Tak, panie przodowniku. Mówiłem o wyborze, który jest demokracją, gdzie światła większość przesądza, a mniejszość…
– Mniejszość ciemna? – wszedł Kłosowi w słowo zdziwiony ksiądz Hawryłko.
– … a mniejszość musi się podporządkować temu wyborowi.
– Doskonale – zawyrokował mecenas. – Głosujmy kolejno. Może najpierw przegłosujmy lub odrzućmy kandydaturę pana dyrektora Kuźmicza, a później…
– Nie! – sprzeciwił się Mertel. – Zacznijmy od tego: kto jest przeciwko Trygierowi i Ostrowskiemu?.,. Kto jest przeciwny wykupieniu panów Trygiera i Ostrowskiego – niech podniesie rękę do góry!
Milczenie, które teraz zapanowało, było najgłębszym z dotychczasowych milczeń przy tym stole. Nawet palący przestali się zaciągać. Pod inkwizytorskim spojrzeniem Mertla i Kortonia niektórzy spuszczali wzrok. Unoszący się nad blatem wonny aromat filozoficznej fajki tłumił nikotynowy opar cygaretek i papierosów, lecz nie łagodził stresu grona skamieniałego jak pod dotknięciem czarnoksięskiej różdżki. Od ogrodu słychać było szum konarów targanych wzmagającą się wichurą. Ciemniało – gęstniejące szarości malowały świat. Profesor pierwszy zakłócił tę grobową atmosferę:
– Gratulacje dla panów partyzantów! Doprawdy, panowie – genialny chwyt!
To ośmieliło aptekarza:
– Nie genialny, tylko bandycki, mający na celu zastraszenie wszystkich tu siedzących!
– Pan Brus ma całkowitą słuszność, to skandaliczne! – krzyknął Sedlak. – Panowie, nie pozwólmy się tym ludziom zastraszyć!
– Czekamy, aż pan da nam przykład, panie naczelniku – mruknął cierpko Krzyżanowski.
– Jaki przykład?
– No… że podniesie pan rękę.
– Proszę bardzo, mogę podnieść dłoń, lecz co to da jeśli nie podniosą inni? Zresztą nawet gdybym podniósł, to by wcale nie znaczyło, że jestem przeciwko wykupywaniu kogoś. Ja tylko jestem przeciwko takiej metodzie głosowania!
– Słusznie – rzekł Malewicz – nie powinniśmy głosować przeciwko komukolwiek. Powinniśmy głosować wyłącznie za, proszę panów.
– Jak to?… – zdziwił się Godlewski. – Za wszystkimi?… Przecież… przecież możemy wybrać tylko trzech…
– I wybierzemy trzech, panie przodowniku. Będziemy głosować kolejno za każdym z dziesięciu aresztowanych…
– Z dziewięciu aresztowanych! – przypomniał Krzyżanowski.
– Tak, rzeczywiście, z dziewięciu. Ci, którzy otrzymają największą liczbę głosów, zostaną wykupieni przez pana Tarłowskiego.
– A jeśli niektórzy otrzymają równą liczbę głosów? – spytał jubiler.
– Gdyby tak się stało, to wówczas będziemy losować jednego z nich – zaproponował Kłos.
– A jak będziemy głosować? – nie ustępował Bartnicki.
– No cóż, najłatwiej byłoby przez podniesienie rąk…
– Ale nie najzręczniej, nie najzręczniej, proszę kolegów – rzekł radca.
– Dlaczego nie najzręczniej? – spytał Godlewski.
– Bo to byłoby głosowanie jawne, panie przodowniku – wyjaśnił mu radca. – A głosowania jawne czasami bywają krępujące.
– I do tego jest nas trzynastu, pechowa liczba, panowie – dodał Brus.
– Nie będzie głosowało trzynastu – szepnął ksiądz Hawryłko. -Ja nie będę głosował.
– Dlaczego, proszę księdza? – spytał Godlewski.
– Bo mnie nie wolno, synu.
– Ale dlaczego?!
– Dlatego, że kapłan może być sędzią tylko w konfesjonale.
– A w trybunale to nie?!… – rozjazgotał się filozof, uradowany, że podsunięto mu kolejną
tarczę do ostrzału. – Pała z historii Kościoła, i z bieżącej rzeczywistości Kościoła, księżulu!
– W jakim znowu trybunale? – zniecierpliwił się Hawryłko.
– Inkwizycyjnym, bratku!… Co, zapomnieliśmy o Świętym Oficjum, proszę księdza? I o „psach Pana Boga", braciszkach Dominikanach? Nic mi nie wiadomo, by Święty Trybunał uległ likwidacji, ale jeśli się mylę – proszę mnie oświecić…
– Trybunał kościelny to specyficzny przypadek… – próbował bronić się ksiądz.
– Ale gronem sędziowskim jest tam grono kapłanów. Zatem nie jest prawdą, że kapłan może sądzić tylko w konfesjonale. Ksiądz nas okłamał, a kłamstwo to grzech – będzie ksiądz musiał teraz klęknąć z drugiej strony konfesjonału, prosić o pokutę, etcetera.
