– Myślę, że raczej ten, kto dysponuje bronią – zauważył sceptycznie Letto, jeden z pilotów. – Dlatego czułbym się pewniej mając w garści dobry miotacz albo choćby porażacz…
– Obawiam się, że w swej prostoduszności nie docenia ich pan, admirale – westchnął komandor Błochin, mój dowódca. – Sądząc z tego, co udało im się zdziałać dotychczas, oni przewidują posunięcia na kilka ruchów naprzód. A my nie powinniśmy się przyzwyczajać do roli posłusznych wykonawców ich poleceń. Czas pracuje na ich korzyść i za kilka tygodni nic już nie będzie można poradzić. Wtedy rzeczywiście pozostanie nam tylko milczeć i nie sprzeciwiać się ich umysłom.
Ostatecznie jednak zgodziliśmy się przeprowadzić operację lądowania zasobników pod lufami pilnujących nas buntowników i wszystko przebiegło sprawnie i bezpiecznie.
Warunki naturalne na planecie nie odbiegały od tego, co wiedzieliśmy z wcześniejszych sondowań. Wszystkie prawie lądowniki udało się nam osadzić blisko miejsca wybranego jako teren pod pierwsze osiedle. Była to równina porośnięta częściowo gęstym dziewiczym lasem. wcinająca się obszernym półwyspem w wody wielkiego słodkowodnego jeziora. Osiedle miało powstać w pobliżu wody na końcu półwyspu, u stóp wyniesienia wspinającego się łagodnym stokiem w stronę jego nasady.
W ciągu kilku pierwszych dni, pracując w pełnym składzie załóg, pod strażą rebelianckich patroli, zdołaliśmy przetransportować i zestawić w jednym miejscy wszystkie lądowniki zawierające Sprzęt i materiały przeznaczone do budowy osiedla. Używaliśmy przy tym zmontowanych na miejscu maszyn transportowych i roboczych. Zasobniki z hibernowanymi osadnikami zgromadziliśmy w innym punkcie, na dość odległej od brzegu jeziora leśnej polanie, po drugiej stronie wzgórza.
Buntownicy traktowali nas bardzo przyzwoicie, otrzymywaliśmy dostateczne racje żywnościowe i tylko na noc zamykano nas w jednym z opróżnionych ładowników. Wszystkie lądowniki, ułożone teraz poziomo i odpowiednio pogrupowane, stanowiły kompleks baraków magazynowych. Opróżnialiśmy je stopniowo, montując ze zmagazynowanych części różne urządzenia – maszyny, pojazdy lądowe i powietrzne.
Upłynęło kilka tygodni, lecz nasza nowa władza nie kwapiła się jakoś z uwolnieniem osadników z ich anabiotycznego letargu. Zastanawialiśmy się, czy oznacza to, że zwątpili w atrakcyjność proponowanego przez nich systemu, czy boją się, że nie zostaną zaakceptowani przez ogół… Woleliśmy, aby wreszcie zaczęło się tu jakieś normalne życie, aby ktoś odciążył nas nieco od naszych obowiązków jedynych pracujących na planecie. Niektórzy z nas liczyli jeszcze na to, że osadnicy nie uznają władzy buntowników i że coś się zmieni.
Nie docenialiśmy przebiegłości i pomysłowości rebeliantów. Nim pierwszy osobnik opuścił pojemnik anabiotyezny, czekało nas jeszcze wiele pracy. Najpierw zmuszeni zostaliśmy do wykopania w stoku wzgórza sieci rozległych pomieszczeń i korytarzy podziemnych, stanowiących po wykończeniu i obudowaniu rodzaj bunkra, którego główna część zagłębiona była we wnętrze wzgórza, a tylko mała, i niepozorna nadbudówka wystawała ponad powierzchnię. Następnie musieliśmy opróżnić lądowniki ze wszystkiego co zawierały i przenieść to do wnętrza bunkra. Dopiero w trakcie tej pracy zaczęliśmy domyślać się dalszych planów nowej władzy, lecz i tak rzeczywistość przerosła znacznie nasze wyobrażenia. Nie doceniliśmy ich sprytu, biorąc ich zrazu za dyletantów, podczas gdy nie było w ich planach żadnej improwizacji. Byli przygotowani do działania nie gorzej, niż. my do całej tej wyprawy. Przewidzieli wszystko w najdrobniejszych szczegółach i teraz tylko konsekwentnie realizowali swój precyzyjny program.
W czeluściach twierdzy, którą własnymi rękami wygrzebaliśmy w stoku wzgórza, zniknęły także pojazdy i maszyny budowlane, agregaty energetyczne, urządzenia łączności, nie mówiąc o zapasach żywności, przeznaczonych dla osadników na pierwszy okres zagospodarowywania planety.
Po zakończeniu tych prac poza bunkrem pozostały jedynie puste baraki powstałe z korpusów ładowników, a rakiety patrolowe znalazły się w głębi lądu, daleko poza obszarem półwyspu. Pozwolono nam odpocząć, przydzielono nam nawet dodatkowe porcje żywności, a następnie zwołano nas do baraku, gdzie jeden z buntowników, nazwiskiem Morlen – główny, jak się zdaje, teoretyk ich ruchu – wygłosił prelekcję. Na wstępie udzielił nam pochwały za sprawne przeprowadzenie prac, wyraził swoje uznanie dla naszej postawy, pełnej – jak się wyraził – zrozumienia i dobrej woli, a następnie przeprowadził szkolenie w zakresie podstaw teoretycznych nowego porządku społecznego.
