Rozdział 3
Krople deszczu waliły w szyby, gnane ostrym zachodnim wiatrem. Ramsey siedział obok dziewczynki na kanapie, z jedną z wielu powieści, które przywiózł tu ze sobą, czytając przyciszonym głosem, tak jak robił to przez ostatnie trzy dni.
Mała czuła się w jego obecności coraz bardziej swobodnie i nie uciekała już za każdym razem, kiedy zdarzyło mu się przypadkiem ją przestraszyć. Siedzieli więc na kanapie, w odległości mniej więcej pół metra od siebie.
– Pan Phipps nie wiedział, co ma robić – czytał Ramsey. – Mógł wrócić do żony i zawrzeć z nią jakąś umowę, albo poddać się i zostawić ją samą sobie i wszystkim tym mężczyznom, którzy jej pragnęli, wszystkim bogaczom, którzy mogli dać jej to, na czym jej zależało. Sęk w tym, że pan Phipps nigdy się nie poddawał… – Przerwał.
Przebiegł wzrokiem fragment tekstu i zorientował się, że nie jest to lektura dla dziecka. Bohater powieści zastanawiał się, czy nie zabić swojej żony. Cóż, w ogóle nie powinien zaczynać tej książki. Odchrząknął.
– Zdał sobie jednak sprawę, że ma jeszcze inne wyjście – ciągnął, udając, że czyta dalej. – W domu czekała na niego jego mała i córeczka. Kochał ją mocniej niż samego siebie, czyli naprawdę i z całego serca. Kochał ją bardziej niż cały świat…
Siedziała obok niego nieruchomo, w całkowitym milczeniu. Nie przysunęła się ani odrobinę bliżej. Nie wiedział nawet, czy go słucha. Miał nadzieję, że nie jest jej zimno. Ubrana była w jego koszulkę, tym razem szarą, zapinany z przodu sweter, który wlókł się za nią po podłodze, i skarpetki.
Otulona była w koc, bo wiatr dmuchał naprawdę mocno. Ramsey coraz lepiej radził sobie z zaplataniem warkocza. Gdyby nie była taka milcząca i gdyby chociaż trochę się uśmiechała, można by ją wziąć za zupełnie zwyczajne dziecko, które siedzi obok ojca i słucha czytanej na głos opowieści. Ale ona nie była zwyczajnym dzieckiem, o nie. Powoli spuścił oczy i utkwił je w książce.
– Chciał, by jego córeczka wiedziała, że przy nim zawsze będzie bezpieczna – rzekł, w pełni świadomy, że jego słowa płyną prosto z serca. – Że do końca życia będzie ją chronił przed złem i zawsze będzie ją kochał. Była słodka i łagodna, i również go kochała, ale ostatnio dużo przeżyła, za dużo jak na małą dziewczynkę, i teraz bała się świata i ludzi. Rozumiał to i był pewien, że wszystko to z czasem minie. Była najdzielniejszą dziewczynką, jaką znał. Tak, dużo wycierpiała, lecz teraz już zawsze będzie razem z nim. Pomyślał o drewnianej chacie w Górach Skalistych, stojącej na łące pełnej cudownie kolorowych kwiatów. Wiedział, że to miejsce spodoba się jego córeczce. Będzie się tam czuła zupełnie swobodnie, a on znowu usłyszy jej śmiech. Od tak dawna się nie śmiała… Wszedł do domu i zobaczył ją. Stała przy kuchennych drzwiach, tuląc do siebie małą pluszową małpkę. Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego ręce…
Odwrócił się do niej i bardzo powoli, bardzo lekko dotknął czubkami palców jej policzka.
– Czy ty też masz swoje ulubione pluszowe zwierzątko?
Nie spojrzała na niego. Wpatrywała się w okno, w szary deszcz, który chyba nigdy nie zamierzał przestać padać. Po długiej chwili kiwnęła głową.
– Małpkę? Nie.
– Pieska?
Popatrzyła na niego. Jej oczy były pełne łez.
– Nie płacz, kochanie. Zaraz, on wcale nie jest pluszowy, tak? To prawdziwy, żywy pies? Daję ci słowo, że niedługo znowu go zobaczysz. Jakiej jest rasy?
Tym razem sięgnęła po długopis i papier, które poprzedniego dnia wieczorem położył na stoliku obok kanapy. Wcześniej w ogóle nie zwracała na nie uwagi. Poczuł przypływ nadziei. Narysowała psa w kropki.
– Dalmatyńczyk?
Skinęła głową i uśmiechnęła się nieśmiało. Mimo wszystko był to jednak uśmiech. Pociągnęła go za rękaw. Dotknęła go!
– Chcesz, żebym czytał dalej?
Tak. Przysunęła się trochę bliżej i otuliła się kocem.
