Выбрать главу

– Jednak mogą być potrzebne… Ewentualnie, panie hrabio.

– Czym pan mnie straszy, panie Muller?! – prychnął Tarłowski. – Sądem za konspirowanie?… Konspirowałem całą noc jak człowiek wyzbyty rozumu i przyzwoitości, ale dlaczego? Dla pana! Po to, żeby pan mógł się obłowić przed czmychnięciem stąd do domu!

– Nie, panie hrabio. Robił pan to dla uratowania swej pociechy!… I niech pan mnie nie obraża nazywając czmychaniem ewakuację planową. Wyjadę nie tak rychło i bez paniki.

– Wyjeżdżacie planowo od Stalingradu do Bugu, aż się wam spod tyłków kopci smrodem przegranej! Wkrótce Sowieci staną w Berlinie i będzie „kaputt"\

– Może staną, a może nie staną. Tu, u was, staną na pewno, i wezmą was pod obcas l pod wycior tak chamsko, że zatęsknicie do „Szkopów" 1… Może nie od razu, ale przyjdzie czas, że Niemcy będą się wam wydawać rajem w porównaniu z tą Azją, panie Tarlowsky! My możemy się nienawidzić, kłócić, krzywdzić, mordować, ale należymy do tego samego szczepu, gdy stamtąd pełznie barbarzyńska dzicz! Hunowie!… Tyle proroctwa, wróćmy do interesów. Gdzie dolary?

Dzwonek zawołał Łukasza niosącego małą skórzaną torbę. Kamerdyner bez słowa położył ją przed gestapowcem i opuścił salon. Muller przykrył torebkę dłonią, a uśmiech opromienił jego twarz:

– Chyba nie muszę liczyć?… Między nami dżentelmenami…

– Nie musi pan.

– No cóż, panie hrabio, nie mogę panu zdradzić nazwiska, o które pan prosił, lecz – między nami dżentelmenami – wykonam pewien gest… Powiem panu, że w trzydziestym dziewiątym NKWD i Gestapo zawarły pakt. Własny pakt, równoległy do paktu rządowego między Moskwą a Berlinem. Ciekawe jest tutaj to, że kiedy kilka lat później Moskwa i Berlin zaczęły prowadzić wojnę przeciwko sobie – pakt ich służb specjalnych nie uległ całkowitemu zniszczeniu. Funkcjonuje do dzisiaj, taka osobliwość. Co prawda tylko w kwestiach tyczących partyzantki polskiej, ale zawsze…

– Dziękuję, powiedział mi pan – rzekł Tarłowski.

– To raczej ja… ja winienem panu dziękować, panie hrabio. Bez pańskiej inicjatywy gościnnej…

Usłyszeli grzmot wojskowych butów tłukących posadzkę przedsionka. Do sali wbiegł porucznik Wehrmachtu, stanął na baczność i wyrzucił rękę w pozdrowieniu hitlerowskim:

– Heil Hitler!

– Heil – burknął kapitan, machnąwszy dłonią prawie lekceważąco. – No i?…

Porucznik obrzucił spojrzeniem Tarłowskiego, a później skierował pytający wzrok do Mullera.

– Możecie mówić, poruczniku – zezwolił Muller.

– Panie kapitanie, przygotowaliśmy wszystkie wyjściowe sektory! Brigemann zaryglował rzekę i most. Łańcuch moździerzy skompletowano! Wszystko gotowe, możemy rozpoczynać!

Muller zerknął na swój czasomierz i na zegar ścienny.

– Jest szósta dwadzieścia sześć. Za cztery minuty rozpoczynajcie.

Porucznik trzasnął głośno obcasami, szczeknął służbiście: „ – Jawohl!", wyrzucił rękę do góry, szczeknął: „ – Sieg heilf", i ruszył biegiem ku motocyklowi wojskowemu. Muller wstał, obciągnął uniform i skierował się do drzwi. Przechodząc obok lustra zatrzymał się. Podniósł szminkę i otworzył ja. Później uniósł wzrok, przyjrzał się angielskiemu słownictwu, i niżej wykaligrafował jedno niemieckie słowo: „Lippenstift".

– Jeśli Rudnik oczekiwał, że każdy facet spełni swój obowiązek, to Rudnik się doczekał, panie hrabio. Właśnie zamknęliśmy kocioł wokół leśnej bandy, którą zlokalizował nam pan Trygier, i o wpół do siódmej zaczniemy likwidować ten kocioł. Mam nadzieję wypełnić swój obowiązek jeszcze przed śniadaniem… A przy okazji, panie hrabio: czemu napis jest po angielsku? Czy

to dlatego, że w Londynie działa bandycki emigracyjny rząd?

– Judasz panu nie powiedział?! – spytał Tarłowski gniewnym tonem.

