– Od dwóch lat – odparł mężczyzna. – Skurkowaniec nigdy nie przestaje jeść. Nazywa się Stary Chester. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, przecież San Francisco jest bardzo niedaleko stąd. Tych bestii nie wolno karmić, ale oczywiście wszyscy to robią. Tam można kupić tanie sardynki, widzi pan? Wstydu nie mają…
Ramsey nie bardzo wiedział, czy rybak mówi o turystach, czy o lwach morskich.
– Niech będzie – ustąpił w końcu. – Ale sama będziesz rzucała mu sardynki, Emmo. I nie zbliżaj się za bardzo.
Emma pobłażliwie kiwnęła głową, kupiła trzy sardynki, na szczęście martwe, które sprzedawca zawinął w papierowy ręcznik. Ramsey stał tuż za nią, kiedy przyszła jej kolej na karmienie Starego Chestera. Mało brakowało, a pękłaby ze śmiechu, gdy zaczął na nią porykiwać.
W tej samej chwili Ramsey usłyszał, jak Molly głośno go woła.
Rozdział 32
Odwrócił się gwałtownie i potknął. Jakiś chłopak próbował wyrwać Molly torebkę. Ramsey pognał ku nim na pełnej prędkości.
– Puść ją, ty mały draniu! – wrzasnął. Emma!
Obejrzał się. Emma stała na brzegu, z ręką wyciągniętą do lwa morskiego, w ogóle nie zdając sobie sprawy, co się stało. Wokół niej było mnóstwo ludzi. Nic jej nie groziło. I właśnie wtedy, kiedy już miał się znowu odwrócić i pobiec do Molly, dostrzegł go, jak przemykał przez tłum dzieci i ich rodziców. Poznałby tego mężczyznę wszędzie, na jawie i w koszmarnym śnie. Jeszcze parę metrów i zaraz ją chwyci… Tamten był już prawie przy Emmie, świadomy, że zamieszanie w tłumie nie będzie trwało wiecznie, już wyciągał po nią rękę, kiedy Ramsey złapał go za kołnierz, szarpnął z całej siły i wymierzył mu prawy sierpowy w szczękę.
– Dlaczego uderzyłeś tego faceta?! Przecież on nie zrobił nic złego!
– Właśnie, odkąd to wolno tłuc ludzi za nic? Co z tobą, facet?
Wokół nich skupiło się mniej więcej pół tuzina osób. Wszyscy byli wyraźnie wzburzeni, lecz na razie nikt nie zaatakował Ramseya.
– Emmo, biegnij do mamy, ale już! – krzyknął.
Dickerson dźwignął się na nogi, rozcierając sobie szczękę i plując krwią.
– Dlaczego mnie uderzyłeś? – ryknął. – Jestem księdzem! Dlaczego bijesz osobę duchowną?
– Hej, ty, nie trzeba było tego robić!
Ktoś popchnął Ramseya. Ktoś inny szarpnął go za ramię.
– Przestańcie! To mój tatuś, próbował mnie ratować!
Ale nikt nie słuchał małej dziewczynki. Wszyscy ze wzburzeniem powtarzali Ramseyowi, jaki z niego drań. Ramsey był na granicy paniki. Usiłował się opanować, ale nagle zobaczył, jak Dickerson znowu przesuwa się w stronę Emmy.
– Zostaw ją! – wrzasnął, lecz ten zignorował ostrzeżenie, być może nawet w ogóle go nie usłyszał, całkowicie pochłonięty widokiem Emmy.
– Bardzo mi przykro – warknął Ramsey i wykonał szybki półobrót. Kopnął jednego z mężczyzn w udo, drugiego uderzył pięścią w ramię, trzeciemu wymierzył błyskawiczny cios w brzuch. Był wolny, lecz Dickerson nieuchronnie zbliżał się do Emmy. Tym razem Ramsey nie krzyknął. Pragnął dostać drania w swoje ręce i zbić go na krwawą miazgę. Zalała go fala wściekłości i nieopanowanego pragnienia zemsty.
Dickersona dzieliło od Emmy już tylko pól metra. Twarz miał spokojną, natchnioną, zupełnie jakby patrzył na jakiś piękny obraz, i może rzeczywiście jego chory mózg podsuwał mu kuszące obrazy. Jakiś mężczyzna wpadł na Ramseya, który po prostu odepchnął go z drogi.
Wtedy Dickerson rozejrzał się. Ramsey usłyszał, jak zaklął i znowu potoczył dookoła wzrokiem, zastanawiając się, czy ma jakieś szanse. Musiał dostrzec obietnicę śmierci w oczach Ramseya, bo wycofał się, przemykając wśród ludzi.
– Stój!
Dickerson potknął się, odzyskał równowagę i ruszył biegiem. Ramsey ruszył w pościg, a za nim Emma. Ludzie ustępowali im z drogi. Dickerson obejrzał się, zobaczył, że Ramsey jest blisko, skręcił ostro i skoczył do wody. Ramsey chwycił Emmę, odwrócił się do tęgiej kobiety, otoczonej gromadką dzieci, i ocenił ją szybkim spojrzeniem.