– Zwracamy się do was nie po to, by się przed wami usprawiedliwiać czy tłumaczyć – powiedział na wstępie. – Możecie akceptować lub odrzucać nasze poglądy, lecz musicie podporządkować się naszym postanowieniom nie zależnie od osobistych przekonań. Za kilka dni przystąpimy do ożywiania osadników i nie chcielibyśmy, by jakiekolwiek nieodpowiedzialne wystąpienia czy wrogie ekscesy zakłóciły nasze poczynania, zmierzające do wprowadzenia nowego ładu. Zamierzamy zbudować tutaj społeczeństwo zupełnie nowego typu, wolne od sprzeczności, nierówności i tych wszystkich błędów, którymi obciążone jest społeczeństwo Starego Świata. Nasz Nowy Świat me będzie miał nic wspólnego z utopiami, nieudolnie i bez powodzenia realizowanymi w przeszłości, dlatego też musimy całkowicie odciąć się od starych form od wpływów tradycyjnego sposobu myślenia. Musimy odpowiednio ukształtować mentalność naszych nowych obywateli – ludzi pochodzących z Ziemi i tam wychowanych. Nie jesteśmy w stanie wymazać z ich pamięci wszelkich naleciałości tego przegniłego i z gruntu niesłusznego systemu, który opuściliśmy. Muszą odrzucić go sami, a naszym zadaniem jest wywołać w nich przemożny odruch repulsji na wszystko, co ma związek z tamtym, Starym Światem, posiać w ich umysłach niechęć, a nawet nienawiść do mego. Tylko pod takim warunkiem możliwe będzie zrealizowanie naszego słusznego modelu społeczeństwa równego i szczęśliwego. Dlatego musimy użyć specjalnych metod, podporządkowanych naszemu słusznemu celowi. Niech żaden z was nie ośmieli się nazwać tych metod inaczej, jak tylko koniecznymi i historycznie uzasadnionymi! Nie wymagamy od was aktywności w krzewieniu naszych informacji. Żądamy jednak stanowczo, abyście ani słowem im nie zaprzeczali. Podważanie skuteczności naszych poczynań, jako działanie skierowane przeciwko naszym celom, karane będzie z całą surowością.
Usunęliśmy to, co mogłoby przypominać osadnikom Stary Świat. Niech wszystko co osiągną, zawdzięczają jedynie pracy własnych rąk. Niech w codziennym trudzie zagospodarują planetę – a wówczas na pewno będą ją kochali jak własną, jedyną ojczyznę i będą wdzięczni tym, których kierownictwo umożliwiło im wszystkie te osiągnięcia. Dlatego właśnie, dla ich moralnego zdrowia i wychowania ich w nowym duchu, usunęliśmy wszystkie ułatwienia, wszystko, co gotowe i nie zdobyte własnym wysiłkiem. Szczęście i zadowolenie mierzy się tempem wzrostu, nie stanem posiadania. Im mniej mieć będą na początku, tym większym szczęściem i dumą napawać ich będzie każdy sukces każde osiągnięcie. Muszą od początku zdać sobie sprawę, jak dalece zdam są na własne siły. Tutejsza gleba pozwoli na szybkie osiągniecie własnych środków żywnościowych. Wśród osadników są specjaliści od upraw. Wkrótce kolonia stanie się samowystarczalna. Żywność, którą zmagazynowaliśmy, będziemy przydzielać w miarę potrzeb, dopóki będzie to konieczne.
Wobec zaniechania użytkowania urządzeń technicznych, wy nie jesteście przydatni jako eksperci i doradcy. Otrzymacie zatem różne funkcje pomocnicze, bo w naszym osiedlu wszyscy będą potrzebni.
I jeszcze jedna sprawa o charakterze porządkowym – zakończył prelegent. – Numery na naszych czołach są świadectwem przynależności do społeczności Nowego Świata. Aby jednak i w tym względzie wprowadzić nowy porządek, postanowiliśmy zastępować stare, łatwo usuwalne numery, nadane nam przez znienawidzony Stary Świat, nowymi, trwale tatuowanymi na czołach osadników w kolejności ożywiania ich z anabiozy. Siłą rzeczy, nasza pierwsza grupa otrzyma numery jednocyfrowe, w pierwszej dziesiątce.
– A my? – spytał ktoś ze słuchaczy.
– Wy nie byliście ponumerowani, nie ożywiamy was z anabiozy, a więc, naturalnie, nie możecie otrzymać numerów kolejnych w naszym społeczeństwie. Jedynie Fremon, nasz dawny współpracownik i członek organizacji, otrzyma honorowy numer w pierwszej dziesiątce. Ponadto rezerwujemy następne dziesięć numerów, od jedenastego do dwudziestego, dla tych spośród was, którzy wykażą się legalną współpracą i zaakceptują nasz program.
Było nas trzydziestu pięciu, więc oświadczenie to wywołało pomruk zdziwienia wśród słuchaczy.
– Jakże to? – obruszył się Letto. – Tylko dziesięć? A pozostali? Czy nigdy nie będą mieli szansy stania się pełnoprawnymi członkami tej społeczności?
– A któż tu powiedział, że numeracja ma jakikolwiek wpływ na pozycję w społeczeństwie? – odparł mówca zdecydowanym głosem. – Wszyscy mają jednakowe szansę i te same prawa oraz obowiązki. Chyba że ktoś będzie usiłował działać przeciw społeczności…