Udało mu się rozłupać kilka kawałków drewna, lecz musiał przelać, bo noga zaczęła go boleć ze zdwojoną siłą. Biorąc klucze do domu od swego przyjaciela, obiecał, że zostawi wszystko w takim stanie w jakim zastał, co oznaczało, że powinien ułożyć stosik drewna koło kominka. Trudno, tyle musi wystarczyć. Klnąc pod nosem, dźwignął z ziemi drewno, wetknął rewolwer pod pachę i wrócił do domu.
Był szary świt, linia drzew zamazana we mgle i niewyraźna. Las trwał w kompletnym bezruchu, nawet wiewiórki jeszcze się nie obudziły. Ramsey stanął w progu chaty i zobaczył, że dziewczynka siada gwałtownie na posłaniu, wyprostowana jak struna, jęcząc cicho. Jej twarz miała kolor popiołu.
Pospiesznie położył drewno i broń koło kominka i usiadł obok niej na kanapie. Powoli, świadomy, że nie może sobie pozwolić na żaden gwałtowny ruch, przytulił ją do siebie i pocałował w głowę.
– Wszystko w porządku, skarbie. Musiałem wyjść po drewno do kominka. – Nie chciał jeszcze mówić, że wyjeżdżają. – Poleź pod przykryciem, a w tym czasie ja rozpalę ogień, dobrze?
Ułożył ją wygodnie i sięgnął po koce, żeby przykryć ją aż po szyję.
– Nie dotykaj jej, ty zboczony skurwysynu! Odsuń się od niej!
Oboje, i Ramsey, i dziecko, zamarli w bezruchu, słysząc kobiecy głos. Ramsey pomyślał, że jest największym głupcem, jaki chodzi po świecie – zostawił drzwi domku otwarte. Kątem oka zerknął na karabinek Smith &Wesson, który poprzedniego wieczoru położył na stoliku obok kanapy.
Huknął strzał i karabinek spadł ze stołu, lądując na podłodze pod ścianą.
– Żadnych sztuczek, draniu, bo następną kulkę umieszczę w twojej głowie! Przysięgam, że to zrobię! Odsuń się od niej! Już!
Spełnił jej polecenie, wstał i odwrócił się. Ujrzał stojącą w progu kobietę w czarnej puchowej kurtce, czarnych dżinsach i butach, w czarnej dzierganej czapeczce na głowie. Jej twarz była bardzo blada, źrenice wielkie i czarne. W dłoni trzymała Detonics 45 ACP, świetny mały pistolet, lekki i bardzo celny, zwłaszcza w promieniu sześciu metrów. A jego dzieliła od niej znacznie mniejsza odległość.
W jej oczach dojrzał chęć mordu, lecz głos miał spokojny, cichy, pełen nienawiści.
– Ruszaj się, skurwysynu. Nie będę dwa razy powtarzać. Odsuń się od niej, jeszcze dalej! Jeżeli będę musiała, odstrzelę ci łeb, i zrobię to bez wahania. Dalej, do cholery!
– Zrobisz duży błąd, jeżeli mnie zabijesz. To nie ja ją porwałem, daję ci słowo honoru.
– Zamknij się, zboczeńcu. Widziałam, jak ją dotykałeś. Co byś jej zrobił, gdybym nie zjawiła się na czas? Ruszaj się!
Ramsey odsunął się o metr od kanapy. Kobieta mierzyła prosto w jego pierś. Na ułamek sekundy przeniosła wzrok na dziewczynkę.
– Nic ci nie jest, kochanie?
To była jej matka. Jakim cudem ich tu znalazła?
– Musisz mi uwierzyć – powiedział. – To nie ja ją porwałem.
– Morda w kubeł! Wszystko w porządku, Em?
– Znalazłem ją tydzień temu w lesie, niedaleko stąd. Nie porwałem jej.
– Cicho! Co się dzieje, Em? Posłuchaj mnie, on już nie zrobi ci krzywdy. Trzymam go na muszce. Chodź tutaj, Em, chodź do mamy.
Dziewczynka jęczała cicho, przejmująco. Odrzuciła przykrycie i wodziła wzrokiem od Ramseya do matki.
– Odsuń się od niego, Em, i podejdź tu do mnie. Zamierzam go związać i zawieźć do biura szeryfa. Wtedy nie będziemy już musiały się go bać. Rozumiesz, co mówię, prawda? Chodź tutaj, Em…
Kobieta podniosła pistolet trochę wyżej.
– Jesteś wielki jak niedźwiedź – powiedziała raczej do siebie niż do Ramseya. – Nie mam najmniejszych szans zbliżyć się do ciebie, prawda? Jasne, że nie. Kiedy do ciebie podejdę, natychmiast się na mnie rzucisz: Więc muszę cię zabić. Nie mam wyboru, po prostu nie mam wyboru…
– Masz wybór. Dobrze się zastanów, zanim strzelisz. Nie porwałem jej. Uratowałem ją.
