Выбрать главу

Nie było sensu narażać się w tej sytuacji. Skinąłem głową i posłuszny jego gestom cicho wyszedłem ze sterowni. Pospieszył za mną. Dopiero na korytarzu, gdy drzwi sterowni zamknęły się za nami, odwróciłem głowę. Valamis był wściekły. Jego blada zwykle twarz pokryła się teraz czerwienią. Dyszał wprost wściekłością, czując się oszukany i wykpiony.

– Ten łajdak puścił to bezpośrednio na antenę! – stwierdził raczej, niż zapytał. – Nadajnik pozostał włączony. Musimy to jakoś odkręcić, coś powiedzieć… Jak to powinno brzmieć?

– Po prostu. Słyszałeś, jak on zaczął – powiedziałem. Im prościej, tym lepiej, bo nie wzbudzi żadnych podejrzeń Parę zdań.

– Tak… Ale teraz, kiedy tamto poszło najpierw…

– To nic – próbowałem go uspokoić. – Ważne będzie to, co teraz powiesz. Krótko i bez żadnych komentarzy. Tamtego i tak nie da się odwrócić. Mogą to zinterpretować jako zniekształcenie spowodowane zakłóceniami transmisji. Tekst mógł brzmieć na przykład: "Nie jest konieczna natychmiastowa pomoc", a pierwsze słowa mogły ulec zakłóceniu… Jeśli powiesz teraz inny tekst i powtórzysz ze trzy razy to samo, to na pewno nie będą zaniepokojeni.

Nie wyglądał na przekonanego, lecz nie miał innego wyjścia. Czułem, że zaczyna intensywnie rozważać swoją własną sytuację. Nie może przecież przyznać się przed innymi Jednocyfrowymi, że tak haniebnie pokpił sprawę. Musi im zameldować, że mimo kłopotów z Rowanem, wszystko zostało prawidłowo załatwione.

– Dobrze! – powiedział. – Pójdę i powiem parę słów.

– Kiedy skończysz, przekręć główny wyłącznik zasilania. Ten czerwony, w lewym górnym rogu tablicy.

– Nie trzeba – mruknął, otwierając drzwi sterowni;

Patrzyłem za nim, stojąc w wejściu. Ominął leżącego Rowana, ujął w dłoń mikrofon i powiedział coś, czego nie dosłyszałem, a następnie wyrwał kabel z pulpitu. Potem chwycił pistolet za lufę i kolbą trzasnął parę razy w płytę czołową urządzenia nadawczego, tłukąc kilka wskaźników.

– Koniec! – warknął, wracając. – Nikt już nie będzie nam robił podobnych kawałów.

– Nie mogliśmy tego przewidzieć… – powiedziałem.

– On mi jeszcze za to zapłaci! – Valamis kopnął ciało Rowana. – Zabierz go do promu i wracajmy. Mam dość tej wycieczki.

Przerzuciłem przez ramię bezwładne ciało, nie ważące tu zbyt wiele, i poszedłem w kierunku doku. Gdy położyłem Rowana na fotelu w przedziale pasażerskim promu, zauważyłem, że daje pierwsze znaki życia. Ładunek obezwładniający przestawał działać.

Zastanawiałem się, co zrobi Valamis, by pozbyć się dwóch świadków swej nieostrożności. Był tak pewien siebie, że wybrał się na tę wyprawę z dwoma potencjalnymi przeciwnikami. Dlaczego to zrobił? Co uczyni teraz ze mną, by zatuszować swój błąd wobec pozostałych Jednocyfrowych?

– Dlaczego położyłeś go tutaj? – spytał Valamis wchodząc do modułu pasażerskiego.

– Nie chcę go mieć w sterowni. Kiedy zacznie się budzić, mogą być kłopoty. Będzie w szoku, może wypiąć się z pasów, kiedy będziemy przyspieszać lub hamować.

