Выбрать главу

Pozostawione samym sobie, planetarne kolonie wzmocnią się, rozwiną, urosną w siłę, nie przestając hodować nienawiści. Wszelkie próby pokojowych negocjacji brać będą za podstęp mający na celu pozbawienie ich niezależności i wszystkiego, co same osiągnęły. Aż wreszcie, w pewnej chwili, dokona się ostatni akt zemsty: zmasowany atak kosmicznych kolonii na Stary Glob – uosobienie krzywdy i domniemane gniazdo zła i nieprawości, ostoję zohydzonego starego porządku społecznego i źródła spodziewanego zagrożenia.

Twórcy tego szatańskiego planu z pewnością posłużyliby się chętnie nawet jakimiś obcymi istotami z głębi kosmosu, gdyby pojawiły się one w zasięgu obserwacji… Z braku jednakże takiej możliwości, oparli swe zamiary na podobnych sobie wyrzutkach, frustratach na mniejszą skalę, których ambicje sięgały pułapu nie tak wysokiego jak doskonała zemsta na całym globie. Wykorzystali ambicje niedoszłych uzdrowicieli gospodarki i mistrzów zarządzania społeczeństwem, niewyżytych przywódców, którym nikt nigdy nie chciał powierzyć rządów, czy choćby drobnych nieudaczników, którym nie udało się nigdy zaznać życia w luksusie, korzystać z cudzej pracy lub spełnić marzenia o posiadaniu haremu pełnego pięknych kobiet…

Czy nasi Jednocyfrowi zdawali sobie sprawę, jakiemu celowi służy ich działalność? Czy wiedzieli, jakiego mechanizmu są składową częścią, realizując swe partykularne zachcianki? Wydaje się, że tak – lecz świadomość ostatecznego wyniku, do jakiego w skali globalnej ma doprowadzić ich działanie, najwyraźniej nie spędzała snu z ich powiek i nie zatruwała im przyjemności spełniania własnych marzeń. Założyli, jak sądzę, że tamto – owa monstrualna zemsta ma się odbyć gdzieś w nieokreślonej, odległej przyszłości, poza zasięgiem ich życia i świadomości. A to, realne, co robili tutaj, było ucieleśnieniem niespełnionych nadziei i życiowych ambicji – realizacją możliwą jedynie na tej planecie i w tych okolicznościach.

Ich nienawiść nie była aż tak wielka, by zależało im na niszczeniu całej cywilizacji na Ziemi, lecz ich obojętność była wystarczająca, by ową zagładę uczynić ceną swych osobistych zdobyczy. W zamian za daną im okazję osiągnięcia własnych celów, mimochodem służyli sprawie swych mocodawców, nie wnikając w ich plany…

Tak przedstawił mi się w ogólnych zarysach plan nieznanych burzycieli starego porządku, mających swą główną kwaterę prawdopodobnie na Ziemi albo gdzieś w Układzie Słonecznym. Mogłem mylić się co do szczegółów, bo nikt mi niczego dokładnie nie wyjaśniał. Odtworzyłem to sobie z okruchów informacji nieprzeznaczonych w zasadzie dla moich uszu. Jednak ogólna postać sprawy tak właśnie musiała wyglądać.

Jakież jednak znaczenie mogła mieć dla mnie świadomość celów i zamiarów tych, co mieli nade mną tak druzgocącą przewagę? Skazany na spędzenie reszty życia – jedynego, jakie jest człowiekowi dane – tu właśnie, w powstałych warunkach, nie miałem możliwości wyboru. Luiza była w rękach Jednocyfrowych, ja – w niemniejszym stopniu, także… Mogłem starać się jedynie o to, by w konkretnej, obiektywnej sytuacji, mającej trwać zapewne dłużej niż moje życie, choćby część tego życia uratować… Starać się, by moja pozycja w Nowym Świecie wzrosła na tyle, na ile to możliwe – i nie robić niczego, co by ją mogło podkopać. Teraz szczególnie, gdy Luiza wciąż była poza zasięgiem moich ramion, nie mogłem wszak ryzykować, porywając się na nierówny pojedynek z przeważającą siłą. Musiałem myśleć o niej… i o sobie. A także – o innych, którym mógłbym pomóc.

"A poza tym" myślałem sobie, "kto wie, czy plany mścicieli spełnią się w całej rozciągłości? Może tylko tutaj udało się tak łatwo? Może rzeczywistość ukształtuje się inaczej, niż życzą sobie owi mroczni manipulatorzy z nieznanej organizacji – a mój udział w odwracaniu zagłady Ziemi okaże się zbędny?"

Przez długi czas bałem się pytać kogokolwiek o Luizę. Jeśli Vaiamis nie wspomniał nikomu, że jest ona jakoś związana z moją osobą – to każda moja wzmianka stałaby się teraz informacją dającą im na nowo narzędzie szantażu wobec mnie. Jeśli zaś wiedzą – to wcześniej czy później i tak skorzystają z tego, usiłując coś na mnie wymusić.

Teraz, po śmierci Vaiamisa, często bywałem w podziemiach, kontaktując się osobiście z Jedynką, któremu bezpośrednio podlegałem. Nie zaproszono mnie jednak, bym zamieszkał w bunkrze, a ilekroć tam wchodziłem, towarzyszył mi zawsze któryś z Jednocyfrowych.