– Zamknij się wreszcie! Nie pozwolę, abyś do końca mojego życia czaił się gdzieś w mroku, w każdej chwili gotowy skrzywdzić moje dziecko. Wiem, że jestem w stanie to zrobić, i zrobię to. Jesteś zły do szpiku kości, jesteś potworem! O Boże, wykorzystałeś ją, tak? Modliłam się ze wszystkich sił, żeby to się nie stało, ale nadaremnie, widzę to. Nie zasługujesz na to, żeby żyć. Em, chodźże tutaj, co się z tobą dzieje? Teraz nic ci już nie grozi, mamusia jest przy tobie…
Mierzyła prosto w jego pierś. Położyła palec na spuście. Nagle dziewczynka rzuciła się do przodu, zasłaniając sobą Ramseya. Przypadła do jego kolan i objęła je mocno.
– Nie, mamo, nie! – krzyknęła przeraźliwie. – To jest Ramsey! On mnie uratował! Nie rób mu krzywdy!
Kobieta i Ramsey znieruchomieli. Spojrzeli sobie w oczy.
– Spokojnie, Em, ten człowiek zabrał cię ode mnie – powiedziała. – Wykorzystuje cię teraz, on…
– Nie. To nie ja ją porwałem, ile razy mam ci to powtarzać? Nie skrzywdziłem jej. I powiem ci coś – mała odezwała się teraz po raz pierwszy od chwili, kiedy tydzień temu znalazłem ją w lesie!
Powoli przykucnął, chociaż mięśnie rannego uda zawyły z bólu. Były sprawy ważniejsze niż jego chora noga.
– Masz na imię Em? To skrót od Emily?
– Nie, od Emmy – szepnęła dziewczynka. Miała na sobie jedną z jego szarych koszulek, tak spraną, że stała się bardziej miękka od najdelikatniejszej irchy. Odwróciła się twarzą do kobiety. – Mamo, Ramsey naprawdę mnie uratował. Naprawdę. – Oparła rękę na jego ramieniu. – Uratował mnie, mamo – powtórzyła cichym, bardzo zmęczonym głosikiem. – Nigdy w życiu nie pozwoliłby nikomu mnie skrzywdzić. Dostaje białej gorączki, kiedy tylko o tym pomyśli.
Kobieta opuściła broń, lecz Ramsey widział, że zrobiła to bardzo niechętnie.
– Kim jesteś?
Podniósł Emmę i wstał, o mały włos nie tracąc równowagi.
– Przepraszam, ale muszę usiąść – powiedział. – Noga potwornie mnie boli.
Lufa Detonicsa natychmiast wróciła do poprzedniej pozycji.
– Ani kroku, do cholery! Postaw ją na ziemi!
Rozdział 6
Zignorował ją, pewny, że teraz do niego nie strzeli. Trzymał przecież na rękach jej córkę. Zaniósł Emmę na kanapę i usiadł. Dopiero wtedy podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w twarz.
– Mam ci dużo do powiedzenia – rzekł spokojnie. – Nazywam się Ramsey Hunt. Możesz mi zaufać.
– Oddaj mi moją córkę. Puść ją.
Postawił Emmę na podłodze i patrzył, jak biegnie do matki. Kobieta osunęła się na kolana i mocno przytuliła dziewczynkę. Po jej twarzy płynęły łzy. Całowała buzię Emmy, dotykała rąk i nóg, gładziła włosy i ściskała ją tak mocno, aż mała zaczęła piszczeć i wyzwoliła się z jej ramion. Położyła małą rękę na głowie matki i pieszczotliwie ją poklepała.
– Nic mi nie jest, mamo, naprawdę. Ramsey mnie uratował i zaopiekował się mną. Wyglądasz jak GI Joe. Masz świetne czarne rękawiczki…
Kobieta roześmiała się i ściągnęła rękawiczki.
– Teraz znowu jestem twoją mamą, nie jakimś komandosem.
Ramsey przyglądał się, jak Emma splata palce z palcami matki. Kobieta miała krótko obcięte paznokcie, niektóre połamane. Jej dłonie były zaczerwienione i spierzchnięte z zimna.
Ogarnęło go uczucie ogromnej, niewypowiedzianej ulgi i zmęczenia. Usiadł wygodnie, rozprostowując nogi. Nie spuszczał wzroku z matki i dziecka. Po paru chwilach kobieta usiadła obok niego, biorąc Emmę na kolana i mocno przytulając ją do piersi.
– Dziękuję – odezwała się. – Przepraszam, że chciałam cię zabić. Teraz wiem, że rzeczywiście popełniłabym błąd.