Выбрать главу

– Cóż… z punktu widzenia prawa… Czy pyta pan dlatego, że…

– Pytam przez zwyczajną ciekawość, panie Krzyżanowski. A dokładniej – przez jej drugi rodzaj.

– Drugi rodzaj?…

– Owszem, drugi. Ten, który do pieklą nie prowadzi pytającego. Więc jak – która sprawiedliwość jest sprawiedliwością większą, a która mniejszą?

– Panie profesorze, sprawiedliwość… pełna sprawiedliwość może istnieć tylko wtedy… to znaczy powinna istnieć wówczas, gdy u podstaw…,

Dukanie Krzyżanowskiego zakłócił Malewicz:

– Albo nie powinna istnieć!

– Jak to? – zdziwił się Brus.

– Mówię, że może sprawiedliwość nie powinna istnieć. W każdym razie powszechna sprawiedliwość.

– Dlaczego, panie radco? – zapytał Hanusz.

– To tylko teoria, doktorze. – Pańska teoria?

– Nie, nie moja. Powtórzyłem wam kwintesencję pewnego prawniczego wykładu.

– Czyjego wykładu? zainteresował się Krzyżanowski.

– Seminaryjnego. Widzi pan, mecenasie, ja również studiowałem prawo, na Uniwerku Lwowskim, przez cztery lata. Jeden z profesorów zrobił nam wykład o tym, że powszechna pełna sprawiedliwość byłaby szkodliwa, bo odebrałaby ludziom nie tylko marzenia o niej, lecz przede wszystkim poczucie jej sensu. Musi zatem istnieć niesprawiedliwość, by ludzie cenili sprawiedliwość. To tak, jak ze szczęściem: gdyby kompletnie zanikło nieszczęście – nikt nie doceniałby szczęścia. Bardzo to upraszczani, ale wykładowcy chodziło właśnie o degenerujący aspekt raju. Powszechną równość i powszechną sprawiedliwość pyrgnął na śmietnik. Notabene ustawową równość ganił bardziej jeszcze surowo niż totalną sprawiedliwość.

Krzyżanowski odzyskał wigor słuchając Malewicza:

– A co ja wam perswadowałem, panowie? Równość to idiotyzm, społeczeństwo nie składa się z ziaren ryżu! Człowiek zasłużony i potrzebny społeczeństwu ma chyba większą wartość niż bandyta? Dziękuję panu, panie kolego, że pan wsparł ów słuszny pogląd przypomnieniem wykładu profesora, który nauczał prawa…

– Tak – wtrącił Malewicz – ale on przyszedł na ten wykład pijany, i za ten wykład zwolniono go z etatu.

Osłupienie trwało chwilę. Zbiorowy śmiech (cichy – taki „pod nosem"} trwał kilkanaście sekund, a nie śmiali się tylko hrabia, mecenas, jubiler i ksiądz. Realność przywrócił policjant:

– No to… no to w końcu jak będzie, proszę panów?… Bo ja już naprawdę nie wiem…

– Czego pan nie wie, panie przodowniku? – spytał Bartnicki.

– Nie wiem kto ma rację, komu uwierzyć, kurde mol! Od tego waszego gadania można dostać kręćka, proszę panów! Mnie już łeb od tego wszystkiego boli!

Ksiądz pochylił się ku niemu i doradził konfesjonalnym szeptem:

– Niech pan tylko zrobi jedną łatwą rzecz, panie przodowniku. Niech pan zapyta swojego sumienia. I niech pan sam sobie odpowie, czy chce pan wydawać Mullerowi ludzi na śmierć. .:

– Właściwie to nie… – westchnął Godlewski. – Ale jak sobie pomyślę, psiakrew, że pan profesor Stasinka czeka tam na rozwałkę, a taki „Precel" mógłby iść za niego… Niby nie chciałbym, ale też chciałbym, proszę księdza… No nie wiem!

Doktor Hanusz wyraził swą aprobatę kiwając głową i mówiąc:

– Nie tylko pan jest w ten sposób rozdwojony, panie przodowniku. Ja również, podobnie jak pan, jestem teraz „homo duplex"…

Godlewski zerwał się na równe nogi i siny z gniewu ryknął:

– Ja nie jestem żaden dupleks, proszę pana! Nie pozwolę się obrażać, do cholery!

Profesor Stańczak eksplodował homeryckim śmiechem, gdy lekko speszony medyk tłumaczył gliniarzowi:

– Ależ ja wcale pana nie obrażam, przodowniku. „Homo duplex" to pojęcie łacińskie, które mówi, że człowiek jest istotą dwoistą. Pascal trafnie ujął tę dwoistość człowieka, gdy pisał o bezradności racjonalnych metod wobec najważniejszych w życiu zagadnień. Pisał, że człowiek jest podzielony i sam sobie przeciwny, bo porządek serca nie chce się godzić z porządkiem rozumu – serce ma swoje racje, których nie zna rozum. I człowiek jest bezradny – bezradny wobec swojej dwoistości.

