– Jakoś zawsze mijaliśmy się, Sako. Kiedy ja wracałem, ty byłeś zwykle gdzieś daleko stąd. Nie poznałbym cię, tylko nazwisko kołatało mi się w pamięci, choć nie potrafiłem powiązać go nawet z którymś z kawałków mojego życia.
– Tak, to prawda: o żyjemy po kawałku, Sloth. Mój ostatni kawałek spędzam za biurkiem, jak widzisz. To już piętnaście lat. Wróciłem z kolejnego rejsu i okazałem się zbyt… zmęczony, by lecieć w następny. Kiedyś trzeba się na to zdecydować, więc zostałem.
Sloth wyczuł nutkę żalu w ostatnich słowach Sako. Patrzył na jego siwe włosy i pociętą zmarszczkami twarz. "Ze dwadzieścia pięć lat do przodu" – ocenił machinalnie różnicę wieku biologicznego, dzielącą go teraz od byłego rówieśnika.
– Piętnaście lat to sporo – powiedział, ujmując w obie dłonie filiżankę.
– Oj, okropnie długo! – stęknął Sako z bolesnym grymasem. – Już mnie wszystkie kości bolą od tego siedzenia na miejscu. Ale lepsze to niż bezczynność.
– Aha, rozumiem – Sloth zmrużył oczy, patrząc bezczelnie w twarz swego aktualnego szefa, kierownika Wydziału Załóg Międzygwiezdnych, jak głosiła tabliczka na drzwiach gabinetu. – To właśnie jest powód wezwania mnie tutaj: żebym się zanadto nie zasiedział, tak?
– Wybacz, Sloth. Z góry uznaję za słuszne wszelkie zażalenia i pretensje. Widziałem tę dziewczynę, zupełnie niezła i wcale się nie zdziwię, jeżeli będziesz na nas wściekły… Ale sprawa jest diablo poważna i, prawdę mówiąc, czekaliśmy na ciebie…
– Jak to: na mnie? Sloth odstawił filiżankę, ochlapując dłonie gorącą herbatą. – A któż to ja jestem? Po co wam nagle potrzebny taki… kopalny zwierz, taki mamut z dawnych wieków? Nie macie, u licha, zdolnych, młodych ludzi do pracy?
– Widzisz, oni, ci młodzi, rzeczywiście są bardzo dobrzy. Potrafią obsługiwać wszystkie te nowe urządzenia, o których ani ty, ani ja nie mamy bladego pojęcia. Tylko że nikt ich tutaj nie nauczy tego, co my zdobyliśmy daleko stąd, na planetach innych słońc.
– Czyżbyś chciał mnie zaangażować w charakterze wykładowcy?
Sloth już domyślał się, o co chodzi, lecz udawał, że nie ma pojęcia, czego od niego chcą. To była jego metoda postępowania z szefami: dać się prosić.
– Czy przypominasz sobie sprawę Drugiej Ekspedycji Osiedleńczej?
– Wiem, że miała wyruszyć… Potem nie było mnie przez dłuższy czas, a gdy, wróciłem, oni byli już w drodze. A potem znowu mnie nie było – przypominał sobie Sloth. – Niewiele wiemy o tym Konwoju.
– Cała, bieda w tym, że my również… niewiele wiemy o tym konwoju.
– Jak to? A któż ma wiedzieć?
– Pięć lat temu straciliśmy z nimi łączność. Wiadomo, że Konwój dotarł do planety, statki weszły na orbitę i… od tego momentu cisza… Odległość wynosi około dwudziestu lat świetlnych, więc…
– Ostatni komunikat pochodzi zatem sprzed dwudziestu pięciu lat. I co zrobiono w tej sprawie?
– Czekaliśmy, bo… sam rozumiesz, jak niewiele można zrobić… W takich przypadkach zawsze było za późno na cokolwiek i nie wolno lekkomyślnie narażać kolejnych załóg… Ale tym razem chodzi o parę tysięcy osób.