– To zabawne, zawsze chciała mieć psa, ale najbardziej na świecie kochała swoją pluszową małpkę – mówił Ramsey. – Małpka nazywała się Geek. Miała bardzo długie ramiona i śmieszną brązową mordkę. Dziewczynka nigdzie się bez niej nie ruszała. Pewnego dnia, kiedy szła z tatą przez łąkę wysoko w górach, usłyszeli głośny dźwięk. Była to ciężarówka rozwożąca mleko.
„Dlaczego przyjechała aż tutaj?”, zapytała dziewczynka. „Kierowca przywiózł nam zapas mleka na cały tydzień”, odpowiedział tata. I rzeczywiście, kierowca przywiózł mleko, ale nie tylko. Przywiózł też sześć małych szczeniaków, cały miot, wszystkie białe jak mleko. Wkrótce pieski szczekały na siebie głośno i uganiały się po łące, chowając się wśród kwiatów, baraszkując i po prostu wspaniale się bawiąc. Ale Geek nie był zadowolony. Siedział na ganku, z bezwładnie opuszczonymi ramionami, i obserwował, jak szczeniaki skupiają na sobie całą uwagę dziewczynki. Słyszał, jak jego ukochana właścicielka śmieje się i bawi z pieskami, które lizały japo buzi, gramoliły się na jej kolana i piszczały, jeżeli nie dość szybko drapała je po brzuszkach. Ze smutkiem opuścił głowę. Był bardzo nieszczęśliwy. I wtedy nagle dziewczynka wróciła i usiadła obok niego. Podniosła go i mocno pocałowała w kudłaty pyszczek. „Chodź pobawić się z dziećmi, Geek”, powiedziała. „Tata mówi, że zaraz trzeba je będzie odwieźć do ich mamy. Mleczarz przywiózł je tylko na chwilę, żebyśmy mogli się nimi nacieszyć”. Kiedy Geek zastanowił się nad tym wszystkim trochę później, doszedł do wniosku, że szczeniaki bardzo mu się podobały. Były takie śmieszne! Może nawet nie byłoby najgorzej, gdyby dziewczynka mogła zatrzymać jednego z nich… Wieczorem zasnął, przytulony do swojej pani. Śnił mu się mały biały szczeniak, na którego futerku wkrótce miały pojawić się czarne plamki… – Ramsey ostentacyjnie zamknął książkę.
– No i co myślisz o małpce Geek?
Wzięła długopis i papier. Chwilę rysowała coś pracowicie, potem oceniła wzrokiem swoje dzieło i wyprostowała się. Rysunek przedstawiał patykowatą małą dziewczynkę, trzymającą w ramionach coś, co musiało być małpką Geek. Dziewczynka uśmiechała się i mocno przytulała małpkę do piersi.
– Świetny rysunek – powiedział.
Czy to możliwe, że usiadła tuż obok niego? Tak jest! Teraz to on zasnął pierwszy, z głową na oparciu kanapy. Kiedy obudził się kilka godzin później, dziewczynka spała, wtulona w niego, miękka i ciepła. Nachylił się i pocałował ją w czubek głowy. Pachniała jego szamponem i małym dzieckiem. Bardzo podobał mu się ten zapach. Ostrożnie przesunął ją trochę dalej, okrył kocem i poszedł do kuchni. Zaparzył kawę, usiadł przy stole i słuchał, jak deszcz uderza o dach domku.
Opiekował się małą od czterech dni. W tym czasie ani razu nie zauważył nikogo kręcącego się w pobliżu chaty. Nie miałby nic przeciwko temu, aby ten, który ją skrzywdził, nawinął mu się pod rękę. Miał ochotę go zabić i chętnie wykorzystałby taką szansę. Gdzie jest teraz ten skurwysyn?
Najprawdopodobniej uciekł.
Jak długo jeszcze on, Ramsey, miał ukrywać ją tutaj przed całym światem? Dobrze chociaż, że nie musiał martwić się o jej zdrowie. Drugiego dnia wieczorem dał jej jedną trzecią tabletki nasennej. Kiedy zapadła w głęboki sen, uważnie obejrzał wszystkie siniaki i zadrapania, posmarował je maścią antybiotykową, a potem okrył ją i na palcach poszedł do siebie. Wszystko goiło się tak, jak trzeba, i na szczęście podczas całej operacji mała nawet nie drgnęła.
Ciekawe, czy naprawdę ma dalmatyńczyka… Doskonale zdawał sobie sprawę, że zajął miejsce jej ojca. Trudno. Dopóki była z nim, był jej ojcem, czy komuś się to podobało, czy nie. Ale co z jej rodzicami? Czy byli świadkami porwania? Może byli za nie odpowiedzialni, może pozwolili, aby ją porwano? Jacy byli? Nie, to nie miało znaczenia, w każdym razie jeszcze nie teraz.