– Różne, panie profesorze.
– Ja mówię o większości!… Złudzenie większości facetów polega na tym, że wydaje im się, iż żenią się z Ewą, gdy tymczasem poślubiają węża. Zresztą… już sama falliczna symbolika węża dowodzi, iż Adam był rogaczem, i że ten los został przypisany całemu rodzajowi męskiemu, proszę panów.
– Siedzą tu z nami małżonkowie, którzy się nie skarżą, jestem tego pewien – oponował Hanusz.
– Możliwe, medyku, możliwe. Ale oni nie robią w filozofii. Mnie trudno byłoby się obrączkować, bo żonaty filozof to figura z komedii del ‘arte, więc robiłbym za pajaca włoskiego. Lubię wyśmiewać siebie i innych, lecz nie zniósłbym, gdyby mnie wyśmiewano jako ofiarę losu. Mimo wszakże braku obrączki – wiem czym jest praktycznie małżeństwo, bo miałem żonatego brata.
Mertel uciął ten wywód, spojrzawszy na zegarek;
– Panowie, nie dyskutujmy o problemach małżeńskich, tylko o tym, czy należy tego Zygiel, który zmusza do nierządu biedne dziewczęta…
– Nonsens! – parsknął filozof.
– Co jest nonsensem?
– Że zmusza.
– A nie zmusza?!
– Pewnie, że nie. Jak by tego nie lubiły, to by tego nie robiły.
– Robią to bez miłości, panie profesorze!.,. Czyli z musu!
– Gówno prawda! Kobieta nie potrzebuje miłości, kobieta potrzebuje spermy, to wszystko.
– Nie znam się na filozofii, panowie wszedł do kłótni Brus – ale byłem szczęśliwie żonaty, mam dwie córki, dwie siostry, znam niejedną damę… i twierdzę, że dla kobiety nie istnieje nic ważniejszego ponad miłość. Profesor Stańczak klepie oczywiste idiotyzmy.
Stańczak zrobił się purpurowy wskutek żywiołowego gniewu, pierwszy raz tego dnia. Lecz riposte zaczął zimno, analitycznie, nieomal dzieląc sylaby, niczym oschły wykładowca lub kaznodzieja:
Idiotyzm to słowo greckie, panie Brus. W medycynie jest to termin fachowy, który oznacza „najwyższy stopień niedorozwoju umysłowego". Wszakże nie ja winienem leczyć u siebie skutki tej choroby, tylko pan. Ględzi pan bowiem komunały nie mające nic wspólnego z biologią, czyli z rzeczywistością. Biologia ma pańskie sentymenty gdzieś – nie jesteśmy stworzeni do szczęścia, tylko do rozmnażania. Ale ponieważ rozmnażanie to duży ból i duży kłopot -rodzenie, karmienie, niańczenie, edukowanie etcetera – natura musiała wynaleźć jakąś sztuczkę zmuszającą do prokreacji, inaczej nikt nie chciałby się skazywać na tę drogę cierniową. I wymyśliła miłość, a precyzyjniej: orgazm i prowadzące ku niemu pożądanie, które ludzie naiwnie zwą uczuciem miłosnym. Tyczy to mężczyzn i kobiet w identycznym stopniu, lecz my teraz rozmawiamy o kobietach…
– Właśnie, właśnie! – przerwał filozofowi Mertel. – Rozmawiamy o kobietach, zamiast o więźniach Mullera!
– Robimy to nie bez powodu, gdyż panowie chcecie wydać Mullerowi niejakiego Zygę, bo stajnię pana Zygi tworzą płatne klacze – argumentował profesor.
– A według pana profesora wszystkie kobiety się od tych kłączy nie różnią!… Panie Stańczak, czy miał pan kiedykolwiek przyjemność wertować memuar damski?… Albo czy widział pan korespondencję miłosną dam?… Albo choćby książkę napisaną przez kobietę? – spytał bojowo Brus.
– Przez Helenkę Mniszkównę, Zosię Nałkowską lub Marynię Dąbrowską? Ileż tam o sercu i o tkliwym uczuciu! - prychnął Stańczak. -Lub wierszyki Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej! To ma długą tradycję, pigularzu. Od średniowiecznego „Roman de la rosę" baby bez przerwy ględzą, że najważniejsze jest serce, a nie kutas. Tymczasem zawsze facet z wielkim sercem jest przez nie odtrącany na rzecz faceta z wielkim fiutem, choćby ten był zawodowym mordercą czy ludożercą…
– To pewnie czkawka po przykrym młodzieńczym doświadczeniu… – szepnął mecenas w ucho hrabiego, osłaniając dłonią wargi.
– … Kleją się do największych bydlaków i wybaczają im każdą nikczemność, pod warunkiem, że są przez nich dopchnięte jak trzeba. I to jest wszystko, co można rzec o kobiecej wrażliwości, pigularzu, więc ta literatura mnie nie interesuje. Baby kłamią – spuentował Stańczak.
– Według ludzi pańskiego pokroju tylko kobiety kłamią! – uderzył Brus.
