– Cześć – powiedział, zdejmując okulary. – Przepraszam, że nie usłyszałem, jak wychodziłaś z łazienki. Kiedy pracuję, czasami zapominam o całym świecie. Usiądź sobie na kanapie, dobrze?
Starannie umył swój grzebień i przez następne dziesięć minut rozczesywał jej włosy, usiłując nie sprawić bólu. Posmarował maścią poranione przeguby dłoni i kostki i znowu owinął je bandażem. Powinien zająć się innymi zadrapaniami, ale nie wyobrażał sobie, w jaki sposób miałby zdjąć z niej tę nieszczęsną koszulkę. Nie, będzie musiał wymyślić coś innego. Wstał.
– A teraz ubranie…
Nie miał zamiaru namawiać ją, aby włożyła rzeczy, w których ją znalazł. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, jakie wspomnienia wywołałby w niej ich widok.
– Będziesz dziewczynką, która reklamuje sportowe stroje Ralpha Laurena, co ty na to?
Wyciągnął z szafy wycięty w serek sweter z miękkiej wełny. Przynajmniej będzie jej w tym ciepło. Nie miał przecież dla niej żadnej bielizny, choćby majtek, no i żadnych butów. Podał sweter.
– Przebierzesz się w łazience?
Tym razem wróciła już po pięciu minutach. Najwyraźniej czuła się coraz pewniej. Całe szczęście. Sweter sięgał do kostek, a rękawy były o jakieś pół metra za długie. Podwinął je do łokci. Wyglądała śmiesznie i wzruszająco. Jak można zabawić małe dziecko?
– Wiesz, jakie miasto jest stolicą Kolorado?
Kiwnęła głową. Wyciągnął mapę, ale zaraz uświadomił sobie, że nie wie, czy mała umie czytać. Ale w gruncie rzeczy nie miało to żadnego znaczenia. Pokazała palcem Denver, obok którego narysowana była czerwona gwiazdka. A więc mieszkała w Kolorado…
– Świetnie. Nie sądzę, aby moje bratanice i bratankowie znali stolicę któregokolwiek stanu, nawet Pensylwanii, gdzie mieszkają. Wiesz, gdzie teraz jesteśmy?
Lęk. Zimny, lodowaty lęk.
– W Górach Skalistych, mniej więcej dwie godziny jazdy samochodem na południowy zachód od Denver – powiedział spokojnie. – W pobliżu nie ma żadnych dużych ośrodków wypoczynkowych, więc jest tu raczej pusto. Tak czy inaczej, bardzo podoba mi się to miejsce. Oglądasz Star Trek?
Skinęła głową. Jej buzia odzyskała odrobinę koloru.
– Podobno miejscowi ludzie nazywają góry naprzeciwko naszego domku Łańcuchem Ferengi.
Otworzyła usta i potarła palcami zęby. Roześmiał się.
– Właśnie! Szczyty są poszarpane, krzywe i nierówne, jak zęby Ferengi. Rękawy swetra znowu zwisały prawie do ziemi, więc nachylił się, aby je poprawić. Natychmiast wydala z siebie ten straszny dźwięk i rzuciła się pod ścianę przy kominku. Skulona, przywarła do niej mocno, tak samo jak poprzednio w kuchni.
Przestraszył ją. Wstał powoli i podszedł do kanapy. Usiadł.
– Przepraszam, że cię przestraszyłem. Chciałem ci tylko podwinąć rękawy. Twoje ręce są krótsze od moich. Powinienem był powiedzieć ci, co zamierzam zrobić. Pozwolisz mi je podwinąć? W szufladzie kuchennej szafki są chyba jakieś agrafki. Jeżeli podepniemy rękawy, nie będą ci już przeszkadzały.
Wstała i zrobiła jeden krok w jego kierunku. Przystanęła. Drugi krok. Znowu przerwa. Nie spuszczała wzroku z jego twarzy, zastanawiając się, czy może mu zaufać, czy też zaraz chwyci ją i skrzywdzi… Wreszcie stanęła przy nim. Zajrzała mu w oczy. Uśmiechnął się i powoli podniósł ręce, aby podwinąć rękawy.
– Mógłbym też spróbować zapleść włosy – rzekł. – Na pewno nie wyjdzie mi to zbyt dobrze, ale nie będą ci opadały na twarz.
Warkocz okazał się nie najgorszy. Ramsey owinął koniec gumką z torebki po brzoskwiniach.
– Słońce jasno świeci i jest dosyć ciepło. Może chciałabyś wyjść na dwór? Owinąłbym cię w koc i…
Mógł się domyślić, co się stanie. W jednej chwili zniknęła w kuchni. Wiedział, że znowu siedzi pod tą cholerną ścianą. Dobrze chociaż, że nie zamknęła się w łazience. Co tu robić?
