– To też wariat, tylko inny!… – mruknął Brus.
– Nie mogłem się powstrzymać, proszę panów – dopowiedział Stańczak. – Musiałem to zrobić.
– Ciekawe, że szminką… – uśmiechnął się Brus. – Pan zawsze nosi szminkę przy sobie, panie profesorze?
– Nie noszę nigdy, więc nie podejrzewaj mnie o pedalstwo, pigularzu! Szminka leży tam, na blacie lustra!
– To jest szminka mojej żony – wyjaśni hrabia. – Sam ją tam położyłem.
– Jednak nie leżała tam dlatego, aby obcy brali ją do łap! – zagrzmiał Krzyżanowski.
– Rzeczywiście, pan powinien się wstydzić, panie Stańczak! – uznał jubiler.
– Czegóż to miałbym się wstydzić, waluciarzu?!
– Choćby tego, że paskudzi pan sprzęty nie we własnym domostwie.
– Nic nie paskudzę, to się bez trudu zetrze szmatą!
– I tego – dodał mecenas – że używa pan szminki nieboszczki hrabiny Tarłowskiej dla robienia sobie kpin przy jej mężu, gdy młody hrabicz Tarłowski jest o krok od rozstrzelania! Pan jest źle wychowany…
– Z pretensjami do moich rodziców i guwernerów! – odszczeknął Stańczak.
– … źle wychowany i niepoprawny, bo od samego początku struga pan sobie żarciki ze wszystkiego nad czym debatujemy tutaj, chociaż roztrząsamy sprawy śmiertelnie poważne!
– A to już nie moja wina, że ten świat jest tak cudownie pojebany, iż można zwariować, popełnić samobójstwo lub umrzeć ze śmiechu. Ja wybieram to trzecie, i nikomu nic do tego. Kortonia zalała krew:
– Lecz gdy już pan poznał temat dyskusji…
– To nie zmieniłem swej psychiki, bo nie umiem tego zrobić, drogi patrioto! Trzeba mnie było nie zapraszać!
– Ja bym pana nie zaprosił, mój panie!
– Do pana bym nie przyszedł nawet po ostatni łyk wody. Tutaj też się nie wpraszałem, i nie wiedziałem po co mnie zaproszono.
– Ale jeśli już się pan tutaj znalazł, to mógłby pan, miast wygłupów, wspomóc nas swoją radą, panie profesorze – odezwał się Bartnicki. -Czy jest pan za tym, żeby spełnić żądania Mullera, czy żeby je odrzucić?
– Ani za tym, ani za tym, każdy z tych wariantów jest mi obojętny idealnie.
– Jak to obojętny?! – zbulwersował się Hanusz. – Panu jest wszystko jedno?!…
– Zgadł pan, panie doktorze. Wszystkie wasze ideały, komunały, powinności oraz świętości mam głęboko w tym miejscu, które pańska dziedzina zwie „końcowym odcinkiem jelita grubego" – Nawet moralność i sprawiedliwość?
– Nawet. Wbrew temu, co pod nosem imputował mi pan pigularz – nie należę do szaleńców.
– Więc pańskim zdaniem, profesorze… sondował Malewicz, jednak zapytany nie dal mu dokończyć pytania.
– Tak, moim zdaniem ten, kto szuka sprawiedliwości, jest szalony, gdyż sprawiedliwość nie istnieje, przyjacielu. Istnieje jako ustawa, lecz nie istnieje jako rzeczywistość. Jest chimerą, a reklamowane oblicza i atrybuty tej fatamorgany są kłamstwem lub złudzeniem. Kłamstwem prawodawców i żandarmów, złudzeniem rządzonych. Sprawiedliwość nieuczciwego sędziego mało się różni od sprawiedliwości uczciwego, bo gdy ta pierwsza jest kłamstwem korupcji – ta druga jest kłamstwem kodeksu.
– Kodeksu Napoleońskiego również? – zapytał podchwytliwie Sedlak.
– Również, przy całym moim szacunku dla Bonapartego. Wszelkie kodeksy, jako pisma święte sprawiedliwości, muszą przegrywać z prostych powodów: zbyt wielu rzeczy nie da się zważyć, czyli rozsądzić sprawiedliwie. Względność wszystkiego, choćby względność piękna lub prawdy, tyczy i sprawiedliwości, a gdy sprawiedliwość jest względna – to jak może być konstrukcją idealną?
– Lecz może ścigać ideał, dążyć ku obiektywizmowi… – szukał argumentu Mertel.
– Z przepaską Temidy na oczach?… Po ciemku?… Dajże pan spokój! Hasło względny obiektywizm byłoby równie groteskowe jak półdziewictwo lub częściowa śmierć. Sprawiedliwość Mullera jest kłamstwem i obrazą sprawiedliwości dla nas, ale nie dla rodzin tych czterech Szwabów zabitych przez „polnische Banditen". Oto względność. Nie żądajcie więc, bym darzył szacunkiem kanony waszych ideologii. Idee są względne jak wszystko. Mówiąc prościej: względność wszystkiego jest według mnie całkiem oczywista, etyki i sprawiedliwości nie wyłączając, proszę panów.