– Powiedział nam, że miał miejsce szminko-wy dowcip tego filozofa-wariata, ale nie powiedział dlaczego angielski.

– To pastisz wezwania admirała Nelsona dla marynarzy, z bitwy pod Trafalgarem.

– Nelsona?… Trzeba było zacytować jakiegoś ciekawszego Anglika, panowie Polacy! Zważywszy sytuację dramaturgiczną – coś z Szekspira byłoby bardzo na miejscu, nie uważa pan?

– Panie Muller, cytaty są mi dzisiaj zupełnie obojętne…

– A propos – czy pan wie, że to Niemcy przywrócili Anglikom Szekspira, który w swej ojczyźnie był już zapomniany?

– Uhmm! Tylko potem źle go tłumaczyliście na niemiecki, panie Muller.

– Jak to źle? O czym pan mówi, panie hrabio?

–  O „Kupcu weneckim", proszę pana. Przetłumaczyliście go na Treblinkę, Brzezinkę i Auschwitz.

– Znam „Makbeta" i „Hamleta", panie hrabio, lecz „Kupca weneckiego" nie widziałem, chociaż mój brat to aktor we Frankfurcie i często ciągnął mnie do teatru. O co panu chodzi?

– O Żyda.

– Żyd jest bohaterem tej sztuki, panie hrabio?

– Tak.

– No proszę!… „Kupiec wenecki" - ładny tytuł. To naturalne, każda sztuka winna mieć odpowiedni tytuł. Dzisiejsza również, panie hrabio. Wie pan co po niemiecku znaczy „Lippenstift"!

– To samo co „Schminke".

– Tak, chodzi o szminkę… Dałem tej akcji przeciwko leśnym bandytom kryptonim „Szminka"…

– Dlaczego?! – wykrztusił hrabia.

– Oooh, zdziwi się pan, panie hrabio, ale po kilku latach wymyślanie kryptonimów dla kolejnych operacji sprawia człowiekowi większą trudność niż same operacje… A tu mamy pańskie przywiązanie do nieboszczki małżonki, pańską gościnność spuentowaną tym napisem na lustrze pani hrabiny… no i fakt, że dzięki panu kilku bandytów zdjęło szminkę i ukazało swe prawdziwe oblicza… Dlatego pozwoliłem sobie zatytułować nasze wspólne dzieło, panie hrabio, terminem „Lippenstift". Już widzę uśmieszki moich przełożonych, gdy dostaną raport o dzisiejszym wydarzeniu!…

Hrabia spuścił głowę na piersi i wyszeptał z trudem:

– Miał pan wczoraj słuszność…

– Miałem wczoraj słuszność po stokroć, więc nie wiem, o którą słuszność panu chodzi…

– Gdy mówił pan o przesłuchaniach, Muller. Że są takie słowa…

– Tak, Herr Tarlowsky, są takie słowa… – przytaknął Muller ruszając ku wyjściu.

Kiedy kroki gestapowca i warkot samochodu rozpłynęły się w ciszy – z daleka dobiegły hrabiego odgłosy eksplozji i kanonada. Prężniejące słońce zaczynało suszyć ziemię mokrą od burzliwych łez minionej nocy.

AKT VIII

Wielka wydłużona sala obiadowa pałacu tętniła ciszą zatopionych koralowych grot. Okna i przeszklone drzwi tarasu ukazywały zielony świat po drugiej stronie. Napływał stamtąd szmer listowia i wesoły świergot ptaków. Słońce penetrowało wnętrze, wybłyszczając złotem coraz rozleglejszy obszar podłogi. W promieniach tego światła wirowały pyłki kurzu, niby gwiazdy frunące przez galaktykę kosmiczną. Pośrodku królował stół o kształcie starorzymskiego hipodromu dla rydwanów. Wokół – jak łańcuch suto mundurowanych wartowników – trwało dwanaście bliźniaczych krzeseł. U szczytu stołu od strony wejścia przewodził im wózek inwalidzki, także pusty. Ścienny zegar odmierzał milczenie, a wysokie lustro odbijało smutek w swej kryształowo czystej tafli. Na jego blacie widniała ujęta mosiężną ramką fotografia kobiety o wielkich czarnych źrenicach i o ustach, które zdawały się szeptać ku kasetonom stropu. Krzesła intonowały cichutko: „Noc przeminęła, dzień zaś się przybliżył. Odrzućmy więc uczynki ciemności i obleczmy się w zbroję światła!.,.". Usta kobiety podchwyciły tę melodię: „Obleczcie się w zbroję bożą, abyście się mogli ostać wobec zasadzek diabelskich. Albowiem toczymy bój nie przeciwko ciału i krwi, ale przeciwko książętom świata ciemności, przeciwko duchom nikczemnym…,". Wreszcie razem – ona i oni – zanucili: „ nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Amen!" [5]

вернуться

[5] Tłumaczenie Jakub Wójek