Выбрать главу

Cztery planety Rombu różniły się nie tylko klimatem. Organizm Wardena wykazywał godną podziwu konsekwencję, jeśli chodzi o wpływ, jaki wywierał na człowieka na każdej z poszczególnych planet. Możliwe, że w zależności od odległości od słońca, która wydawała się być czynnikiem determinującym życie tego organizmu, jego wpływ zależał od tego, na której z planet dany człowiek zetknął się z nim po raz pierwszy. Cokolwiek czynił, czynił to konsekwentnie w ten sam sposób, nawet jeśli jego nosiciel przenosił się z planety na planetę.

Organizm ten wydawał się posiadać pewne własności telepatyczne, choć nikt nie wiedział, jak to jest w ogóle możliwe. Nie był bowiem organizmem posiadającym inteligencję; a prawie zawsze można było przewidzieć jego zachowanie. Większość wywoływanych przez niego zmian wydawała się polegać na oddziaływaniu całej kolonii tych organizmów w jednej osobie na całą kolonię takich samych organizmów w drugiej osobie lub osobach. Człowiek dostarczał jedynie świadomej kontroli nad wydarzeniami — jeżeli potrafił — a to już determinowało, kto rządził kim. Niezbyt skomplikowany w sumie układ, nawet jeżeli nikt do tej pory nie był w stanie wyjaśnić rządzących nim reguł.

Żałowałem, że tak mało wiem o Cerberze. Informacja, która mi przekazano, była o wiele skromniejsza od tej jaką na ogół otrzymywałem, ale dobrze rozumiałem ich ostrożność. Tyle że teraz uczenie się szczegółów i poznawanie układów tam na miejscu zajmie mi pewnie sporo czasu.

Pewnego dnia — cztery posiłki — po przylocie do statku-bazy bujanie, wstrząsy i łomoty wywołały u mnie lekką chorobę morską i zmusiły do położenia się na koi. Nie zmartwiłem się. Bez wątpienia wszystko to świadczyło o przygotowaniach do przeładunku towarów i do wyładunku zawartości tych więziennych cel. Czekałem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, z całych sił pragnąłem wydostać się z tego małego pudła, które nie oferowało mi nic prócz nie kończącej się, potwornej nudy. Z drugiej wszakże, kiedy już się wynurzę z tego pudła, znajdę się w większym i zapewne atrakcyjniejszym pudle — na Cerberze, który również jest celą więzienną, tyle że wielkości całej planety.

Łomotanie wkrótce ustało i po krótkiej, pełnej niepewności przerwie ponownie poczułem wibrację — tym razem o wiele bardziej wyraźną — wskazującą na ruch. Albo więc znalazłem się na pokładzie znacznie mniejszego statku, albo byłem bardzo blisko silników.

Jakkolwiek z tym było, minęły cztery nieznośnie długie dni — dwanaście posiłków — nim znaleźliśmy się w punkcie przeznaczenia. Długo, bez wątpienia, ale zarazem bardzo szybko jak na podświetlny transportowiec, prawdopodobnie przerobiony i zautomatyzowany stary statek towarowy.

Wibracja ustała i wiedziałem, że jesteśmy na orbicie. I znowu ogarnęły mnie mieszane uczucia; tym razem było to z jednej strony ożywienie i radość, a z drugiej uczucie zagrożenia towarzyszące komuś, kto znalazł się w pułapce bez wyjścia.

Usłyszałem trzaski, po czym z głośnika, którego istnienia w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, rozległy się słowa:

— Uwaga, wszyscy więźniowie! — zabrzmiał metaliczny głos, parodia męskiego barytonu. — Znaleźliśmy się na orbicie planety Cerber, w systemie Wardena.

Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że znajduję się w jakimś większym towarzystwie zesłańców; naturalnie było to całkiem logiczne, tyle że ja po prostu wcześniej o tym nie pomyślałem. Na podstawie własnych odczuć mogłem się domyślać, co przeżywają inni. Dla nich musiało to być sto razy gorsze, bo ja szedłem tutaj z szeroko otwartymi oczyma, nawet jeśli niezupełnie na ochotnika. Przez moment pomyślałem o lordzie Laroo. Kiedyś i on siedział tu nagi, odczuwając to co my teraz i mając przed sobą nieznaną przyszłość tak ja my teraz. Zaczął od samego dołu, od statusu więźnia, a teraz rządził całą planetą. Nikt mu tego nie podał na talerzu, nikt go nie wybrał. Poszedł tam, nagi i osamotniony, i zwyciężył. A ja przecież uważałem się za lepszego od takich typów jak Wagant Laroo.

Moje własne myśli wstrząsnęły mną lekko. Czyżbym to rzeczywiście ja zamierzał zostać bossem kryminalistów?

— Za chwilę — kontynuował głos — drzwi waszych cel otworzą się i będziecie mogli wyjść. Radzimy zrobić to szybko, ponieważ drzwi zamkną się ponownie po upływie trzydziestu sekund, a pompa próżniowa rozpocznie sterylizację cel. Pozostanie na miejscu byłoby fatalne w skutkach dla ociągających się.

Subtelne zagranie, pomyślałem sobie. Stosowana metoda nie tylko zapobiegała próbom ucieczki podczas transportu, ale zmuszała także do poruszania się zgodnie z ich harmonogramem. Alternatywą była bowiem śmierć. Zastanawiałem się, czy byli tacy, którzy ją właśnie wybrali.

— Kiedy znajdziecie się na korytarzu głównym — ciągnął głos — będziecie stać nieruchomo, dopóki drzwi do cel nie zostaną zamknięte. Nie próbujcie się oddalać sprzed waszych cel, bo w razie takiej próby automatyczne urządzenia wartownicze rozpylą was na atomy. Nie wolno rozmawiać. Nieposłuszni zostaną ukarani na miejscu. Dalsze instrukcje otrzymacie po zamknięciu drzwi. Przygotować się do wyjścia… ruszać!

Nie zwlekałem ani chwili, kiedy drzwi się otworzyły. Na zewnątrz biała płyta, z wymalowanymi stopami, wskazywała jednoznacznie, gdzie należy stanąć. Zrobiłem, co mi polecono, choć było to bardzo irytujące. Całkowita nagość i osamotnienie, na statku kontrolowanym jedynie przez komputer, upokarzało człowieka ponad miarę, powodowało uczucie totalnej bezsilności.

Rozejrzałem się i stwierdziłem, że miałem rację. Staliśmy w długim, zamkniętym z obu końców, korytarzu, po bokach którego znajdowały się malutkie cele. Popatrzyłem w prawo i w lewo i zorientowałem się, że jest nas jakiś tuzin, na pewno jednak nie więcej niż piętnaścioro. Sama śmietanka, pomyślałem kwaśno. Tuzin mężczyzn i kobiet — pół na pół — nagich i sponiewieranych, których trzeba przetransportować i pozostawić swemu losowi. Zastanawiałem się, dlaczego akurat ich zdecydowano się zesłać, pomimo związanych z tym kosztów, zamiast po prostu poddać ich praniu mózgów. Cóż takiego komputery i kolesie psycholodzy znaleźli w tych przygnębiających okazach, co zadecydowało, iż powinni oni żyć? Oni sami tego nie wiedzieli, to pewne. Ciekaw byłem, kto wiedział.

Drzwi się zamknęły. Czekałem w napięciu; być może na krzyk kogoś, kto nie ruszał się dość szybko i zaskoczyło go nagłe wypompowywanie powietrza, ale nic nie wskazywało na jakiś melodramat. Jeśli nawet ktoś wybrał to drugie rozwiązanie, nie było to w żaden sposób widoczne.

— Na mój rozkaz — szczeknął głos z głośników pod sufitem — wykonacie zwrot w prawo i pójdziecie powoli gęsiego tak daleko, jak się da. Dojdziecie w ten sposób do specjalnego promu, który przewiezie was na powierzchnię. Zajmiecie miejsca, poczynając od przodu statku, nie zostawiając wolnych. Pasy macie zapiąć natychmiast po zajęciu miejsc.