Spaliśmy blisko siebie — moje łóżko pod ściana, a jego tuz obok — bo chciałem wyeliminować ewentualne ryzyko. Zasypiałem tej nocy, czepiając się kurczowo nadziei, że szczęście mi dopisze i to w miarę szybko.
PRZERWA W NAPŁYWIE DANYCH. KONIEC BEZPOŚREDNIEGO PRZEKAZU. OBIEKT OPUŚCIŁ SWOJE CIAŁO, POŁĄCZENIE ORGANICZNE PRZERWANE. KOLEJNE RAPORTY VIA WYDRUK Z DOSTARCZONYCH URZĄDZEŃ REJESTRUJĄCYCH. DANE UZYSKIWANE DZIĘKI WPROWADZONYM DO PODŚWIADOMOŚCI, ZA POMOCĄ GŁĘBOKIEJ SONDY, ROZKAZOM. URUCHOMIENIE — TUBYLCZY AGENCI NA NASZYCH USŁUGACH. PRZEKAZ NASTĘPNEJ SEKWENCJI ODCZYTU. OBIEKT NIEŚWIADOMY ANI PRZYMUSU, ANI PRZEKAZU.
Rozdział czwarty
ADAPTACJA
Tej nocy wszyscy, z wyjątkiem czworga, wymienili swe ciała. Szczęście mi dopisało; znów byłem młodym mężczyzną, zgodnie z wszelkimi standardami Konfederacji, choć Bruska niechętnie przyjął tę zamianę. Rozdzielono nas szybko, by zminimalizować ewentualne urazy, i zapewniono, iż doskonali psychologowie pomogą tym, którzy mogliby mieć trudności z adaptacją.
Ponownie przeprowadzono cały zestaw testów, głównie psychologicznych, by ustalić, czy któreś z nas, choć nie wykazuje na zewnątrz żadnych oznak ciężkiego stresu, przypadkiem go nie ukrywa. Naturalnie przeszedłem ten test celująco. Byłem zachwycony świetnym rezultatem mojej starannie zaplanowanej akcji.
Zauważyłem również, że dwaj najmniej sympatyczni panowie wymienili się ciałami ze swoimi partnerkami, co uznałem za rodzaj poetyckiej wręcz sprawiedliwości. Niech teraz sami doświadczą, od tej drugiej strony, jak nieprzyjemni mogą być mężczyźni tacy jak oni; może wtedy, kiedy ponownie zostaną mężczyznami, okażą się lepsi i bardziej uprzejmi.
Dowód tożsamości w postaci niewielkiej karty identyfikacyjnej, zwanej ID, umieszczono po prostu w odpowiednim otworze. Powiedziano mi przy tym, że karta pasuje do każdego przeznaczonego dla niej otworu w maszynach, sklepach, a nawet w zamkach przy drzwiach, o ile wcześniej zadzwoni się do Biura Przyznawania Tożsamości i poinformuje, który z otworów będzie się używać. Polegało to zasadniczo na tym, iż nazwisko Bruski i jego kod komputerowy zostały usunięte z mikroprocesora, a na ich miejsce wpisano moje. Sprawdzono jeszcze przy pomocy skanera, maszyny do odczytu fal mózgowych, czy wszystko gra, a ponieważ grało, dostałem wreszcie swój pierwszy przydział.
Tooker Compucorp w Medlam potrzebuje programistów — powiedziano mi — a twoja specjalność odpowiada temu zapotrzebowaniu. Przelano na twój rachunek dwieście jednostek, co powinno wystarczyć na podróż i mieszkanie. To dobra firma i dobrze położona, jeśli lubisz tropiki. Jest tam ciepło przez większą część roku.
Poinstruowano mnie jeszcze, jak kupić różne rzeczy i bilety oraz do kogo mam się zgłosić na miejscu, i zostawiono samemu sobie.
Szybko zorientowałem się, że owe „trójpalczaste” gadżety, poznane podczas badania wstępnego, są dosłownie wszędzie. Żeby wsiąść do wahadłowca odchodzącego do Medlam, należało włożyć kartę w otwór, a na głowę założyć to niewielkie urządzenie. Jeśli wszystko się zgadzało, opłata za przejazd odciągana była z twojego konta, kartę ci zwracano, a nawet — jak w tym przypadku — drukowano bilet. Bardzo efektywne i bardzo proste rozwiązanie.
Odkryłem także, że karta równie dobrze służyła w przypadku drobnych zakupów, takich jak gazety, słodycze i tym podobne.
Podróż trwała długo i było wiele przystanków, tak że kilkakrotnie musiałem bronić się przed zdrzemnięciem; sytuacja mogłaby bowiem stać się bardzo poważna, gdyby w tym samym czasie ktoś inny również zapadł w drzemkę. Na szczęście wahadłowiec posiadał automatyczny barek, a w nim różne napoje stymulujące, między innymi cerberyjskie wersje kawy i herbaty i kilka rodzajów przekąsek. Wypiłem mnóstwo tych napojów; uważałem to za konieczne.