– Więc ktoś tam chce mieć spokojne sumienie. – dokończył Sloth uśmiechając się krzywo.
– Nie, Sloth, tu nie o to chodzi. Zapominasz, że ludzie, którzy wtedy decydowali, w większości już nie żyją albo są bardzo starzy… Zresztą trudno tu winić kogokolwiek…
– No tak… Więc nie chodzi tu nawet o spokój czyjegoś sumienia. Ani też zapewne nie chodzi o rodzinne uczucia ewentualnych krewnych tych ludzi, którzy tam polecieli, bo któż by martwił się o losy swego ciotecznego dziadka, który wyemigrował kiedyś na własne życzenie. Może mi zatem wyjaśnisz, dla jakiej obłąkanej idei zamierzasz wysłać mnie na następne sto lat w metalowym pudle w próżnię, bo wydaje mi się, że do tego zmierzasz?
– Poczekaj. Zaraz się dowiesz – Sako uniósł chudą dłoń, jakby chcąc powstrzymać potok słów Slotha. – Po pierwsze, nie na sto lat, bo podczas twojej ostatniej nieobecności znowu udoskonalono napędy rakietowe, Zauważyłeś chyba, że za każdym kolejnym razem podróżujesz nieco szybciej niż za poprzednim?
– Więc ile to potrwa?
– W obie strony ze czterdzieści osiem lat.
– Fotonowcem? Macie taki statek?
– To jedna z przyczyn pięcioletniego oczekiwania. Nie mieliśmy go jeszcze rok- temu. Dlatego sprawę trzymaliśmy w tajemnicy. Opinia publiczna domagałaby się podjęcia jakichś kroków, a spróbuj wytłumaczyć staremu człowiekowi, że opóźnienie startu spowoduje przyspieszenie osiągnięcia tak odległego wydawałoby się celu.
– Mimo wszystko, czterdzieści osiem lat…
– Dla ciebie będzie to praktycznie tylko tyle, ile zajmie pobyt na planecie Ksi…
– Co to za planeta?
– To kryptonim… Używaliśmy go w tajnych dokumentach, dopóki ktoś nie puścił farby… Informacja przedostała się do publicznej wiadomości i teraz wszyscy trąbią o tym gdzie się da. Rozumiesz, jakie to wywołuje wrażenie: przez pięć lat nikt palcem w bucie nie kiwnął dla ratowania zaginionego Konwoju! A przecież wcale tak nie jest.
– A teraz chcecie właśnie uspokoić opinię światową, wysyłając mnie tam dla zbadania sprawy. No dobrze, rozumiem, że trzeba to załatwić, ale dlaczego, u licha muszę przerywać wypoczynek? Parę miesięcy nie ma znaczenia, gdy minęło dwadzieścia pięć lat od tej domniemanej katastrofy… Bo chyba to musiała być katastrofa, jeśli nie odezwał się żaden z czterech statków, które weszły na stacjonarne orbity… Chociaż, prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie, co by to mogło być…
– Wiesz, jest jeszcze coś, o czym nie wszyscy wiedzą… – powiedział Sako powoli.
– No oczywiście! – ożywił się Sloth. – Zawsze musi być coś, co Komendantura ukrywa przed wszystkimi.
– Tym razem ujawnienie pewnych dodatkowych faktów mogłoby tylko wywołać niepotrzebne komplikacje i niezdrową sensację. Fakty te zmuszają nas jednakże do niezwłocznego wyjaśnienia, co zdarzyło się naprawdę na planecie Ksi. Otóż komunikat sprzed dwudziestu pięciu lat nie był ostatnim sygnałem, jaki nadszedł z tamtego kierunku.
– O! To zaczyna być bardziej interesujące niż sądziłem.
– Ostatni komunikat od dowódcy konwoju mówił o wejściu statków na orbitę. Potem było parę tygodni ciszy, a kiedy wszyscy byli tu już poważnie zaniepokojeni brakiem wiadomości, nadeszły dwie kolejne depesze. Oto one.
