— Świetnie. A teraz, zapewne zdaje pan sobie sprawę, że nie starczy panu życia, żeby spłacić pełne dwieście tysięcy, prawda?
— No, chyba tak — zgodził się trzeźwo Carrin.
Miał dopiero trzydzieści dziewięć lat i pełne sto lat przed sobą dzięki postępom nauk medycznych. Ale przy pensji trzech tysięcy rocznie, nie miał szans, żeby spłacić należność i jednocześnie utrzymać rodzinę.
— Oczywiście, za nic nie chcielibyśmy pozbawiać pana niezbędnych sprzętów. Nie mówiąc o wspaniałych produktach, które wypuszczamy w przyszłym roku. Rzeczy, z których na pewno nie chciałby pan zrezygnować)
Carrin kiwnął głową. Jasne, że chciał mieć te nowe rzeczy.
— Cóż, w takim razie sądzę, że załatwimy to zwyczajowo. Pod zastaw zarobków pańskiego syna za pierwsze trzydzieści lat jego dorosłego życia możemy bez trudu uzyskać dla pana dalszy kredyt.
Pathis wyciągnął z teczki plik formularzy i rozłożył je przed Carrinem:
— Zechce pan podpisać tutaj i tutaj.
— Ale… — bąknął Carrin — nie jestem pewien… Chciałbym zapewnić chłopcu start życiowy, a nie obarczać go…
— Ależ drogi panie — przerwał mu Pathis — przecież to jest również dla pańskiego syna. On też tu mieszka, prawda? Ma prawo korzystać z tych luksusów, z cudów nauki.
— Jasne — powiedział Carrin. — Tylko, że…
— Proszę pana, przecież dzisiaj przeciętny człowiek żyje jak król. Sto lat temu najbogatszy człowiek świata nie mógłby sobie pozwolić na to, co dziś posiada zwykły obywatel. Niech pan nie patrzy na to jako na dług. To inwestycja.
— To prawda — powiedział Carrin nie całkiem przekonany.
Pomyślał o swoim synu, o jego modelach gwiazdolotów, o mapach nieba. Zadawał sobie pytanie, czy to będzie słuszne.
— Na czym polega problem? — spytał dziarsko Pathis. — Tak się zastanawiam. Zadłużyć się na poczet zarobków syna… czy to nie przesada?
— Przesada? Ależ drogi panie! — Pathis zaniósł się śmiechem. — Zna pan Mellona, który mieszka o kilka domów dalej? Niech pan nie mówi, że dowiedział się pan tego ode mnie, ale on zastawił już pensje wnuków do końca ich statystycznie przewidzianego życia. I jeszcze nie ma połowy rzeczy, które postanowił mieć. Musimy coś dla niego wymyślić. Nasza praca polega na spełnianiu życzeń naszych klientów i dobrze o tym wiemy.
Carrin był wyraźnie w rozterce.
— A po pana śmierci wszystko to przecież przejdzie na własność pańskiego syna.
To prawda, pomyślał Carrin. Wszystkie te cudowne rzeczy wypełniające jego dom staną się własnością syna. Poza tym chodziło tylko o trzydzieści lat ze statystycznie przewidywalnych stu pięćdziesięciu.
Podpisał zamaszyście.
— Znakomicie! — powiedział Pathis. — A nawiasem mówiąc, czy ma pan w domu majordomusa naszej produkcji?
Okazało się, że nie. Pathis wyjaśnił, że mechaniczny majordomus jest nowym zdumiewającym osiągnięciem nauki i techniki. Został zaprogramowany do przejęcia wszystkich funkcji związanych ze sprzątaniem i gotowaniem, tak żeby jego właściciel nie musiał ruszyć palcem.
— Zamiast przez cały dzień biegać i naciskać guziki ktoś, kto ma mechanicznego majordomusa, przyciska tylko jeden! Epokowy wynalazek!
Ponieważ majordomus kosztował zaledwie pięćset trzydzieści pięć dolarów, Carrin zamówił go, dopisując jego cenę do długu syna.
Co racja, to racja, myślał odprowadzając Pathisa do drzwi. Ten dom będzie kiedyś własnością syna. I synowej. Niewątpliwie będą chcieli mieć dom nowocześnie wyposażony.
Tylko jeden guzik, myślał. Jaka oszczędność czasu! I po wyjściu Pathisa Carrin zasiadł w ruchomym fotelu i włączył trójwymiarowy projektor. Pokręciwszy zdalnym sterowaniem stwierdził, że nie ma ochoty oglądać żadnego programu. Odchylił oparcie i postanowił się zdrzemnąć.
