Santera… Nazwisko wydawało mu się dziwnie znajome. Przypomniał sobie rysunek Emmy, przedstawiający mężczyznę z gitarą i nagle wszystko już wiedział. Szczerze mówiąc, szczęka mu trochę opadła.
– Santera… – powtórzył powoli. – Louey Santera? Gwiazdor rocka?
– Ten sam – potwierdziła krótko Molly, głosem zimniejszym niż górski wiatr.
Ramsey chciał dowiedzieć się czegoś więcej o ojcu Emmy, na przykład, dlaczego, do diabła, nie ma go tutaj, lecz natychmiast się zorientował, że Molly wolałaby o tym nie rozmawiać. Będzie miał jeszcze dość czasu, aby zadać jej wszystkie dręczące go pytania i odpowiedzieć na te, jakie jej przyjdą do głowy. Emma jadła cheepsy, uśmiechając się do matki i do niego, jak zwyczajne, pogodne kiecko.
– Wiem już, kim jesteś – rzuciła nagle Molly. Przechylił głowę na bok.
– Ja? Jak to?
– Twoje nazwisko. Wreszcie to do mnie dotarło. Sławny Ramsey Hunt, tak?
Ze względu na obecność Emmy wolał zbyć ją żartem.
– Raczej niesławny Ramsey Hunt.
– Akurat!
Zakrztusił się kawą. Kiedy przestał kasłać, podniósł wzrok.
– Mężczyźni! – mruknęła, grzejąc ręce o filiżankę. – Jeżeli tylko da się im szansę, wolą, żeby świat widział w nich raczej niesławnych brutali czy niegrzecznych chłopców niż bohaterów. Nie chcą, by o nich myśleć, że próbowali zrobić albo zrobili coś naprawdę ważnego i dobrego.
– Nie jestem taki – zaprotestował.
Westchnęła i wzruszyła ramionami, odwracając od niego oczy.
– Trudno mi w to uwierzyć – powiedziała. – Jesteś tym sędzią z San Francisco, prawda? Ale jesteś tutaj i uratowałeś Emmę…
– Tak.
– Biorąc pod uwagę twoje wyczyny na sali sądowej, muszę przyznać, że nikt inny nie mógłby jej zagwarantować większego bezpieczeństwa.
W milczeniu pociągnął następny łyk bardzo mocnej, trochę przypalonej kawy. Sławny sędzia federalny, bohater… Nie chciał o tym mówić i Molly go rozumiała. Nie pojmowała tylko, jak to się stało, że ona i Emma siedzą obok niego w kuchni. Ale cóż, w ciągu ostatnich dwóch tygodni życie dało jej taką szkołę, że nie powinna się już niczemu dziwić.
– Em, ślicznie wyglądasz, kochanie – powiedziała do dziecka. – Jak się czujesz, skarbie?
Emma siedziała ze spuszczoną głową. Rzeczywistość spadła na nią zbyt nagle i jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić do kolejnej zmiany. Molly poczuła, że nie jest już w stanie walczyć z obezwładniającym zmęczeniem. Wiedziała, że powiedziała coś głupiego, wręcz niedorzecznego, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Kiedy Ramsey odezwał się lekkim, nieco rozbawionym tonem, miała ochotę uściskać go z wdzięczności.
– Musieliśmy zdobyć jakieś ubranie dla Emmy, nie mogła przecież ciągle chodzić w moich koszulkach i skarpetkach. Odkładaliśmy to, jak długo się dało, ale w końcu wyruszyliśmy do sklepu w Dillinger. Dzięki temu wpadłaś na nasz trop.
– Mówiłam ci już, że pokazałam jej zdjęcie kilku osobom i wszyscy zidentyfikowali ją jako twoją córeczkę. Może trzeba było pójść na policję i pozwolić, aby oni i FBI zajęli się wszystkim, ale… Oczywiście, policja i FBI prowadzą śledztwo w sprawie porwania Emmy, ale jak na razie bez rezultatów, nic, zero. Dałam im dwa dni, a potem ruszyłam w drogę. Słyszałam, że już po czterech dniach odwołali grupy poszukiwawcze.
– Gdzie mieszkacie?
– W Denver. – Molly wzięła łyżeczkę i zaczęła się nią bawić, uważnie wpatrując się w czerwono – białą kratę na obrusie.
– Ojciec Emmy jest teraz w Europie, na tournee. Nie mógł go przerwać z dnia na dzień, ale niedługo wróci. – Odwróciła się do córeczki i pogłaskała ją po ręce. – Rozmawiam z nim prawie codziennie, Em. Bardzo się o ciebie martwi, naprawdę.
Emma nie odrywała wzroku od cienkiego krążka banana, pływającego w resztce mleka.
– Nie wiem, dlaczego miałby przyjeżdżać – odezwała się. – Nie widziałam go od dwóch lat.
