Poczmistrz Bronisław Sedlak, przed wojną komunista, teraz kryptokomunista o fałszywym nazwisku. Wyszedł z twardej szkoły Kominternu, tyłek utwardziły mu więzienia Polski sanacyjnej, a życie nauczyło go prawdziwego (nie udawanego) szacunku tylko dla tych bliźnich, którzy byli odeń silniejsi fizycznie. Bez wątpienia podobałby się Freudowi – idealnie reprezentował typ przysypiających neurasteników, jednak nieszkodliwych tylko chwilowo, póki stres nie detonuje adrenaliny eksplozyjnej. Kobietom podobał się mniej, mimo dyskretnej elegancji przejawianej noszeniem garnituru o kolorze „angielskiej mgły" (co miało maskować jego „pochodzenie klasowe"), gdyż był szybko tetryczejącym facetem, jednym z tych, którym codziennie furkot wypadających włosów przypomina, że śmietnik życia jest już bardziej za nimi aniżeli przed nimi. Naczelnikiem poczty został dzięki sowieckiej agenturze, w roku 1940, gdy jeszcze Sowieci i Hitlerowcy tworzyli orkiestrę wspólną.
Ksiądz Julian Hawryłko, proboszcz parafii rudnickiej. Po mieście chodził zazwyczaj w „cywilnym" ubraniu (chyba że niósł posługę religijną), nie dbając o wygląd – jego bruździasta twarz przypominała jego niestaranną fryzurę, zmiętą koszulę i zdeformowane buty, wszystko to pasowało do siebie. Prócz głosu – jego wesoły głos, niby głos bon-vivanta, człowieka, który żyje tak jak chce i jak wielu by chciało – nie pasował ani do zoranej twarzy, ani do profesji duchownego. Profesji zawsze trudnej podczas wojny, bo gdy śmierć zbiera bezmyślne żniwo – strasznie ciężko jest mówić ludziom o Bożej wszechmocy i Bożym nieskończonym miłosierdziu. W okupowanej Polsce żniwo było makabryczne – ludzi mordowano setkami, tysiącami, milionami… Ksiądz Hawryłko szedł do pałacu hrabiego Tarłowskiego jakby czując co się święci – założył
sutannę, aby być gotowym na wszystko, na każde zło tego świata.
Stół był gęsto zastawiony dla gości. Obok kilku karafek z nalewką i kilku popielniczek widniały tam koszyczki z chlebem, półmiski z kiełbasą i szynką, miseczki pełne ogórków, marynowane grzyby, i zastawa indywidualna – przed każdym krzesłem po talerzu, talerzyku, kieliszku, szklanicy, i sztućce na haftowanej serwetce. Trzynasty komplet leżał u szczytu stołu, gdzie miał podjechać swym wózkiem Tarłowski. Wyczekiwano gospodarza, zabijając czas paplaniną. Brus i Kłos dyskutowali o alkoholu:
– Więc to jest ta przesławna nalewka rodowa! Zobaczymy, zobaczymy!
– Zobaczymy i zatęsknimy do czystej, bo nalewka jak nalewka – musi być trochę przesłodzona.
– Niekoniecznie, bywają kwaśne naleweczki.
– Ja tam wolę czyściochę. Ale wyłącznie dobrą czyściochę, tę z białą główką.
– Od czyściochy dostaje się kaca…
– Tylko od źle destylowanej czyściochy, mój panie. Lub od nadmiaru przyzwoitej czyściochy. Od nadmiaru!
– Ja tam od nadmiaru nie dostaję kaca, ale od jednego kieliszka czystej dostaję po łbie – wtrącił się przodownik Godlewski.
– Po łbie? – zdziwił się Brus.
– Ano tak. Przed wracaniem do domu nie mogę pić, bo moja stara to alkoholomierz, psia jej mać!
– A mnie czysta leczy.
– Z czego?
– Ze wszystkiego. Albo mnie rozgrzewa, albo oziębia, albo…
– Oziębia? Czysta?!
– To prawda – tym razem wtrącił się doktor Hanusz. – Klimatyzacyjne zalety czystego alkoholu były już dawno znane. Wiadomo, że wódka chroni przed mrozem, bo rozgrzewa zziębniętego, i przed upałem, bo kiedy we wnętrzu robi się bardzo ciepło, to powietrze na zewnątrz wydaje się dzięki kontrastowi stanowczo chłodniejsze niż jest w istocie, i nawet przyjemnie orzeźwia.
Druga połowa stołu zajęta była rozmową o zeszło nocnej strzelaninie wokół torów kolejowych.