– Czy i sprawiedliwości Bożej, bracie? – zapytał Hawryłko.
– Z syna awansowałem na brata, to chyba rodzaj komplementu? – roześmiał się Stańczak.
– Nie unikaj odpowiedzi, bracie. Czy i sprawiedliwości Bożej imputujesz względność?
– Jasne, proszę księdza. Gdyby ksiądz znał Pismo Święte, co księdzu polecam, bo to bardzo ciekawa powieść – to by ksiądz znał teorię Eklezjastesa, z której płyną ciekawe nauki o względności wszystkiego. Eklezjastes uczy, proszę księdza, że wszystko jest nicością, i dobro, i zło, nie warto się więc wysilać, bo jeden kres cnotliwych i niecnotliwych.
– Sięgasz, bracie, do starotestamentowych labiryntów…
– To zarzut? Ksiądz kontestuje Stary Testament?
– Nie, ale mimo wszystko…
– Tak, rozumiem, ksiądz jest sprzedawcą Nowego Testamentu przede wszystkim. No to sięgnijmy do Nowego Testamentu, wielebny ojcze. Występuje tam Szatan, mam słuszność?
– Masz.
– A Szatan jest figura względną nad wszystkie inne, księżulu.
– Teraz nie masz. Szatan jest przeklęty.
– Jest dokładnie tak samo przeklęty, jak i niezbędny, proszę księdza. Gdyby nie on – ludzie nie mieliby okazji pokutować, i nie mieliby na kogo zwalać wszystkich okropności tego padołu leź. I wówczas niektórzy obwinialiby Pana Boga! A inni wątpiliby w istnienie Pana Boga! Horrendum, co?… Notabene względność istoty samego Boga to temat na kilkunocną dyskusję, więc przestańmy, pan hrabia nie ma dla nas tyle czasu. Radzę księdzu tylko, by się ksiądz wystrzegał polemizowania ze mną w kwestiach wiary tudzież względności, gdyż najprostszym sposobem, jednym prostym pytaniem, mogę ośmieszyć doktrynę Kościoła używając względności jako budulca absurdu.
Sprowokowany Hawryłko nie mógł ustąpić, bo tym zademonstrowałby słabość. Miał obowiązek walczenia, choć coś w głębi duszy ostrzegało go przed wymianą ciosów z filozofem.
– Proszę bardzo – zaryzykował. – Rzuć to pytanie, synu.
– Czy prostytutka bluźni kiedy się modli?
– Każdemu wolno się zwracać do Pana Boga, a Niebiosa szczególnie łakną modlitw grzeszników.
– Czy prostytutka zostanie wysłuchana kiedy się modli?
– Pan Bóg nie zakrywa uszu na niczyją modlitwę.
– Tak, ale ja myślałem o tym kiedy prostytutka modli się branżowo.
– Jak to branżowo?
– No, żeby Pan Bóg dal jej dużo klientów. Brus złapał się za głowę i jęknął: -Ohyda!
– Mówiłem, bezwstyd! - wtórował Krzyżanowski, chociaż wcześniej nie on, lecz aptekarz wyrzucił Stańczakowi bezeceństwo.
Hawryłko szukał inteligentnej riposty, jednak bez skutku.
– Widzi ksiądz? – triumfował Stańczak. -Wróciliśmy na poletko Eklezjastesa, który reklamuje względność egzystencji…
– Ale nie namawia do grzechu! – zaperzył się Hawryłko, – Nie będzie grzechu bez kary, Bóg każdego osądzi sprawiedliwie!
– Może by i osądził, gdyby zauważył, proszę księdza, ale wątpię czy On spogląda na ten nieszczęsny padół. Dawno temu, kiedy był jeszcze młody – bo przecież musiał mieć kiedyś swoją młodość – interesował się wszystkim; lecz od tamtej pory widział wszystko w tylu odsłonach i powtórkach, że najbardziej chamskie grzechy opatrzyły się Mu kompletnie, więc teraz, gdy
jest już stary i mądry, została Mu tylko nuda i obojętność. Jest wyrozumiały jak Czas – nie interesuje Go, co zrobię ja, co zrobi ksiądz czy kapitan Muller, widział to już bilion razy. Bądź spokojny, księże – nie zauważy niczego.
Hawryłko otworzył usta dla riposty, gdy nagle komnatę wypełniło białe oślepiające światło, rozległ się grzmot tak silny, że zadrżały sprzęty, obrazy i naczynia, po czym zgasły wszystkie żarówki i zapanowała biblijna ciemność. Piorun uderzył w sam pałac lub tuż obok pałacu.
Krótko panowało milczenie. Rozbłysła pierwsza zapałka, druga, trzecia, a gdy rozbłysły zapalniczki – wróciła widoczność. Hrabia uspokoił zebranych: