Выбрать главу

– Może nigdy tego nie udowodnię. Ale wiem, jak się to wszystko odbyło.

– Niemniej będzie się pan starał to udowodnić, prawda? Porażka jest czymś nie do pomyślenia dla Adama Dalgliesha. Będzie się pan starał to udowodnić bez względu na koszty, jakie poniesie pan sam czy ktokolwiek inny. I w końcu istnieje pewna szansa. Nie znajdzie pan odbicia opon pod drzewami, oczywiście. Pożar, wóz strażacki, bieganina, zatarły wszystkie ślady na ziemi. Ale może pan zbadać dokładnie wnętrze samochodu, zwłaszcza pled. Niech pan nie zapomni o pledzie, komisarzu. Mogły pozostać na nim włókna z jej ubrania, nawet jakieś włosy. Ale nie będzie w tym nic dziwnego. Siostra Brumfett często ze mną jeździła, ten pled, prawdę mówiąc, należał do niej i jest zapewne pokryty jej włosami. Pozostają jednak ślady w moim mieszkaniu. Jeśli zniosłam jej ciało po tych wąskich, tylnych schodach, musiały chyba zostać jakieś zadrapania na ścianie po jej butach? Chyba że kobieta, która zabiła Brumfett, miała dość oleju w głowie, żeby zdjąć ofierze buty i zanieść je osobno, może przewieszone na sznurówkach wokół szyi. Nie można ich było zostawić w jej pokoju. Mógłby pan chcieć sprawdzić, ile par butów posiadała. I ktoś w Nightingale House by panu powiedział. Mamy tu tak niewiele prywatności. A żadna kobieta nie poszłaby w nocy boso do lasu po swoją śmierć.

A inne ślady? Jeśli ją zabiłam, nie powinno być jakiejś strzykawki, buteleczki z pigułkami, czegoś, co by wskazało, jak to zrobiłam? W jej apteczce i mojej jest podobny zapas aspiryny i tabletek nasennych. Może dałam jej coś z tego? Albo po prostu ogłuszyłam ją lub udusiłam? Każda metoda nie wymagająca rozlewu krwi byłaby równie dobra. W jaki sposób chce pan powieść przyczyny śmierci, mając do dyspozycji kilka zwęglonych kości? No i jest jeszcze jej oświadczenie napisane własnoręcznie i zawierające fakty, o których mógł wiedzieć tylko zabójca Pearce i Fallon. Bez względu na to, co pan sam o tym sądzi, komisarzu, nie chce pan chyba powiedzieć, że koroner nie uzna spowiedzi Ethel Brumfett za list pożegnalny przed desperacką decyzją spalenia się na śmierć?

Dalgliesh czuł, że nie jest w stanie dłużej ustać na nogach. Walczył już nie tylko ze słabością, ale i z nudnościami. Ręka, którą uchwycił się półki nad kominkiem, była zimniejsza niż marmur i mokra od potu, a sam marmur był śliski i miękki jak wosk. Rana zaczęła mu dokuczliwie pulsować, a ćmiący dotąd ból głowy zaostrzył się i kłuł go setkami igieł za lewym okiem. Gdyby zemdlał teraz u jej stóp, byłoby to niewybaczalnie upokarzające. Wyciągnął rękę, wymacał oparcie najbliższego krzesła i osunął się delikatnie na siedzenie. Jej słowa dobiegały gdzieś z bardzo daleka, ale przynajmniej rozumiał, co Mary Taylor mówi i wiedział, że sam jest jeszcze w stanie zabrać głos.

– A gdybym panu powiedziała, że dam sobie radę z Courtney-Briggsem, że nikt oprócz nas trojga nie musi wiedzieć o Felsenheim? Byłby pan skłonny wyłączyć moją przeszłość ze swojego raportu, żeby przynajmniej śmierć obu tych dziewcząt nie poszła całkiem na marne? Ten szpital mnie potrzebuje. Nie proszę pana o litość, nie chodzi mi o siebie. Nigdy pan nie udowodni, że zabiłam Ethel Brumfett. Po co się ośmieszać? Czy nie byłoby odważniej i mądrzej zapomnieć o tej rozmowie, uznać spowiedź Brumfett za zgodną z prawdą, co jest faktem, i zamknąć tę sprawę?

– To niemożliwe – powiedział. – Pani przeszłość jest częścią materiału dowodowego. Nie mogę ukrywać dowodów ani pomijać ważnych faktów w moim raporcie dlatego, że mi się nie podobają. Gdybym to raz zrobił, musiałbym pożegnać się z pracą. Nie z tą konkretną sprawą, ale z zawodem. I to na zawsze.

– A tego nie może pan zrobić, oczywiście. Kim byłby taki mężczyzna jak pan bez swojej pracy? Bez tej, a nie innej pracy? Zwykłym śmiertelnikiem, jak reszta z nas. Mógłby pan nawet zacząć żyć i czuć jak zwyczajny człowiek.

Nic pani w ten sposób nie wskóra. Po co się upokarzać? Istnieją przepisy, rozkazy, wreszcie przysięga. Bez tego nikt nie mógłby wykonywać pracy policjanta. Bez tego nikt nie czułby się bezpieczny. Ani Ethel Brumfett, ani pani, ani Irmgard Grobel.

– I dlatego pan mi nie pomoże?

– Nie tylko dlatego. Nie chcę. Powiedziała ze smutkiem:

– To przynajmniej uczciwe postawienie sprawy. I nie ma pan żadnych wątpliwości?

– Oczywiście, że mam. Nie jestem aż tak zadufany w sobie. Zawsze są jakieś wątpliwości.

I rzeczywiście. Ale to były wątpliwości natury intelektualnej i filozoficznej, niezbyt męczące i niezbyt natrętne. Już od lat nie spędzały mu snu z powiek.

– Ale są też przepisy, prawda? I rozkazy. No i przysięga. To bardzo wygodne tarcze, za którymi można się skryć, kiedy wątpliwości stają się kłopotliwie. Wiem coś o tym. Sama się kiedyś za nimi chroniłam. W gruncie rzeczy nie tak bardzo się różnimy, panie Adamie Dalgliesh.

Wzięła pelerynę z oparcia kanapy i zarzuciła sobie na ramiona. Podeszła bliżej i stanęła przed nim z uśmiechem. Widząc jego osłabienie, podała mu ręce i podciągnęła go na nogi. Stanęli twarzą w twarz. Nagle rozległ się dzwonek do frontowych drzwi i niemal jednocześnie rozdzwonił się telefon. Dla obojga z nich zaczął się dzień.

Rozdział 9

LETNI EPILOG

I

Było tuż po dziewiątej, kiedy Dalgliesh odebrał telefon, zaraz potem opuścił biuro i przeszedł na drugą stronę Victoria Street w porannej mgiełce, zwiastującej jeszcze jeden gorący, sierpniowy dzień. Znalazł adres bez trudu. Był to duży budynek z czerwonej cegły między Victoria Street a Horseferry Road, nie tyle obskurny, ile przygnębiająco nijaki, funkcjonalny prostokąt z rzędami małych, jednakowych okien. Nie było windy i przez nikogo nie zatrzymywany wszedł po wyłożonych linoleum schodach na ostatnie piętro.

W powietrzu wisiał kwaśny zapach potu. Na podeście gruba jak beka kobieta w kwiecistym fartuchu głośno wylewała żale przed policjantem pilnującym mieszkania. Na widok Dalgliesha do niego skierowała potok oskarżeń i pretensji. Co powie na to pan Goldstein? Nie była upoważniona do podnajmowania pokoju. Zrobiła to tylko, żeby wyświadczyć tej pani uprzejmość. A teraz to. Ludzie nie mają sumienia.

Minął ją bez słowa i wszedł do pokoju. Pachniał pastą do polerowania mebli i był zagracony ciężkimi, okazałymi sprzętami z wcześniejszej dekady. Okno było otwarte, a koronkowe firanki odsunięte, ale i tak było duszno. Wyglądało na to, że lekarz policyjny i towarzyszący mu konstabl, obaj potężnie zbudowani, zużyli całe powietrze.

Miał przed sobą jeszcze jedne zwłoki, tylko tym razem ta sprawa nie leżała w jego gestii. Wystarczył mu rzut oka na sztywniejące na łóżku ciało, żeby pamięć odżyła. Objął wzrokiem zwisającą luźno lewą rękę, podkurczone długie palce, strzykawkę wciąż tkwiącą w ramieniu, jak metaliczny insekt z żądłem głęboko wbitym w skórę. Śmierć nie ograbiła jej z indywidualności, przynajmniej jeszcze nie teraz. To nastąpi już wkrótce wraz z całym groteskowym procesem rozkładu.

Lekarz policyjny, z którego lał się pot mimo koszuli z krótkimi rękawami, zwrócił się do niego przepraszająco, jakby obawiał się, że postąpił zbyt pochopnie:

– Ponieważ Scotland Yard jest tak blisko, a ten drugi list był zaadresowany bezpośrednio do pana… – Urwał niepewnie. – Wstrzyknęła sobie evipan. Pisze to wyraźnie w pierwszym liście. Nie ulega wątpliwości, że to samobójstwo. Dlatego konstabl nie chciał pana niepokoić. Uważał, że nie warto pana wzywać. Doprawdy, może szkoda kłopotu, nie znajdzie pan tu nic interesującego.

– Cieszę się, że pan zadzwonił – zapewnił go Dalgliesh. – To żaden kłopot.

Były dwie białe koperty – jedna zaklejona i zaadresowana do niego, druga otwarta z napisem: „Dla odnośnych władz”. Ciekaw był, czy uśmiechnęła się, pisząc ten nagłówek. Pod okiem lekarza i konstabla otworzył swój list. Był napisany pewną ręką, czarnym atramentem, wysmukłymi literami. Z pewnym zdziwieniem zdał sobie sprawę, że nigdy dotąd nie widział jej pisma.