– Tamten mężczyzna to pedofil – rzucił. – Próbował porwać moją córkę. Proszę się nią na chwilę zaopiekować.
Prawie wepchnął Emmę w ramiona kobiety i skoczył za Sonnym Dickersonem prosto w lodowate wody zatoki Monterey. W pierwszej chwili sądził, że ciało odpadnie mu od kości. Płuca skurczyły się, jak ściśnięte imadłem. Wypłynął na powierzchnię i poszukał wzrokiem Dickersona. Nigdzie go nie widział. Nie mógł przecież odpłynąć daleko, bo przecież on skoczył do wody tuż za nim.
– Płynie w kierunku falochronu! – usłyszał krzyk Molly. – Pospiesz się, Ramsey! Uważaj! Uważaj, do diabła!
Dickerson dobrze pływał, ale fala była tego dnia bardzo wysoka. Wszędzie wokół nich sterczały ostre, niebezpieczne skały, a woda była potwornie zimna. Tym razem Ramsey nie zamierzał pozwolić, aby mu się wymknął. O nie. Wierzył w sąd, wierzył w sprawiedliwość, lecz wiedział też, że żaden adwokat nie będzie miał okazji reprezentować Sonny’ego Dickersona. Był już blisko porywacza, kiedy nagle Dickerson wyciągnął z kieszeni pistolet i zaczął nim wymachiwać.
– Trzymaj się ode mnie z daleka! – wrzasnął, krztusząc się wodą. – Nie żartuję, Hunt! Jeżeli zmusisz mnie do tego, zastrzelę cię!
– Posłuchaj mnie uważnie, Dickerson! – odkrzyknął Ramsey. – Nigdy nie dostaniesz Emmy! Policja i FBI już o tobie wiedzą! Wszyscy palą się, żeby cię zastrzelić jak psa za to, co zrobiłeś! Nigdy więcej nie skrzywdzisz Emmy ani żadnego innego dziecka! To już koniec, lepiej się poddaj! – Złapał się sterczącej z falochronu deski, ale była tak śliska, że palce zjechały po niej jak po lodzie. – Nie bądź głupi, poddaj się!
– Kłamiesz! Nikt nie wie, kim jestem! Jestem mistrzem charakteryzacji, Hunt! Mała widziała tylko maskę Clintona!
– Ale na plaży nie miałeś maski! Emma dokładnie cię opisała! Twoje dane są w policyjnych aktach, skurwysynu, nie zapominaj o tym! Czy Rule Shaker wiedział, że jesteś zboczeńcem, kiedy cię wynajmował?!
– Nigdy go nie widziałem. Wynajął mnie jeden z jego ludzi. Powtarzał mi w kółko, żebym nie robił małej krzywdy, bo kiedy jej ojciec zgodzi się z nimi współpracować, ma wrócić do matki. Potrzebowałem forsy, więc jasne, że się zgodziłem. Ale kiedy zobaczyłem Emmę, zrozumiałem, że Bóg mi ją zesłał. Tamten tydzień to był dopiero początek, ale oszukała mnie i uciekła. Wcześniej czy później znowu ją złapię, to tylko kwestia czasu!
Ramsey prawie stracił cierpliwość, ale wiedział, że musi jeszcze chwilę wytrzymać.
– Kiedy uciekła, nasłałeś na nas tamtych zbirów, tak?
– Tak. Chciałem ją odzyskać, ale udało się wam uciec.
– Właśnie. A teraz mam cię w ręku, Dickerson!
Dickerson wydał przeraźliwy wrzask i rzucił się ku rozchwianej drewnianej drabince, która wyglądała tak, jakby już dawno powinna rozsypać się w wodzie. Podciągnął się na nią, lecz Ramsey już był przy nim i chwycił go za nogę.
– Puść mnie! Ona jest moja, słyszysz?! Muszę ją mieć, to moja jedyna szansa! Jestem ważniejszy niż ona kiedykolwiek będzie! Potrzebuję jej!
Ramsey szarpnął z całej siły. Dickerson strzelił i kula przeleciała tuż obok lewego ucha Ramseya. Sekundę później rozległ się drugi strzał. Ramsey zachwiał się, nie wypuszczając z żelaznego uścisku nogi Dickersona. Nie czuł bólu, tylko lodowate odrętwienie. Nie mógł poruszyć ręką. Słyszał głos Molly i Emmy.
– On krwawi! – krzyknął ktoś na brzegu. – Jest ranny!
Dickerson uwolnił nogę i mocno kopnął Ramseya w zranione ramię. Oślepiający ból pozbawił Ramseya sił. Osunął się do wody. Jak z wielkiej odległości ujrzał nagle bladą jak kreda twarz Molly, zobaczył, jak podnosi nogę i wymierza Dickersonowi, który dotarł do szczytu drabinki, kopniaka prosto w twarz.