Ramsey spostrzegł, że te słowa zupełnie zbiły Molly z tropu.
– Rozumiem, że jesteście rozwiedzeni – powiedział szybko.
– Tak. – Molly zdołała wziąć się w garść. – Emmo, stosunek taty do ciebie nie ma nic wspólnego z naszym rozwodem. Tata bardzo cię kocha, tylko jest zawsze zajęty i…
– Tak, mamusiu.
Czas to przerwać, pomyślał Ramsey.
– Więc poczekałaś dwa dni i kiedy policja nic nie zrobiła, wzięłaś sprawy we własne ręce? – zapytał.
– Tak. Nie chciałam siedzieć bezczynnie w domu, bo wcześniej czy później bym oszalała.
Zamierzał powiedzieć jej, że może porywacze zechcieliby się z nią skontaktować, ale zaraz pomyślał, że policyjni detektywi na pewno ją o tym poinformowali. Emma słuchała opowieści matki z zapartym tchem.
– Jechałam przez Aspen i Vail do Keystone, zaglądając do wszystkich dziur po drodze. Dillinger było moją ostatnią nadzieją.
– Miałaś szczęście. Gdyby nie to, że Emma potrzebowała ubrań, nie zabrałbym jej do sklepu. Zanim ją znalazłem, mieszkałem tu już mniej więcej od dwóch tygodni.
– Dlaczego tu przyjechałeś?
Wzruszył ramionami, wpatrując się w fusy po kawie.
– Miałem wszystkiego dosyć. Po prostu dosyć. Dziennikarze brukowców nie dawali mi chwili spokoju, paparazzi czaili się za krzakami na podjeździe przed moim domem, żeby znienacka zrobić mi zdjęcie…
– Mówią o tobie „sędzia Dredd”.
– To idiotyczne. – Miał ochotę zakląć, ale w porę się zorientował, że Emma słucha go z napięciem. – Wziąłem trzymiesięczny urlop od całego życia – od ludzi, telefonów, telewizji, prasy. I wtedy znalazłem Emmę. – Nachylił się i delikatnie objął dłonią podbródek dziewczynki. Na policzkach miała śliczne rumieńce, wyglądała na zdrowe, zadowolone z życia dziecko. – Może poszłabyś się teraz umyć? – zaproponował. – I koniecznie włóż nowe dżinsy i jakąś bardzo kolorową koszulkę. Mama i ja jeszcze chwilę porozmawiamy i postanowimy, co robić dalej.
Emma rzuciła matce zaniepokojone spojrzenie.
– Ale nie będziesz próbowała zastrzelić Ramseya, co, mamo?
– Nigdy nie piję kawy z człowiekiem, którego później próbuję zastrzelić, kochanie. Tak się nie robi.
– To był dowcip, prawda? – Emma uśmiechnęła się promiennie.
– Tak, i to dobry dowcip – powiedział Ramsey. – Idź się umyć, Emmo. Kiedy dziewczynka wyszła, z uwagą przyjrzał się jej matce.
– Emma narysowała kilka twoich portretów. Na wszystkich jesteś szeroko uśmiechnięta…
Teraz na twarzy Molly nie można było doszukać się choćby cienia uśmiechu. Blada, mizerna, o najbardziej rudych włosach, jakie kiedykolwiek widział. Rzeczywiście całe w lokach, jak na rysunkach Emmy. Jej oczy były zielonoszare, odrobinę skośne, egzotyczne. Nie miała piegów i w ogóle nie wyglądała na matkę Emmy.
– Mówiłem do niej „skarbie”. Emma to ładne imię. Pasuje do niej.
– Tak miała na imię moja babka.
Zerwała się na nogi i zaczęła przemierzać małą kuchnię dużymi krokami, podekscytowana po mocnej kawie i żądna odpowiedzi na swoje pytania.
– Jak znalazłeś Emmę?
– To było osiem dni temu. Rąbałem drewno na opał, kiedy nagle usłyszałem dziwny dźwięk, inny od wszystkich, jakie wcześniej tu słyszałem. Zacząłem szukać jego źródła i znalazłem ją nieprzytomną w lesie. Zauważyłem ją wyłącznie dlatego, że miała na sobie jaskrawożółtą koszulkę. Przyniosłem ją tutaj i zająłem sienią. Do dzisiaj nie powiedziała ani słowa… – Zrozumiał pytanie w jej oczach i powoli pokiwał głową. – Tak, była bita i została zgwałcona. O ile mogłem stwierdzić, nie doszło do aktu sodomii, ale przecież nie jestem lekarzem. Czuje się już znacznie lepiej, chociaż w nocy znowu miała koszmarny sen. Minęły cztery dni, zanim zdecydowała się mi zaufać. To wspaniałe dziecko, Molly.