– Nie, pigularzu, nie tylko. Lecz kiedy facet kłamie, to kłamie, a kiedy mówi prawdę, to mówi prawdę, gdy tymczasem one nawet kiedy mówią prawdę to kłamią. Z miłości zrobiły główne cesarstwo świata, a z serca jego berło. Rzeczywistość przeczy temu, bo jedyne realne cesarstwo, jakie znają kobiety, to cesarstwo, w którym kutas jest berłem. Kutas, penis, fallus, członek, chuj – jedyny argument, którym można dojść do porozumienia z kobietą; wyłączny język, który kobieta rozumie.
Nieoczekiwanie Godlewski poparł Stańczaka:
– Ja się zgadzam z profesorem, bo „dziewczynki" robią to, co lubią.
Ksiądz nie zrozumiał gwary:
– Jakie dziewczynki, synu?
– Mówię o tych… no, o dziwkach, co chodzą dla Zygi w miasto, proszę księdza.
– Ja również jestem tego zdania, co pan profesor i pan przodownik – dorzucił Kłos. – Może, i owszem, być taka prostytutka, która została zmuszona w jakiś sposób, no i przez to jest nieszczęśliwa, i cierpi, ale to byłby zupełny wyjątek. Ten Zyga nie jest winowajcą, i nie jest krwiopijcą…
– Jest zwyczajnym zawodowcem, a gdyby nie robił tego, co robi, robiłby to ktoś inny – rzeki Stańczak. Dzięki tej profesji mniej mamy gwałtów, bo ona kanalizuje samczą zwierzęcość. Gorzej, iż nic nie kanalizuje głupoty samców, stąd całe to ględzenie o biedzie jako rajfurce prostytucji, i o tym, że każda prostytutka tęskni do życia zupełnie innego.
– A nie jest tak?! «- uparł się Brus. – Panowie, powiedzcie, może nie jest tak?
Stańczak zerknął nań z politowaniem.
– Jest odwrotnie, człowieku! Niejedna przyzwoita marzy, by być płatną kurwą, bo już po kilku latach nudy małżeńskiej wydaje im się to cholernie rajcujące i ciekawe, jak każdy zakazany owoc.
Wtórował filozofowi dziennikarz:
– Przed wojną, nim jeszcze objąłem „Gońca", mieliśmy w redakcji „Głosu" koleżankę, która robiła reportaże o prostytutkach; zrobiła też parę wywiadów. Nawet się zaprzyjaźniła z kilkoma dziwkami. Kiedy zaczynała, sądziła to samo, co pan Brus – że to bieda zmusza do…
– Zmusza! – trwał przy swoim Brus. -Tak właśnie jest na całym świecie!
Śmiertelny cios zadał aptekarzowi lekarz:
– Nie, panie magistrze… Te upadłe kobiety i dziewczęta leczą się czasami w przychodni szpitalnej, znam je stąd i wiem jak to wygląda… Bieda istotnie nie jest główną przyczyną tego procederu.
– Oczywiście! – zatriumfował Stańczak. -Bieda jako rajfurka prostytucji to dziewiętnastowieczny przesąd uświęcony literaturą dla kucharek!
– Pięknie, niech wam będzie, panowie! -rozsierdził się Małe wieź. – Ale powiedzcie mi – co ma do rzeczy to wszystko? Po co cała ta gadanina o kobietach? Jeśli ów Zyga je zmusza, to wydanie go Mullerowi będzie w porządku, tak? A jeśli same do Zygi lecą, to oszczędzimy pana Zygę, co?… Ja chwilami mam wrażenie, że nie jestem w domu pana hrabiego, tylko w domu wariatów!… Nawet pan, panie doktorze!
– Co ja, co ja?! – zaperzył się Hanusz. -Nie ja rozpocząłem ten dziwaczny dyskurs! Ale gdy już była o tym mowa, wtrąciłem się, bo uważałem, że sprawa ma dla panów znaczenie. Popartem to, co wyłuszczył profesor Stańczak o naturze kobiet, bo miał słuszność – tej akurat świadomości kobiecej nie określa byt, tylko instynkt. Lombroso poświęcił tym skłonnościom kobiecym jedną ze swych naukowych prac. Właśnie dzięki temu instynktowi kwitnie na całym świecie prostytucja, a nie wskutek biedy, przymusu czy cynizmu sutenerów.
– Dzięki temu instynktowi, ale i dzięki popytowi, bo bez popytu nie istnieje podaż – uzupełnił Kłos, dodając erudycyjnie: Sto lat przed profesorem Lombroso to samo pisał wielki praktyk, świetny znawca kobiet, markiz de Sade. Drukowaliśmy na ten temat artykuły w „Gońcu". Sade pisał – jeśli dobrze pamiętam – że „kobiety mają dużo gwałtowniejsze skłonności do lubieżnych uciech niż mężczyźni".
– Otóż to! – przytaknął Stańczak.
– Więc dla pana, panie profesorze, i dla pana, panie redaktorze, autorytetem jest twórca sadyzmu?! – wzburzył się ksiądz Hawryłko.