Coś nadal nie dawało mu spokoju.
— Dzień dobry, kochanie! — Obudził się i stwierdził, że żona wróciła. Pocałowała go w ucho! — Zobacz, co mam!
Kupiła „sekscytujący negliż” firmy A.E. Carrin był mile zaskoczony, że tylko tyle. Zwykle wracała z zakupów obładowana.
— Śliczne — powiedział.
Pochyliła się, żeby ją pocałował i zachichotała zalotnie: zwyczaj, który przejęła od najpopularniejszej ostatnio gwiazdy trójekranu. Carrin wolałby, żeby tego nie robiła.
— Zaprogramuję kolację — powiedziała i poszła do kuchni. Carrin uśmiechnął się na myśl, że wkrótce żona będzie mogła zamawiać posiłki nie ruszając się z saloniku. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i wtedy przyszedł syn.
— Jak tam, synu? — spytał z uczucie.
— W porządku — odpowiedział apatycznie Bill.
— O co chodzi, synu? — Chłopak wpatrywał się w podłogę i nie odpowiadał. — Chodź i powiedz tacie, co cię gnębi!
Billy usiadł na skrzynce i oparł głowę na rękach. Podniósł na ojca zamyślone oczy.
— Tato, czy gdybym chciał, to mógłbym zostać inżynierem serwisu?
Carrin uśmiechnął się. Billy nie mógł się zdecydować, czy chce zostać inżynierem serwisu, czy pilotem kosmicznym. Inżynierowie serwisu stanowili elitę. To oni naprawiali automaty naprawcze. Automaty naprawcze potrafiły naprawiać prawie wszystko, ale nie można mieć maszyn do naprawiania maszyn naprawczych. I tutaj wkraczali inżynierowie serwisu.
Jednak konkurencja w tym zawodzie była ogromna i tylko nieliczne wybitne umysły otrzymywały dyplom. Billy był wprawdzie inteligentnym chłopcem; ale nie zdradzał jakichś wybitnych uzdolnień technicznych.
— To możliwe, synu. Wszystko jest możliwe.
— Ale czy to jest możliwe dla mnie?
— Nie wiem — odpowiedział Carrin najuczciwiej, jak mógł.
— A ja wcale nie chcę być inżynierem serwisu — powiedział Billy rozumiejąc, że odpowiedź brzmi nie. — Chcę być pilotem kosmicznym.
— Pilotem kosmicznym? — spytała Leela wchodząc do pokoju. — Przecież wiesz, że nie ma żadnych pilotów kosmicznych.
— Właśnie, że są — upierał się Billy. — W szkole pan powiedział, że rząd wyśle ekspedycję na Marsa.
— Mówią tak od stu lat — powiedział Carrin — ale jeszcze nic nie zrobili.
— Teraz zrobią.
— A dlaczego właściwie chcesz lecieć na tego Marsa? — spytała Leela robiąc oko do męża. — Nie ma tam ładnych dziewcząt.
— Nie obchodzą mnie dziewczyny. Chcę polecieć na Marsa i tyle.
— Na pewno by ci się tam nie podobało, kochanie powiedziała Leela. — Paskudna stara planeta bez powietrza.
— Jest tam trochę powietrza i chcę tam polecieć — upierał się ponuro chłopiec. — Mnie się nie podoba tutaj.
— Co to ma znaczyć? — spytał Carrin podrywając się w fotelu. — Czy ci czegoś tu brakuje? Chciałbyś coś mieć?
— Nie, ojcze. Mam wszystko. — Ilekroć Billy nazywał go „ojcem”, Carrin wiedział, że coś jest nie w porządku.
— Posłuchaj, synu, kiedy byłem w swoim wieku, ja też chciałem lecieć na Marsa. Chciałem robić różne wielkie rzeczy. Chciałem nawet zostać inżynierem serwisu.
— To dlaczego tego nie zrobiłeś?
— Bo dorosłem. Zrozumiałem, że są ważniejsze rzeczy. Najpierw musiałem spłacić dług, który odziedziczyłem po ojcu, potem poznałem twoją matkę…
Leela zachichotała.
— …i zapragnąłem mieć własny dom. Z tobą będzie tak samo. Spłacisz swój dług i ożenisz się tak jak wszyscy.
Billy przez chwilę milczał. Potem odgarnął z czoła włosy — ciemne i proste jak u ojca — i oblizał wargi.