyła. To jeden z kilku znaczących faktów, jakie siostra Brumfett pominęła w swojej spowiedzi. Po podłożeniu butelki z trucizną w miejsce butelki mleka wróciła na górę, wzięła książkę z pokoju Pearce i schowała w wiadrze z piaskiem, do czasu aż będzie miała okazję zwrócić ją anonimowo do biblioteki. Wiedziała aż nazbyt dobrze, że Pearce już nie wyjdzie żywa z sali ćwiczeń. Co dla niej typowe, wybrała później to samo miejsce, żeby ukryć pojemnik z nikotyną. Siostra Brumfett nie była obdarzona zbyt bujną wyobraźnią.
Ale problem z książką nie był głównym powodem zabicia Fallon. Były jeszcze trzy inne. Chciała podsunąć błędny motyw, upozorować, że to Fallon miała być ofiarą. Gdyby Fallon umarła, zawsze pozostawało prawdopodobieństwo, że Pearce została zabita przez pomyłkę. To Fallon była na liście jako „pacjentka” w dzień inspekcji. Fallon była bardziej prawdopodobną ofiarą. Była w ciąży, co już samo w sobie mogło stanowić motyw. Siostra Brumfett miała ją na oddziale i mogła o tym wiedzieć lub się tego domyślić. Sądzę, że niewiele symptomów u pacjentów umykało jej uwagi. Istniała też możliwość, że Fallon zostanie uznana za winną śmierci Pearce. W końcu, przyznała się, że wróciła do Nightingale House rano w dniu jej zabójstwa i odmówiła wyjaśnień. Mogła wlać truciznę do pokarmu. A później, może dręczona wyrzutami sumienia, popełniła samobójstwo. To wytłumaczenie rozwiązałoby gładko obie zagadki. Ponadto jest wygodne z punktu widzenia szpitala i sporo osób wolało w to wierzyć.
– A ostatni powód? Powiedział pan, że były cztery. Chciała uniknąć dochodzeń na temat karty bibliotecznej, chciała zasugerować, że to Fallon miała być ofiarą lub zamieszać ją w śmierć Pearce. A jaki był czwarty motyw?
– Chciała panią chronić. Zawsze tego chciała. Niełatwo jej było przy pierwszym morderstwie. Była pani w Nightingale House i miała taką samą okazję jak wszyscy aby zatruć pokarm. Ale przynajmniej zapewniła pani niezbite alibi na czas śmierci Fallon. Była pani w Amsterdamie. Nie mogła pani zabić drugiej ofiary. Wobec tego po co miałaby pani zabijać pierwszą? Od początku założyłem, że te dwa morderstwa się łączą. Trudno było uwierzyć, by w tym samym domu i w tym samym czasie dwie osoby dopuściły się morderstwa. A to automatycznie wykluczało panią z listy podejrzanych.
– Ale dlaczego ktoś miałby mnie podejrzewać o zabicie którejś z tych dziewcząt?
– Bo motyw, który przypisaliśmy Ethel Brumfett, nie ma sensu. Proszę pomyśleć. Umierający człowiek na chwilę odzyskał przytomność i zobaczył pochylającą się nad nim kobietę. Otworzył oczy. Mimo bólu i maligny poznał jej twarz. Czy to mogła być siostra Brumfett? Poznałaby pani Ethel Brumfett po dwudziestu pięciu latach? Pospolitą, niezbyt urodziwą, nierzucającą się w oczy Brumfett? Zdarza się jedna twarz na milion, tak piękna i tak charakterystyczna, że można ją poznać w mgnieniu oka nawet po dwudziestu pięciu latach. Pani twarz. Irmgard Grobel to pani, a nie siostra Brumfett.
Powiedziała spokojnie:
– Irmgard Grobel nie żyje.
Ciągnął dalej, jakby się nie odezwała.
– Nic dziwnego, że Pearce ani przez moment nie podejrzewała, że to pani mogła być Grobel. Jest pani siostrą przełożoną, otoczoną niemal nabożnym szacunkiem, w powszechnym odczuciu wolną od skazy, a co dopiero grzechu. Psychologicznie rzecz biorąc, nie była w stanie myśleć o pani jako o zabójczyni.