Niepokoje w osiedlu wybuchały od czasu do czasu, podsycane przez moich kolegów z Konwoju. Było ich dwudziestu paru, więc strażnicy nie mogli śledzić dokładnie poczynań każdego z osobna. Niekiedy zmuszony byłem reagować na meldunki straży, zamykając na parę dni tych, którzy zbyt jawnie siali niepokoje wśród ludności. Starałem się, by aresztowanych traktowano przyzwoicie i nie dopuszczałem do aktów przemocy. Mimo to, jakby nie rozumiejąc mojej trudnej sytuacji, koledzy bojkotowali mnie najwyraźniej. Cóż mogłem im powiedzieć, jak wyjaśnić skomplikowany układ, w który zaplątałem się dobrowolnie i poniekąd dla ich własnego dobra?

Straciwszy nadzieję na rychłe zamieszkanie w bunkrze, postanowiłem polepszyć sobie nieco warunki mieszkaniowe. Za zgodą Jedynki rozpocząłem budowę własnego domku na stoku wzgórza, pomiędzy bunkrem a barakami straży. W budowie pomagali mi ludzie z osiedla – nie za darmo, oczywiście. Płaciłem im talonami żywnościowymi, których sporo udało mi się zaoszczędzić z moich cotygodniowych przydziałów. Czerpałem je także z innych źródeł: w osiedlu istniało już kilka potajemnych gorzelni, na które, zgodnie z poleceniem Jedynki, nałożyłem spory haracz za milczącą zgodę na ich funkcjonowanie. Nie wszystkie talony z tego źródła odprowadzałem do bunkra. Teraz, gdy budowałem dom, talony wracały do ludzi, którzy je poprzednio wydali na alkohol – czułem się więc moralnie usprawiedliwiony w moim postępowaniu…

Dom wypadł zupełnie nieźle. Zbudowany był z pni drzew, które wycięto w dość odległym lesie. Materiał zwoziłem przy pomocy moich strażników, używając pojazdów wypożyczonych z bunkra. Robiliśmy to nocą, by osadnicy nie mogli widzieć pojazdów, o których istnieniu nie powinni wiedzieć.

Wkrótce także moi strażnicy zaczęli budować sobie własne domy. Powstała cała dzielnica mniejszych i większych budynków, położonych na stoku, poniżej bunkra, w pewnej odległości od reszty osiedla. Domy w osiedlu także zaczęły wyglądać przyzwoiciej. Ludzie starali się urządzić sobie wygodniejsze i trwalsze siedziby, w nadziei rychłej normalizacji życia rodzinnego.

Wkrótce też, nie mogąc już dalej zwlekać, Jednocyfrowi zarządzili witalizację kobiet. Skutki tego posunięcia były nadspodziewanie pozytywne. Kobiety okazały się czynnikiem stabilizującym. Mężczyźni zaczęli poważniej traktować swe obowiązki, wzrosło ich poczucie odpowiedzialności.

– Kiedy każdy będzie miał żonę i dzieci, twoi strażnicy nie będą mieli zbyt wiele do roboty – mawiał Jedynka podczas narad w sprawach porządkowych. – Mogą być mniej lub bardziej zadowoleni z warunków życia, ale powinni mieć zawsze świadomość tego że nikt im niczego nie da za darmo. Ta "rzeczywistość jest jedyną możliwą i dostępną, a wszelkie próby wyłamywania się z niej powodują zbędne zakłócenia i szkodę dla ogółu.

– Byłoby im może trochę lżej, gdybyśmy umożliwili skorzystanie z pewnych udogodnień technicznych – zauważyłem pewnego razu. – Moglibyśmy dać im trochę narzędzi, rozwinąć metalurgię… Surowce są na planecie, mamy trochę urządzeń…

– Żadnej techniki! – zaperzył się Jedynka.

– Nie będziemy tu powtarzać tego samego obłędnego cyklu rozwojowego… Człowiekowi naprawdę niewiele potrzeba. Wszystkie potrzeby poza jedzeniem, spaniem, mieszkaniem, rozmnażaniem i rozrywką są wymysłem podsuwanym człowiekowi, by zmusić go do bezsensownej, niewolniczej pracy, która ma służyć celom zbędnym lub nic go nie obchodzącym. Ci wszyscy, którzy tutaj przybyli, należą do licznego grona zwolenników powrotu do natury. Wrzeszczeli o tym, gdy byli na Ziemi. Teraz mają, czego chcieli i nic więcej, nie dostaną. Muszą sobie stworzyć sami taki świat, jaki będzie możliwy w tutejszych warunkach Być może, kiedyś zacznie się tu tworzyć podobnie zwariowany mechanizm cywilizacyjny jak tam, na Ziemi. Ale czym później to się stanie, tym lepiej. Nie będziemy niczego przyspieszać. Kiedy oni sami odczują prawdziwą potrzebę ułatwień i udogodnień poradzą sobie własnymi rękami.

Nie polemizowałem z nim, wiedząc, że ten pogląd jest częścią ogólnej doktryny. Poza tym, warunki istniejące obecnie były najlepszą gwarancją panowania nad ludźmi, uzależnienia ich od kierujących tym eksperymentem Jednocyfrowych. Nie próbowałem już nawet przekonywać Jedynki o potrzebie zaopatrzenia osiedla w środki umożliwiające polowania na zwierzynę. Każda wzmianka na temat udostępnienia jakiejkolwiek broni kwitowana była stanowczą odmową wszelkiej dyskusji.