Powoli, tylko powoli. Każdy gest, każde słowo mogło ją panicznie przestraszyć. Na szczęście w dużym pokoju leżał stos starych czasopism.
– Chciałabyś pooglądać zdjęcia? – odezwał się. – Jeżeli chcesz, możemy przejrzeć je razem, a ja będę ci czytał podpisy. Co ty na to?
W końcu podniosła głowę.
– Najpierw przyniosę agrafki i zapnę ci rękawy.
Poszła za nim do dużego pokoju. Nie było łatwo, ponieważ najwyraźniej nie miała ochoty zbliżyć się do niego na wyciągnięcie dłoni. Kiedy oboje usiedli, rozłożył magazyn na siedzeniu kanapy między nimi. Udało mu się otulić ją kocem. Podniósł wzrok i spojrzał na nią uważnie.
– Skarpetki – powiedział.
Zamrugała i lekko przechyliła głowę na bok.
– Martwię się, że zmarzną ci stopy, bo przecież chodzisz na bosaka. Chcesz przymierzyć moje? Będą wyglądały bardzo zabawnie. Zmieścisz się w nich po szyję, zobaczysz. Mogłabyś zacząć rozśmieszać ludzi jako clown, wiesz? Włóż moje skarpety, żeby sprawdzić, czy nie pęknę ze śmiechu.
Skarpetki były wielkim przebojem. Nie próbowała go rozśmieszać, ale kiedy podciągnęła je sobie aż za kolana, na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Bardzo słaby, ale zawsze.
Przez następną godzinę oglądali magazyn „People” z października ubiegłego roku. Ramsey pomyślał, że nie chce więcej widzieć na oczy Cindy Crawford, która pojawiała się tu na co drugiej stronie. Skończywszy czytać opowieść o jakiejś gwieździe filmowej, która wreszcie pojednała się z bratem, ostrożnie podniósł wzrok.
Dziewczynka spała, z dłońmi pod policzkiem, na oparciu kanapy. Poprawił koc i wrócił do maszyny do pisania. Jakiś czas potem tak szybko zerwał się z krzesła, że o mały włos nie stłukł okularów. Zawodzenie brzmiało tym razem głośniej, było jeszcze bardziej rozpaczliwe. Miała koszmarny sen i niespokojnie rzucała się w kokonie z koca. Jej mała twarz była zaczerwieniona, pełna przerażenia. Musiał ją obudzić, nie miał wyboru.
Lekko potrząsnął ją za ramię.
– Obudź się, skarbie. Proszę, obudź się! Otworzyła oczy. Łzy popłynęły jej po policzkach.
– Nie, skarbie, nie trzeba. – Nie zastanawiając się ani chwili, usiadł i wziął ją na kolana. – Tak mi przykro, kochanie… Ale teraz nie masz się już czego bać, wszystko jest w porządku…
Przytulił jej głowę do swojej piersi, ogarnął ją ramionami, szczelniej otulił kocem, żeby nie marzła. Skarpetka zsunęła się z jej lewej stopy, więc podciągnął ją ostrożnie.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Nie pozwolę, aby ktokolwiek cię skrzywdził, przysięgam. Nikt już nigdy nie zrobi ci krzywdy, skarbie…
Uświadomił sobie, że mała jest zupełnie sztywna. Przestraszył ją. Trudno. Nie chciał wypuścić jej z ramion, wiedząc, że właśnie teraz potrzebna jest jej bliskość drugiego człowieka. Przecież w tej chwili nie miała nikogo poza nim.
Nadal powtarzał szeptem, że jest bezpieczna, że on w żadnym razie nie pozwoli jej skrzywdzić. Po paru minutach poczuł, jak małe ciało rozluźnia się, mięknie. W końcu ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi i, o cudzie nad cudy, znowu zasnęła.
Było wczesne popołudnie. Ramsey był głodny, ale za żadne skarby świata nie chciał jej budzić. Postanowił, że zjedzą coś razem później. Spała przytulona do niego, z głową na jego ramieniu. Ułożył ją trochę wygodniej i sięgnął po książkę.
Jęknęła we śnie. Przygarnął ją bliżej. Pachniała słodko, tym jedynym w swoim rodzaju zapachem dziecka. Spojrzał w kierunku okna i w jego oczach zapłonęła wściekłość.
– Tylko spróbuj się tu zjawić, ty skurwysynu – mruknął. – Odstrzelę ci łeb bez najmniejszych wyrzutów sumienia.