– Mylisz się, człowieku. Święte Oficjum wyrokuje tylko w sprawach dogmatycznych, w sprawach wiary. Kapłan nie może być sędzią w sprawie świeckiej.
– Gdy ksiądz skazuje prostytutkę lub cudzołożnicę na zdrowaśki – to nie jest wyrokowanie w sprawie świeckiej?
– Jest, ale tylko konfesjonał daje mi takie prawo.
– Drogi księżulu… – chciał się dalej przekomarzać filozof, lecz Hawryłko uniemożliwił ten zamiar:
– Nic z tego, nie zmienicie mojej decyzji, panowie. Nie będę głosował!
– Ja również nie będę głosował! – poinformował z ulgą Bartnicki.
– Czy to znaczy, że pan może być sędzią tylko w kantorze jubilerskim? – ukłuł Bartnickiego Stańczak. – Taksując bliźnich, którzy przynieśli panu obrączkę ślubną do spieniężenia na chleb dla dziatek lub na kęs alkoholu?
– Daj pan spokój, panie profesorze!
– Jeśli wszyscy, wymawiając się sutanną lub inną przeszkodą, zażądają, by dać im spokój, to nie zwojujemy niczego i Muller zabije dziesięciu ludzi! – ostrzegł doktor Hanusz.
Krzyżanowski kilkakrotnie trącił widelcem kieliszek, uciszając gwar.
– Panowie, myślę, że wszelkie obawy może rozwiać głosowanie w innym trybie – tajne zamiast jawnego. Każdy dostanie papier i wypisze trzy nazwiska. Albo nie wypisze – nie ma przy musu. Kto jest przeciw tej propozycji, niech uniesie dłoń.
Dłoni nikt nie uniósł, nawet ksiądz Hawryłko, choć niektórzy liczyli, że to zrobi.
– W porządku, procedura zadecydowana! Rozbrzmiał dzwonek hrabiego i zjawił się kamerdyner.
– Łukaszu, przynieś papeterię oraz kilka za-temperowanych ołówków.
– Dobrze, panie hrabio. Ale bigos już gotowy, Rozalka chce podawać…
– Poda za kilkanaście minut. Wpierw ty podasz papeterię i ołówki. Na jednej nodze!
– Już się robi, panie hrabio.
AKT IV
Bigos zjedzono przy palących się żarówkach. Na dworze królowała już ciemność. Silny wiatr zapowiadaj burzę od paru godzin, ale burza się nie spieszyła, nie było nawet deszczu. Gdy stół został uprzątnięty, gdy czyste popielniczki i pełne karafki zawładnęły blatem – hrabia wykorzystał sposób mecenasa Krzyżanowskiego, pukając w szkło oczkiem sygnetu, by zgasić gwar. A kiedy zapadła cisza – odezwał się głosem trochę niepewnym, bojaźliwym, chwilami łamiącym się, lecz nie histeryzujące:
– Panowie… Panowie, winienem… winienem teraz przejść do najtrudniejszej części propozycji Mullera… to znaczy żądania Mullera… Bo ta decyzja, którą… którą właśnie podjęliśmy w sprawie trzech… w sprawie czterech zakładników… to połowa decyzji… A nawet nie polowa – to jedynie wstęp do sprawy dużo trudniejszej…
Po raz kolejny grobowa cisza owładnęła salą. Słychać było tylko alergiczny katar Krzyżanowskiego, gdyż mecenas nie mógł oddychać bez lekkiego świstu. Razem z dymem rozprzestrzeniał się wokół głów strach – przeczucie kataklizmu zaszczepione tonem gospodarza. Brus odezwał się pierwszy:
– Więc to jeszcze nie koniec?…
– Coś mi wygląda na to, że dopiero początek! – sapnął Malewicz.
Hanusz wbił się wzrokiem w twarz Tarłowskiego:
– Panie hrabio… -Tak?
– … Panie hrabio, pan nam powiedział, że Muller chce wziąć pieniądze za czterech zakładników!
– On żąda nie tylko pieniędzy… Twierdzi, że musi mieć dziesięciu zakładników…
– Że musi rozstrzelać dziesięciu zakładników, czy tak? – spytał Kłos.
– No… jeśli winowajcy… jeśli sprawcy wysadzenia pociągu nie zgłoszą się sami do jutra rana…
– Wiemy, iż się nie zgłoszą! – przypomniał Malewicz. -… Zatem gdy wykupimy czterech aresztowanych, Muller aresztuje czterech innych ludzi, żeby bilans się zgadzał. Dobrze mówię, panie hrabio?
– Tak, dobrze.
Kolejną fazę śmiertelnej ciszy przerwał bolesny głos księdza:
– A wam się wydawało, że uratowaliście cztery żywoty…
Tarnowskiego paraliżował strach, lecz nie mógł czekać dłużej.