– Pana to brzydzi, doktorze? Układanie się z Gestapo? Jeszcze raz przypomina mi się cesarz Napoleon, który rzekł: „Honor wyklucza zawieranie i nim kompromisów". Czy o to chodzi?
– Nie, nie o to.
– Więc cóż pana powstrzymywało, drogi medyku?
– Strach. Zwyczajny strach. Przewidziałem zarzuty, jakie tu już padły. Jeśli poprę wykupienie mojego zwierzchnika, profesora Stasinki, wyjdzie na to, że agituję sitwiarsko, dla kumpla. A gdy opowiem się za kimś innym – to usłyszę, że czyham na dyrektorski fotel w moim szpitalu. Wolę więc nie gadać, i wybieram losowanie.
– Ja też wybieram losowanie! – ucieszył się Bartnicki. – Zaś pan profesor… pan profesor tak dokładnie liczył kto brał udział w dyskusji, jednak sam… A pan to co, panie profesorze?
– Przecież cały czas biorę udział w waszym paplaniu!… Niech wam będzie – w dyskutowaniu.
– Trele-morele! Niby brał pan udział w dyskusji, lecz rzucając same wice do śmichu, nic ponadto. Nie wysunął pan żadnego kandydata…
– Bo mojego kandydata Muller jeszcze nie aresztował, przyjacielu.
– Panowie!… – przerwał tę wymianę zdań Krzyżanowski. -… Musimy wreszcie coś zadecydować. Więc jak, losowanie? Czy wszyscy się zgadzają?…
– Veto! – huknął Kortoń, bijąc pięścią w stół. – Wśród wykupionych muszą być panowie Trygier i Ostrowski!
– Ponieważ tak ustalili panowie Mertel i Kortoń! – parsknął Sedlak.
– Dlaczego muszą? – spytał Hanusz, mimo że się domyślał, jak wszyscy obecni.
– Bo toczy się wojna! Toczy się walka! I ta wałka z okupantem jest teraz główną sprawą dla
narodu! Tylko tyle mogę powiedzieć, i tak już powiedziałem zbyt dużo.
Zapanowała cisza. Przypalono nowe papierosy. Słychać było muchy brzęczące wokół stołu. Mecenas Krzyżanowski wytarł chustką nos pełen kataru alergicznego, a profesor nabił sobie fajkę tytoniem aromatycznym. Radca Malewicz szepnął głośno:
– Więc to tak…
Czym ośmielił naczelnika poczty:
– No to mamy jasność, panowie!… – zagrzmiał Sedlak.
– Jasność? – zdziwił się Krzyżanowski.
– A pan ma wątpliwości? – spytał Malewicz.
– No, nie wiem…
– Czego pan nie wie, mecenasie? – docisnął Sedlak. – Przecież to jest proste jak dwa razy dwa. Mamy jasność, że jeśli się nie zgodzimy na Trygiera i Ostrowskiego, to możemy zostać ukarani wyrokiem jakiegoś podziemnego lub leśnego sądu…
– I kto to mówi! – próbował kontratakować dyrektor kina, lecz z drugiego boku uderzył nań Malewicz:
– Określmy rzecz bez eufemizmów – sądu kapturowego! To jest szantaż, a właściwie gorzej niż zwykły szantaż – to jest straszenie, to jest terror, i ja protestuję!
Mertel, który po bójce z Brusiem siedział zgaszony bo zawstydzony, nie wytrzymał dłużej i ożył niby piorun:
– Czy pan wie, co pan mówi, panie radco?! Czy pan jest Polakiem, czy renegatem, któremu wszystko jedno jaki porządek będzie panował na tej ziemi, szwabski czy polski?!… Cholera jasna – jeśli ludzie, którzy już kilka lat ryzykują własną głową i życiem swoich najbliższych, żeby Polska odzyskała niepodległość, są dla pana warci tyle samo, co każdy, kto próbuje po prostu przeczekać wojnę i robi wszystko, byle tylko nie narazić się okupantowi…
– Panie Mertel, taką szkolną frazeologię to niech pan zostawi dla swoich uczniów! – przerwał mu Malewicz. – Tej wojny nie wygrywa partyzantka, lecz Sowieci i Alianci, którzy piorą Niemców efektywnie. A to, co wy robicie, twierdząc, że robicie to dla wolności i godności narodu, owocuje tylko śmiercią wielu niewinnych ludzi!
– Nieprawda! – wrzasnął Kortoń.
– Nieprawda?… Wobec tego co my tu robimy dzisiaj, mój panie?! Kłócimy się o to, kogo można uratować spośród ludzi, których Gestapo aresztowało i skazało tylko dlatego, że oddział AK lub NSZ zabił paru Niemców! Tych paru zabitych Niemców nie ma żadnego znaczenia dla losów wojny – wyłącznym skutkiem jest hekatomba Polaków…
– Nieprawda, nieprawda, nieprawda!!! Skutkiem wczorajszej akcji było wykolejenie pociągu, szwabskiego pociągu wiozącego broń, amunicję i wojsko na front! Czyli osłabienie siły militarnej Niemców! Ruch na tej trasie został wstrzymany…
– Już go przywrócono – poinformował Godlewski. – Szwaby ściągnęły do rowu dwa złomiaste wagony i naprawiły tor w kilka godzin.