– Przecież nie można go tutaj zostawić. Muszę go mieć na oku

– Więc zajmij fotel obok niego. Sam też nie najlepiej znosisz takie podróże. Po co mi dwóch chorych pasażerów w sterowni. Sam sobie poradzę.

– Dobrze, zostanę tu z nim. Najchętniej rozwaliłbym mu łeb na miejscu, ale to byłoby zbyt proste… dla niego. Wymyślę mu coś bardziej atrakcyjnego!

Nie wiem, czy już w tym momencie moja podświadomość powzięła zamiar, który świadomie zrealizowałem w kilka godzin później Faktem jest, że postanowienie moje zapadło pod wpływem skomplikowanego splotu zdarzeń, informacji i myśli, które atakowały mój mózg.

Valamis zasiadł w fotelu pasażerskim, jednym z kilku ustawionych na początku członu ładunkowego. Za fotelami była ściana, odgradzająca przestrzeń modułu pasażerskiego od ładowni. Z kabiną pilotów łączyło tę przestrzeń wąskie przejście poprzez łącznik spajający obie części statku zamykany z obu stron. Przez cały czas naszej podróży na orbitę przegrody były całkowicie otwarte i z wnętrza modułu pasażerskiego można było widzieć fotele pilotów.

Zasiadłszy za sterami, obejrzałem się. Valamis był blady na samo wspomnienie czekających go przeciążeń.

– Postaram się uniknąć dużych przyspieszeń – uśmiechnąłem się ironicznie.

– Posłuchaj! – powiedział nagle. – Nie chcę by ktokolwiek wiedział o tym pierwszym komunikacie, rozumiesz?

– Rozumiem – powiedziałem, skinąwszy głową. – To leży w naszym wspólnym interesie. Właściwie obaj za to odpowiadamy.

"Mam cię teraz, mój drogi! – pomyślałem z satysfakcją. – Będziesz musiał złagodnieć, albo narobię ci kłopotów". Czułem, że moja pozycja jest teraz o wiele lepsza, niż przed tym lotem. Nareszcie on potrzebował czegoś ode mnie, niemal prosił o to!

– To leży w naszym wspólnym interesie – powtórzył. – Ale przede wszystkim w twoim. Bo tego sukinsyna i tak załatwię.

Coś mi się tu nie zgadzało, czegoś nie rozumiałem…

– Jeśli wychylisz się z czymkolwiek, to… nie dostaniesz jej nigdy.

Zimny dreszcz przebiegł po moich plecach, lecz zachowałem spokój.

– O czym mówisz?

– Raczej "o kim?". O twojej Luizie. Bardzo sympatyczna dziewczyna. Tak zabawnie mruga oczami, kiedy się złości!

Nie mogłem wątpić… On widział Luizę żywą… Skąd mógłby znać jej zachowanie w chwilach zdenerwowania? A więc… odnaleźli ją wśród hibernowanych kobiet i ożywili… Nie mógł to być przypadek! Wiedzieli, że jest moją dziewczyną. Mogli to wiedzieć tylko od Rowana. A więc to on! Moje podejrzenia były słuszne. A teraz ona jest w rękach tego sadysty, Valamisa! Będzie mnie szantażował, będzie wymuszał na mnie wszystko co zechce i nie odda mi jej nigdy, bo utraciłby ten środek nacisku!

Ogarnęła mnie wściekłość na nich obu. Z trudem pohamowałem się, by nie wstać z fotela i nie udusić tego łotra. Przypomniałem sobie jednak o pistolecie, którego nie wypuszczał z dłoni, i powiedziałem zduszonym głosem:

– Masz mnie w garści Val. Ale ja i tak nie zamierzałem zrobić niczego podobnego jak Rowan. Sprzedał ci informacje o Luizie, abyś mu zaufał, i teraz masz! Ale ze mną nie będziesz miał kłopotów. Zbyt kocham tę dziewczynę… Jak ona się czuje?

– Zupełnie dobrze. Mieszka u mnie i wciąż dopytuje się o ciebie.