Do Medlam przybyłem późnym popołudniem; mimo to pojechałem robotem-taksówką wprost do firmy Tookera, licząc, że jeszcze tam kogoś zastanę.
Miejsce bez wątpienia robiło imponujące wrażenie. Wszędzie wokół rzędy błyszczących okien w potężnych pniach drzew, a w samym środku, jak jakaś zabawka dla krezusa, tkwił, połączony ze wszystkimi drzewami wokół, imponujący biurowiec o szklanej fasadzie. Więc to był ów Tooker.
Biura już były zamknięte, ale pracownicy pozostający na nocnym dyżurze okazali się bardzo serdeczni i polecili mi na najbliższą noc pobliski hotel. Hotel, mieszczący się całkowicie w potężnym pniu, był nowoczesny i luksusowy. Połączyłem się nerwowo z Bankiem Centralnym, żeby zobaczyć: ile pieniędzy zostało po tym wszystkim na moim koncie. Zdziwiłem się odczuwając jednocześnie ulgę, kiedy okazało się, że na rachunku bankowym mam jeszcze 168,72 jednostek.
Jedyną niezwykłą rzeczą w pokoju hotelowym był przycisk u wezgłowia łóżka za napisem: WŁĄCZYĆ PRZED SNEM. Odkryłem, że wciśnięcie przycisku spowodowało wzniesienie się wokół łóżka rodzaju parawanu-osłony sięgającego od podłogi do sufitu, a zbudowanego z cienkich, ale sztywnych plastikowych płytek, w których biegły jakieś metalowe nitki.
Wynikało z tego, że rzeczywistym problemem na Cerberze może być klaustrofobia. Ta osłona, czy tarcza, najwyraźniej znajdowała się tu po to, by zapewnić nocny wypoczynek bez niespodziewanej wymiany ciał. Zastanawiałem się, jaki jest maksymalny dystans umożliwiający jeszcze wymianę i doszedłem do wniosku, że tego rodzaju informacja może okazać się mi niezbędna. Spytałem o to recepcjonistę, który — dowiedziawszy się, że jestem nowo przybyłym — powiedział mi, że w hotelu tarcze są niepotrzebne i że praktycznie nikt ich nie używa, a znajdują się tu jedynie dlatego, że niektóre ważne persony wyraźnie już cierpią na paranoję, jeśli chodzi o te sprawy. Chociaż bowiem wymiana może nastąpić w promieniu dwudziestu metrów, to jednak ściany, podłogi i sufity we wszystkich pokojach miały wystarczające właściwości osłonowe. Poczułem się znacznie lepiej i więcej nie włączałem już tarczy.
Pokojowe monitory wizyjne nie dostarczyły mi rozrywki — dysponowały jedynie starym i kiepskim, programem ze światów cywilizowanych i okropnym, amatorskim programem miejscowym, ale uzyskałem z nich wydruk lokalnej gazety, którą natychmiast przejrzałem. W niej również niewiele znalazłem; nie było to medium wielkomiejskie, przypominało raczej te nijakie tygodniki wydawane na niektórych terenach wiejskich. Jedynym unikatowym wręcz działem była niewielka kolumna na ostatniej stronie pod ogłoszeniami osobistymi zwana „zamienieni” zawierająca dwa podwójne rzędy nazwisk, w sumie jakiś tuzin par. Pomyślałem sobie, iż może stąd można się zorientować, kto jest naprawdę kim, tu, na miejscu.
W ogóle, to jedynie ogłoszenia były naprawdę interesujące w tym piśmie. Wynikało z nich, że istnieje spora konkurencja pomiędzy korporacjami w zakresie dóbr konsumpcyjnych, zapewniająca różnorodność towarów po niezupełnie wyrównanych cenach. Naturalnie, na światach cywilizowanych istniało bardzo niewiele gatunków czegokolwiek. Na przykład, najdokładniej sprawdzona i tym samym rekomendowana pasta do zębów używana była praktycznie przez wszystkich, najwyżej występowała w trzech czy czterech smakach, ale innych marek i tym samym konkurencji nie było. A tutaj była. Spotkałem ją po raz pierwszy od ostatniego pobytu na pograniczu i muszę przyznać, że mi to odpowiadało.
Były też banki, choć nie były to instytucje finansowe, do jakich byłem przyzwyczajony. Wyglądało na to, że można tu przelać część swoich pieniędzy z konta głównego na oprocentowany rachunek w takich bankach, ewentualnie wziąć z nich pożyczkę. Istniał więc jakiś rodzaj półniezależnego nurtu gospodarki wart odnotowania.