– Otóż to! – triumfował Małe wieź. – Prawdziwym skutkiem jest hekatomba najwartościowszych Polaków, którzy bardzo przydaliby się Polsce, kiedy już będzie wolna!
– A pańskim zdaniem, panie radco, będzie wolna jeśli wszyscy będziemy się brzydzili zabijaniem Szwabów?
– Daruj pan sobie takie chwyty, panie Mertel! Idź pan z nimi na konkurs demagogów lub gdziekolwiek bądź, a tu nie szukaj pan głupich.
Mertla zatkało, zaś fizjonomia Kortonia przybrała wyraz głębokiej rozpaczy:
– Dlaczego pan nie rozumie, że trzeba okupantowi pokazać, iż…
– Dlatego, panie Kortoń, że z matematyki byłem w szkole lepszy niż pan! Stąd wiem, że jak za jednego rozwalonego folksdojcza lub szeregowca Wehrmachtu płaci głowami dziesięciu Polaków lub więcej, nierzadko znaczących Polaków – to jest to kiepski rachunek, proszę pana, a można nawet powiedzieć, że jest to rachunek kompletnie do dupy! Tak mi wyszło z obliczeń, proszę bohaterskich kolegów!
– Pańskim zdaniem – gdyby nie było żadnego oporu, to wszystko byłoby cacy, tak?! – zapienił się Mertel. – Szkopy nikogo by nie zabijały, nie wywoziłyby do lagrów, życie w Generalnej Guberni byłoby słodkie i przyjemne? Czy pan nie widzi co Niemcy z nami robią od czterech lat?! Człowieku!!
Radca machnął dłonią, jakby chciał przegonić chmurę dymu falującą między sufitem a blatem.
– Widzę jedno… Że byłoby znacznie mniej ofiar, gdyby…
– Gdyby wszyscy rodacy nadstawili Szkopom tyłek posmarowany wazeliną!
– Pan wygrałby te zawody demagogów, panie Mertel…
Mertla znowu wspomógł Kortoń:
– Spójrz pan, panie radco, na Żydów! Czy bronili się, czy robili zamachy, czy może rozwalali esesmanów? Nie! Byli grzeczni i potulni. Co im to dało?…
– Racja! – przytaknął Kłos. – Pomogło im to jak kadzidło umarłemu!
Malewicz nie dał się przekonać:
– Żydzi to zupełnie inna sprawa, Szwaby mordują ich z przyczyn rasowych, panowie dobrze o tym wiecie!
– A nas mordują dla sportu, tak?… – spytał Kortoń. – No bo przecież nas też mordują bez ustanku! Nas też uważają za podludzi, takich trochę lepszych podludzi, więc Żydom dali pierwszeństwo na drodze do piachu, a my jesteśmy w tej kolejce na trzecim miejscu, bo między nami a Żydami są jeszcze Cyganie. Może nie mam racji?
– O ile wiem, to nie tylko Szwaby uważają Żydów za rasę gorszą… – stwierdził Sedlak, świdrując Kortonia znaczącym wzrokiem.
– Pan do mnie pije, panie naczelniku?!
– A do kogo? Trudno zapomnieć waszą endecką prasę, wszystkie te artykuły, te antysemickie dowcipasy rysunkowe waszych karykaturzystów, te…
– Panu chyba trudno zapomnieć to, co sam pan wymyślił! Narodowa Demokracja nigdy nie posługiwała się obłąkaną argumentacją rasową i nigdy…
– I nigdy Dmowski nie napisał słowa przeciwko Żydostwu!
– Dmowski nigdy nie propagował ludobójstwa, Narodowa Demokracja nigdy tego nie robiła! Zwalczaliśmy tylko żydowską hegemonię w kulturze i gospodarce kraju, więc proszę się liczyć ze słowami!
– Ale się okropnie wystraszyłem! Już biorę liczydło! – prychnął Sedlak.
Zdegustowany bójką Stańczak, który potrzebował trochę czasu, by wróciła mu ochota mielenia językiem (a może nawet przez chwilę drzemał) – wreszcie przypomniał się dyskutantom:
– Najchętniej jako Polacy liczyliśmy się ze słowami tego „rudego litewskiego Żyda", co ułożył „Pana Tadeusza", i tego Żydofila, co został pierwszym marszałkiem Polski i ożenił się z Żydówką.
– Pierwszym naszym marszałkiem był książę Poniatowski, a nie „Dziadek" Piłsudski -zauważył erudycyjnie Brus, przełamując wreszcie blokadę psychiczną będącą efektem tarzania się na ziemi z Mertlem.
– Książę Pepi został marszałkiem Francji, drogi kolego – pouczył go doktor Hanusz.
– No… ale przecież był Polakiem…
– Z całą pewnością – przytaknął aptekarzowi Stańczak. – Był Polakiem w dużo większym stopniu niż największy polski snycerz, największy polski kompozytor, największy polski…