– Co wie o mnie?

– Samą prawdę To, że wiernie nam służysz, lecz jesteś zbyt zajęty by się z nią teraz widywać.

– Kiedy mi ją oddasz?

– Nie wiem jeszcze. Bardzo mi się podoba…

W tym momencie przeholował, na własną zgubę W ogóle, mówiąc mi o Luizie tutaj, na promie, już popełnił pierwszy błąd. – Nie musiał mi tego mówić właśnie teraz. Nie zamierzałem robić niczego przeciw niemu. On jednak – po doświadczeniu z Rowanem – zdecydował, że i mnie nie można ufać. Sądził, że mógłbym skorzystać z jego chwilowej, niedyspozycji w czasie lotu i po prostu chciał dać mi do zrozumienia, że Luiza jest w ich rękach i że to ona ucierpi, gdybym cos przedsięwziął.

– Startujemy – powiedziałem spokojnie, włączając główny ciąg…

Przyśpieszenie wzrosło momentalnie, tak że nawet ja przygotowany i przywykły do takich przeciążeń, poczułem się nieszczególnie. Równocześnie nacisnąłem dźwignię uruchamiającą mechanizm przegród odcinających kabinę pilotów od reszty statku.

Muszę tu wyjaśnić, że konstrukcja promu pozwala na awaryjne odłączenie modułu załogowego od reszty rakiety. W przypadku przewozu niebezpiecznego ładunku przepisy wymagają zamknięcia przegród na cały czas lotu. Jeśli natomiast, oprócz ładunku, przewozi się pasażerów, przegrody muszą być otwarte. W razie kłopotów z silnikami lub w przypadku eksplozji ładunku, kabina pilotów – może być odstrzelona i lądować na spadochronach.

Ponieważ, w myśl tych samych przepisów, nie wolno przewozić pasażerów wraz z niebezpiecznym ładunkiem, nie występuje sprzeczność pomiędzy tymi dwoma wymogami. Awaria silników pozostawia zazwyczaj dość czasu na przejście pasażerów do kabiny pilotów, gdzie od biedy może się pomieścić i uratować dodatkowych parę osób.

Valamis najwidoczniej nie miał pojęcia o tej właściwości promu orbitalnego. Gdyby nie to, nie zgodziłby się nigdy podróżować w module pasażerskim…

Przegrody zawarły się w ciągu kilkunastu sekund, podczas gdy przyspieszenie wgniatało Valamisa w fotel uniemożliwiając mu jakąkolwiek reakcję. Musiał patrzeć bezsilnie, jak zamyka się pułapka w którą schwytałem go wreszcie.

Włączyłem mikrofon wewnętrznej łączności pomiędzy kabiną i pasażerami.

– To już koniec, Val. Przesadziłeś. Nie trzeba było ruszać tej sprawy. Jak zwykle bywa, przegrałeś przez kobietę.

– Co chcesz zrobić? – usłyszałem jego niepewny głos w słuchawce. – Oni ci tego nie darują!

– Poradzę sobie, Val. Oni ostatnio nie bardzo cię lubili, może się nawet bardzo nie zmartwią.

– Otwórz tę przegrodę! – Głos Valamisa był bardziej niż zwykle ochrypły i drżał wyraźnej strachem i wściekłością

– On nie otworzy… – To był głos Rowana, który oprzytomniał już widocznie i ogarnął świadomością powstałą sytuację.

Zupełnie zapomniałem o Rowanie! Gdyby nie to, może, nie zdecydowałbym się na odcięcie kabiny od statku. Mimo wszystko był kiedyś moim towarzyszem. Zdradził to prawda… Ale z drugiej strony, trzeba przyznać, że zrobił to wyłącznie w celu kupienia zaufania Valamisa i dania mu do ręki atutu, który zwiększał jego pewność siebie… Dzięki temu poszedł w stronę Ziemi ów podejrzany komunikat…