Akompaniamentem dla tych słów były krople deszczu coraz silniej uderzające o szyby. Nim Hanusz skończył – ulewa siekła już pałac huraganową wodą, a z bliska i daleka rozbrzmiewał huk piorunów. Zuchwały wiatr dublował wściekłość chmurnego nieba. Policjant usiadł ze spuszczonym wzrokiem. Miał dość tego gremium, lecz nie mógł stąd czmychnąć. Krzyżanowski wykorzystał milczenie (spowodowane bardziej erupcją i eskalacją burzy, niż słowami lekarza), nawiązując do wątku Hanuszowego:

– Doktor Hanusz pięknie to wyłożył: „porządek serca nie godzi się z porządkiem rozumu"… Otóż ja, panowie, uważam, że w naszym przypadku racje serca i racje rozumu są zgodne ze sobą, bo tak serce, jak i rozum, podpowiadają co winniśmy zrobić. Jest to domena patriotycznego obowiązku, o którym mówili tu panowie Mertel i Kortoń, i zarazem…

Rozległo się arcypotężne uderzenie pioruna, gdzieś bardzo blisko pałacu. Wszyscy odwrócili

głowy ku oknom. Szyby smagała ulewa ciężka jak potop z oberwanej chmury.

– Pewnie Pan Bóg gniewa się na kogoś… -wyszeptał jubiler.

Zawtórowało mu szaleństwo wichru. Wtem ułamana gałąź grzmotnęła framugę, gwałtownie otwierając okno. Doniczki spadły z parapetu, roztrzaskując się, a firanki falowały pod sufitem niby urwane żagle, które wzdyma huragan. Godlewski pierwszy (a za nim prawie cała reszta) rzucił się na ratunek. Padały okrzyki bojowe: „ – Cholera jasna!", „ – Psiakrew! ", „ – Żeby to szlag!", tudzież inne tego rodzaju. Przymknięto okno. Kamerdyner Łukasz zebrał skorupy, kwiaty oraz ziemię kwiatową, a służąca wytarła ścierką mokre klepki pawimentu. Wracano do stołu komentując zdarzenie („ – Ale się rozpadało!" etc.) i wycierając chusteczkami twarze. Gdy już wszyscy usiedli, a niektórzy również wypili, Tarłowski zapytał:

– Na czym to stanęliśmy, panowie?

– Na walorach klatki pałacowej, na problemach sprawiedliwości powszechnej i na patriotycznym obowiązku zadołowania obywatela „Precla", panie hrabio – zrekapitulował Stańczak, wskazując palcem przytulone do ściany lustro, które prawie sięgało sufitu.

Wszyscy odwrócili głowy w stronę tego zwierciadła. Jego tafla ubrudzona była dużym czerwonym napisem. Ktoś wykaligrafował tam szminką: „RUDNIK EXPECTS THAT EVERY MAN WILL DO HIS DUTY!". Osłupieniu uległa dwunastka, czyli wszyscy prócz autora napisu.

– Co to jest?! – spienił się Godlewski, – Kto to wygryzmolił, do kur…

– To po angielsku, panie przodowniku – objaśnił funkcjonariusza redaktor Kłos. – Znaczy: „Rudnik oczekuje, że każdy wypełni swą powinność",…

– Raczej „obowiązek"! – skorygował Stańczak. – I nie „każdy", tylko „każdy mężczyzna", „każdy facet"!… To pastisz. Wie pan czego, redaktorku?

– Wiem, pastisz hasła, które admirał Nelson przesłał swym załogom, gdy rozpoczynał bitwę pod Trafalgarem. „England expects that every man will do his duty!".

– Brawo, panie Kłos, piątka z historii, bravissimo! Ja tylko zamieniłem Anglię na Rudnik. – Więc to pan?!!,… – oburzył się jubiler.

Rozstrzelała filozofa salwa z kilkunastu źrenic.

– Jak pan mógł! – zgromił Stańczaka mecenas.

– Dokładnie tak samo jak pan mógł, panie mecenasie! I pan, i ja podkreśliliśmy wagę obowiązku. Pańska fraza brzmiała… niechże sobie przypomnę… „jest to domena patriotycznego obowiązku, o którym mówili tu panowie Mertel i Kortoń". Czy precyzyjnie zacytowałem?… A moja brytyjska fraza wsparła pańską, jeszcze mocniej uwypuklając „domenę patriotycznego obowiązku". Winien mi pan dziękować, panie Krzyżanowski…