Nakamura wyjął z teczki arkusz, papieru. Było na nim zaledwie kilka zdań:
"Konieczna natychmiastowa pomoc…"
"Wszystko przebiega zgodnie z programem. Nie przewidujemy konieczności pomocy technicznej w najbliższym czasie''.
– Obie wiadomości przyszły w odstępie dosłownie kilkunasto minut, przy czym pierwsza nie posiada zakończenia, a druga – przepisowej formuły końcowej i nazwiska nadającego. Potem nie odebrano już naprawdę żadnej wiadomości z planety.
– Macie jakieś pomysły, hipotezy? – Sloth uniósł wzrok znad arkusza.
– Tyle Hipotez, ilu dyskutantów – zaśmiał się Sako. No, może trochę przesadziłem, ale niewiele. Do tego jeszcze parę wersji analizy komputerowej przy różnych założeniach.
– Obca o Ingerencja? Czy może mieszkańcy innej z planet tego układu? Albo samej Ksi?
– Wiesz, jak dokładne są badania sondami automatycznymi. Ale z drugiej strony, trzeba sobie szczerze powiedzieć, że nie braliśmy pod uwagę możliwości istnienia istot rozumnych w tamtym układzie. A automat eksploracyjny można tak przeprogramować, że zaniesie z powrotem takie informacje, jakimi się go nafaszeruje. Jednakże to nie miałoby sensu. Gdyby tam żyły jakieś istoty na poziomie cywilizacyjnym pozwalającym rozpracować nasze automaty, to na pewno byśmy o tym wiedzieli wcześniej. Poza tym, gdyby nie życzyli sobie odwiedzin, wymazaliby z pamięci automatów informacje o warunkach na planecie i zastąpili je takimi, które wykluczałyby osadnictwo.
– A może właśnie chcieli nas zachęcić do przybycia, podając nam za pośrednictwem naszych sond sfałszowany sielankowy obraz planety? Może znają nasze warunki z analogicznych sondowań?
– Wszystko to braliśmy pod uwagę, Sloth. Niczego nowego nie wymyślimy, dyskutując tutaj. Komputery podały jeszcze kilka innych wersji. Trzeba na miejscu zweryfikować te hipotezy. Chcemy, abyś tam poleciał. To nie nasz pomysł, to system informacyjny wybrał twoją kartę z kartoteki. Tylko ty się do tego nadajesz.
– Aha. Więc wszystko było ukartowane. Zgodziliście się na ten trzymiesięczny urlop wiedząc, że przerwiecie mi go po miesiącu.
– Zupełnie inaczej się wypoczywa, mając w perspektywie trzy miesiące czasu i bez- zaprzątania myśli kolejną wyprawą – mruknął Sako opuszczając wzrok.
– To perfidia, stary. Jeśli jeszcze powiesz, że dziewczyna dostała polecenie służbowe, by mi umilać ten krótki urlop, to…
– O, nie! Tacy to już nie jesteśmy – zaśmiał się Japończyk. – Gdybyśmy chwytali się takich metod, to raczej podsunęlibyśmy dziewczynę, przy której już po miesiącu miałbyś ochotę wsiąść w byle co i uciec dokądkolwiek…
– Kto wie, czy nie mam na to ochoty… – mruknął Sloth. – Pamiętasz Bromma, który wysłał nas w pierwszy rejs? – dodał po chwili. – On wtedy powiedział mi tak: "Leć, ilekroć ci to proponują. Nie pytaj o sens takiego życia, bo nikt ci nie odpowie, ani ty sam sobie nie odpowiesz. Dopiero kiedy usiądziesz na tyłku gdzieś przed jakimś pulpitem kontroli naziemnej albo, co gorsza, za biurkiem Komendantury i nikt już nie zechce cię nigdzie wysyłać, przekonasz się o tym, że siedząc na Ziemi ma się o wiele więcej czasu i okazji, by zadawać sobie podobne pytania…"