Gdy wreszcie ucichli, postanowiłem użyć ostatniego atutu.
– Dobrze! – powiedziałem. – Nie ufacie mi. Być może, ze swego punktu widzenia macie podstawy, by mnie podejrzewać o jakąś prowokację… Przekonam was jednak, że nie macie racji. Moja dziewczyna przybędzie na miejsce, do którego zmierzamy. Zostawię ją z wami, by wkrótce zabrać was i ją z powrotem do osiedla, jeżeli powiedzie się mój plan. A jeśli nie… to odlecimy na Ziemię. Przygotowałem wszystko. Mam zapasy żywności dla dyżurnej załogi, zostawię wam tutaj prom… Jeśli nie zjawię się po was w ciągu najbliższych dziesięciu dni, lećcie do Alfy. Będę tam na was czekał. Odlecimy stąd razem!
– Zapomniałeś, że niektórzy z nas mają także żony lub dziewczyny, wciąż pozostające w anabiozie – zauważył jeden z pilotów.
– Przecież oni ich wam i tak nie oddadzą! – próbowałem ich przekonywać, szczęśliwy, że w ogóle podejmują ze mną dyskusję. – A zresztą, jeśli ktoś chce zostać… Możemy polecieć w kilkunastu, w dziesięciu nawet… Pomyślcie, zdecydujcie się! Jeśli mi się nie uda, przylećcie na Alfę, zabierając Luizę O to jedno was proszę, proszę was! Zaufajcie mi, uwierzcie!
Przemawiałem do nich długo, aż do momentu lądowania. Miałem wrażenie, że złagodnieli jakby, przestali odpowiadać mi ostro i chłodno. Widać zastanawiali się nad moimi planami, brali je pod rozwagę…
Nie miałem czasu wyjaśnić wszystkiego Luizie, gdy spotkaliśmy się wreszcie. Tym bardziej, że przy Szóstce niewiele mogłem jej powiedzieć. Zachowała się dziwnie. Zobaczywszy mnie z daleka, podbiegła w moją stronę, a potem, kilka kroków przede mną, zatrzymała się nagle… Jej spojrzenie mierzyło gdzieś powyżej moich oczu… Znałem skądś takie spojrzenie… Odczytywała numer… A potem nagle odwróciła się i musiałem ją doganiać, by zamienić z nią kilka słów…
A właściwie to ja mówiłem, a ona milczała patrząc uparcie, bez jednego słowa w ziemię…
Czyżby ten łotr Valamis mścił się na mnie zza grobu? Czyżby… powiedział jej o mnie coś złego? Nie, nie o mnie! Był bardziej perfidny. Uświadomił jej rolę numeru jedenastego w społeczności osiedla… Może to zresztą nie Valamis lecz Jedynka, w odwet za to, że go przechytrzyłem w ostatniej rozgrywce o odzyskanie tej dziewczyny… Oddał mi ją i zabrał równocześnie… Bo jakże miałem teraz sprostować, wyjaśnić to, co każdy jej potwierdzi?…
"Przekonam ją później. Teraz nie ma na to czasu, ani warunków" – pomyślałem.
Podczas rozruchu silników przed startem w drogę powrotną powtórzyłem trick z rzekomym defektem i przekonałem Szóstkę, że prom nie nadaje się do lotu. Powiedziałem, że należy przywieźć część zamienną z bunkra i tutaj dokonać naprawy, by powrócić promem na półwysep…
Wracaliśmy razem śmigłowcem. Pozostawienie Luizy wywołało zdziwienie Szóstki. Ponieważ jednak polecono mu oddać mi ją, więc nie mógł kwestionować mojej decyzji.
– Wyjaśnię ci wszystko po drodze – powiedziałem tajemniczo, gdy startowaliśmy w drogę powrotną. – W osiedlu może nie być bezpiecznie w najbliższych dniach.
Udało mi się go zaintrygować. Uwierzył w to, co mu następnie opowiedziałem. Jako dowód prawdziwości moich zmyślnych rewelacji potraktował fakt pozostawienia tak daleko od osiedla dziewczyny, o której zwrot walczyłem od dawna… Poza tym, jako dowódca straży i szef bezpieczeństwa, miałem prawo wiedzieć nawet więcej niż on, Jednocyfrowy…
Szóstka znakomicie nadawał się jako narzędzie realizacji mojego planu. Był na tyle ambitny, by odczuwać boleśnie różnicę dzielącą go od ścisłego kierownictwa, do którego teraz należeli – oprócz Jedynki – tylko Morlen i Piątka. Tak jak mnie od Pierwszej Dziesiątki, tylko jeden numer oddzielał go od Sztabu Jednocyfrowych.
Usunięcie kogokolwiek z tej trójki dawało mu – zgodnie z panującą zasadą kolejności – miejsce w grupie kierującej. Jak zdążyłem się zorientować, system zróżnicowanych przydziałów, stosowany wobec osadników, miał także swój odpowiednik wśród mieszkańców bunkra.
Uprzywilejowanie materialne strażników czyniło ich posłusznymi narzędziami w moich rękach Mając sporo do stracenia, woleli nie ryzykować utratą tej pozycji, lepszej niż status zwykłego osadnika. Nawiasem mówiąc, zdarzyły się dwa czy trzy przypadki zbyt jaskrawych wykroczeń i nadużyć wśród strażników, kilka przypadków, zaniedbania obowiązków i osłabienia czujności. W paru przypadkach zmuszony byłem – jeszcze za czasów Valamisa – wydalić winnych ze służby w straży. Aby karę uczynić dotkliwszą i podziałać odstraszająco na pozostałych, wydalonym dotatuowano dwie dodatkowe cyfry przed ich dwucyfrowym numerem, tak że znaleźli się w numeracji poza pierwszym tysiącem mężczyzn i kobiet z osiedla.