– Zginęła stara Zośka Garmulanka, siostra dróżnika. Od zabłąkanej kuli, taki fart! – poinformował Kortori.
– No proszę – prychnął Sedlak – a codziennie pół dnia przesiadywała w kościele! Widać modlitwy nie chronią dewotów.
– Tak jak marksizmy nie chronią idiotów mruknął Mertel pod nosem, ale zbyt cicho, żeby go usłyszano.
– Czytałem – ciągnął Sedlak – iż u Muzułmanów oraz u afrykańskich Murzynów, prócz modlitw albo szamańskich zaklęć, stosowane są specyfiki przeciwko kulom. Na przykład maście antykulowe. Wysmarujesz całe ciało i jesteś kuloodporny. To by się u nas przydało, co nie? Ja myślę…
– U nas już to było – przerwał mu radca Małe wieź.
– U nas?!… – zdziwił się cały chór.
– Za Powstania Kościuszkowskiego. Ojcowie Benoni sprzedawali w swym klasztorze warszawskim, na Nowym Mieście, poświęcone kartki, które rzekomo chroniły od kuł. Brali drogo, jedna kosztowała pięć złotych.
– I co? Działało?
– Nie zawsze. Ale jak rodzina truposza przychodziła z reklamacją, braciszkowie tłumaczyli, że widocznie nieboszczyk miał grzech śmiertelny na sumieniu, co zniwelowało moc kartki świętej. Uciułali tymi kartkami fortunę, bo popyt był ogromny.
– A dlaczego Naczelnik nie tępi takich zabobonów? – spytał Sedlak.
– Bo kartkowe pospólstwo szło w ogień jak do tańca – wyjaśnił Malewicz.
– Ufne w moc Bożą, przecież „Pan Bóg kule nosi", prawda, proszę księdza? – zaczepił Hawryłkę profesor Stańczak. – Więc i tej biednej dróżnikowej Zośce dostało się od Pana Boga, mam rację, księżulu?
Hawryłko pokręcił głową, trochę przecząco, a trochę z politowaniem dla głupawej zaczepki. S t a ń czak jednakowoż nie miał ochoty wycofać się:
– Ksiądz dzisiaj w uniformie galowym, aż miło popatrzeć!… Jeszcze milej byłoby widzieć księdza w fioletach lub w purpurach, lecz jakoś ksiądz nie może doczekać awansu. Czyżby podpadło się biskupowi, hę?
– Nie trzeba mi ziemskich awansów, profesorze – wyjaśnił Hawryłko. – Praca z owczarnią Bożą starczy mi na awans do Królestwa Niebieskiego.
__Może starczy, a może nie starczy. I może
właśnie dzisiaj się to okaże, księżulu… Żeby awansować, trzeba mieć ambicję chodzenia drabiną hierarchiczną, brak tej ambicji jest kalectwem.
– Kościół widzi to inaczej, nie tak po ziemsku – rzekł Hawryłko.
– Czyżby? To dlaczego książęta Kościoła biją się o stołki kościelne, albo o tron papieski?
– Znam pyszny kawał na ten temat! – zagrzmiał Kortoń. – Słuchajcie! Jadą w pociągu Żyd i młody wikary. Siedzą vis-a-vis siebie. Raptem Żyd pyta: „ – Jak ksiądz awansuje, to kim zostanie?". „- Mogę zostać proboszczem" - odpowiada wikary. „- A później?" - pyta Żyd. „- Później mogę zostać kanonikiem". „- A jeszcze później?". „- Jeszcze później mogę zostać pratatem". „- A dalej co?". „ - Dalej, gdybym miał wybitne zasługi, to mogę zostać biskupem". „- Można jeszcze więc?". „- Tak, można. Z woli Ojca Świętego mógłbym zostać kardynałem". „ – Ten wasz Ojciec Święty to papież, czy dobrze gadam? On całym waszym Kościołem rządzi, co?". „- Tak, całym". „- to dopiero byłby awans, proszę księdza! No bo jeszcze wyżej…". Wikary kręci głową; „ – Wyżej już nie można. Przecież nie mogę zostać Panem Bogiem". A na to Żyd: „ – Dlaczego nie? Jednemu z naszych się udało ".
Gremialny wybuch śmiechu przerwał mecenas Krzyżanowski:
– Według Słowackiego jednemu z naszych przypadnie Stolica Apostolska…
– Nieprawda, panie mecenasie – zaoponował Malewicz. – Julek S. wieszczył „papieża słowiańskiego", a nie polskiego. Co nie wyklucza Polaka, ale może być i Czech, i…
W tym momencie kamerdyner Łukasz wepchnął do sali wózek z hrabią. Goście umilkli i wstali, witając gospodarza.