Podobnie jak przywileje materialne czyniły strażników wiernymi obrońcami Jednocyfrowych i podporą ich rządów, uprzywilejowanie członków ścisłego kierownictwa zapewniało Jedynce ich lojalność.
Nie sposób było dobrać się do Jedynki poprzez Morlena i Piątkę. Pierwszy utrzymywał swoją pozycję tylko dzięki temu, że Jedynka tolerował jego alkoholizm. Być może, służyłby również innemu przywódcy, lecz nie ryzykowałby żadnej akcji przeciw aktualnemu. Piątka także, choć z innych wzglądów, nie dałby się namówić do zajęcia czołowej pozycji. Był dość inteligentny, by zdawać sobie sprawę ze złudności splendorów, jakie niosło ze sobą to stanowisko. Pozycje pierwszej trójki nie różniły się na tyle by opłacało się podejmować ryzyko wewnętrznych rozgrywek. Jedynym wyróżnieniem Jedynki spośród zespołu był przywilej wyboru i posiadania dowolnej liczby kobiet, podczas gdy dwóch pozostałych obowiązywało ograniczenie – teoretyczne zresztą – do zaledwie czterech.
Nie wspomniałem, zdaje się, o tym, że zainicjowana ongiś przez Valamisa praktyka witalizowania kobiet dla Jednocyfrowych była kontynuowana, przy milczącej akceptacji Jedynki, który sam wkrótce dysponował już sporym haremem.
Jednocyfrowym spoza czołowej trójki zezwolono na dwie tylko kobiety, co oczywiście powodowało u nich poczucie krzywdy i pragnienie awansu do sztabu Nie było to zresztą jedyne zróżnicowanie. Pośledniejsi Jednocyfrowi nie mieli tak łatwego dostępu do różnych urządzeń i udogodnień bunkra, pojazdów terenowych, lepszych trunków i tym podobnych luksusów. Różnice były drobne i subtelne, lecz na tym poziomie i przy tej pozycji w społeczeństwie osiedla odczuwane boleśnie przez tych, co byli o krok od szczytu.
Wszystkie te wewnętrzne podziały, przywileje i animozje były, rzecz jasna, starannie ukryte przed okiem ludzi z zewnątrz i tylko ja, dzięki swej szczególnej pozycji, mogłem je zaobserwować.
Mój plan był dość prosty w założeniach. Zdając sobie sprawę i tego, że mój numer w żadnym razie nie daje mi szansy zajęcia czołowego miejsca, postanowiłem wprowadzić na to stanowisko kogoś, kim łatwo mi będzie manipulować. Człowiek ten musiałby zawdzięczać mi swój sukces i równocześnie potrzebować mnie dla ochrony uzyskanej pozycji.
– Posłuchaj, Nikos – powiedziałem do Szóstki, gdy wracaliśmy śmigłowcem do osiedla. – Zanosi się na brzydką historię. Myślę, że obaj winni jesteśmy coś Jedynce za wszystko, co zrobił dla nas, prawda?
Przytaknął w milczeniu, patrząc na mnie wyczekująco.
– Usłyszałem przypadkiem pewną rozmowę – ciągnąłem, nadając głosowi odcień zatroskania – i będąc odpowiedzialny za porządek i bezpieczeństwo uważam, że powinienem zacząć działać.
– Mów jaśniej! – przynaglił mnie Szóstka.
Klucząc i wystawiając na próbę jego cierpliwość, opowiedziałem mu o rzekomo słyszanej rozmowie Piątki z dwoma Jednocyfrowymi, których jakoby nie rozpoznałem po głosie. Piątka zmawiał się z nimi w sprawie, ni mniej ni więcej tylko… usunięcia Jedynki i Morlena. W zamian za pomoc obiecywał im dwa wakujące po zamachu stanowiska w sztabie.
Trafiłem dość celnie. Szóstka połknął haczyk. Nie musiałem snuć dalszych sugestii.
– A co zamierzają zrobić ze mną? – spytał ze złym błyskiem w oku. – Przecież jestem następny po Piątce, więc…
Dotarło do niego bezbłędnie to, czego nie dopowiedziałem, i poczuł się śmiertelnie zagrożony. Uznałem, że od tej chwili mam w nim sprzymierzeńca.
– Załatwię go! – powtórzył kilkakrotnie podczas dalszego lotu.
– Nie zrób fałszywego kroku – ostrzegałem go uspokajająco. – Gdybyś zaatakował pierwszy, nie zdołasz potem udowodnić, że działałeś w interesie Jedynki. Pamiętaj, że byłem jedynym mimowolnym słuchaczem tej rozmowy, która odbywała się zbyt blisko otworu wentylacyjnego w pokoju Piątki. Musimy działać ostrożnie. Spróbuję porozmawiać z Jedynką, ostrzec go i uzgodnić z nim plan działania. Ty o niczym na razie nie wiesz. Musisz zaczekać, by włączyć się w odpowiedniej chwili do akcji. Myślę, że nie obejdzie się bez pomocy strażników. Musimy przecież uważać na wszystkich pięciu, bo nie wiemy, kim byli tamci dwaj.
– Sądzę, że Siódemka i Ósemka!