— Nie całkiem chwytam twą ostatnią myśl, ale reszta wydaje mi się dość jasna — powiedziała. — Nie sądzę, by ktokolwiek, nawet Czterej Władcy, mogli spowodować, bym pomagała obcym. Wyobrażam ich bowiem sobie jako obrzydłych, a inteligentnych borków.
— Możliwe, że tacy są — powiedziałem. — Równie dobrze mogą mieć bardzo sympatyczny wygląd; to nie ma najmniejszego znaczenia. Nie wiemy o nich nic, z wyjątkiem tego, iż zupełnie nie przypominają ludzi. To mi na razie zupełnie wystarczy. Tutaj na Rombie Wardena, będziemy dla nich bardzo łatwym celem, kiedy już przestaniemy im być potrzebni. Nie powierzałbym mojej przyszłości cywilizacji zdolnej przemierzać kosmos i na tyle wyrafinowanej, by wynająć sobie Czterech Lordów.
Milczała dłuższą chwilę, wreszcie zapaliła jedno z tych cygar, które kosztowały zapewne sporą część jej zarobków. Otoczona obłokiem dymu, spytała cichutko:
— Qwin? Dlaczego opowiadasz to wszystko właśnie mnie?
— Pierwszy mój krok dotyczy wpływów. Potrzebni mi są wpływowi przyjaciele na wysokich stanowiskach, tacy, od których mogę uzyskać niezbędne informacje. Kto jest właścicielem twojej kanonierki, Dylan?
— Oczywiście, że Hroyasail. Dlaczego pytasz?
— Kto jest prezesem Hroyasail?
— Nikt. Już ci to mówiłam.
Skinąłem głową. — Załóżmy, że to ja byłbym prezesem Hroyasail. Decydującym o zarobkach, otrzymującym najlepsze części, najnowsze urządzenia… wszystko, co najlepsze.
— O czym ty, do diabła, mówisz?
— Załóżmy, że to my zarządzalibyśmy Hroyasailem, ty i ja. Nie bylibyśmy jakimś tam kapitanem, którego byle biurokrata może pozbawić pracy, ale autentycznymi szefami. Czy brzmi to dość interesująco?
— Mów dalej.
— Jesteś mi potrzebna, żeby właśnie tego dokonać. Ty i jeszcze jedna osoba. Mówię co prawda o przestępstwie, ale o takim, w którym nikt nie zginie i mam nadzieję, nie poniesie nawet uszczerbku na zdrowiu. Potrzebna będzie natomiast odwaga, ale wiem, że tej ci nie brakuje. Czy jesteś skłonna przyłączyć się do mnie?
— Nie mam pojęcia, o czym ty, u licha, opowiadasz?
— Zamierzam doprowadzić do zwolnienia prezesa firmy Tooker. Zamierzam całkowicie zdyskredytować jego osobę. W wyniku tego pewni wysoko postawieni urzędnicy awansują i będą mi za to wdzięczni. Dadzą mi Hroyasail, duże konto bankowe i potrzebną mi informację.
— Potrafisz tego dokonać?
Uśmiechnąłem się. — Bez trudu. O ile tylko w ciągu ostatnich trzech lat nie zmienili systemu alarmu przeciwpożarowego w gminie.
— Co?
Noc spędziłem z Dylan, a podczas śniadania przedyskutowaliśmy ten drugi problem.
— Jeśli do tej operacji nie wymyślisz szybko kogoś, komu mógłbym zaufać i komu ty mogłabyś zaufać, to będziemy musieli skorzystać z pomocy Sandy — powiedziałem. — Jest inteligentna i dzielna i sądzę, że byłaby w stanie wykonać swoje zadanie. Czy możemy jednak polegać na jej dyskrecji? Nie mogę przecież wejść do Domu Akeba, żeby sprawdzić, jak się zachowuje, kiedy jest z dala od nas. Przebywałaś tam kiedyś. Jaka jest twoja opinia?
— Byłaby odpowiednią osobą — przyznała. — Jest zadurzona w tobie po same uszy. Jeśli jednak chodzi o twoją propozycję… obawiam się, że nie potrafiłaby oprzeć się pokusie. Pewnie by się wygadała.
— A jeśli obiecam jej wyjście z macierzyństwa raz na zawsze, bez żadnych zobowiązań, tyle że za jakiś czas? Bo w tej chwili potrzebna mi jest tam, gdzie się znajduje. Potrzebne mi jej konto na drobne wydatki i związana z tym pewna anonimowość. Kiedy jednak całą sprawę zakończymy, wydobędę ją stamtąd.
— Doprawdy, sama nie wiem. Obietnica dotyczy przyszłości i niełatwo jej przyjdzie podjąć decyzję.
— Z tym sobie sam poradzę — zapewniłem ją. — Problem polega na tym, czy jeśli umieszczę ją podstępnie z powrotem w jej własnym ciele, to wyda mnie i całą sprawę ze złości i z zemsty?
— Tego się nie da przewidzieć — odpowiedziała szczerze. — Jednak mój instynkt podpowiada mi, że nie zrobiłaby tego. Naprawdę jest w tobie zadurzona. Zresztą ja sama również, do diabła. Qwin, czy tylko tyle dla ciebie znaczę? Czy jestem jedynie kimś, kto ma wykonać zadanie i otrzymać zapłatę?
Ująłem jej dłoń i lekko ścisnąłem.
— Nie — odparłem łagodnie. — Jesteś dla mnie kimś znacznie ważniejszym. Tak samo jak Sanda.
Uśmiechnęła się. — Chciałabym posiadać tę pewność. Naprawdę. Wiesz przecież, że ktoś taki jak ty jest dla mnie kimś niezwykłym, tak jak i dla Sandy. Sprowadzono cię na świat, wychowano i wyszkolono z myślą o tego rodzaju pracy. Ludzie ci ufają i nie wiedzą dlaczego. Ludzie ci się zwierzają i nie wiedzą dlaczego. Kobiety zakochują się w tobie i nie wiedzą dlaczego. Zastanawiam się, czy ty sam wiesz, co w tobie jest autentyczne i rzeczywiste.
— W przeszłości, w starych czasach, pewnie miałabyś rację — odpowiedziałem szczerze. — Jednak nie tu i teraz i nie w przyszłości na Cerberze. To jest teraz mój dom. Mój stały dom i moje życie. Wszystko jest teraz inne, Dylan, i ja też jestem inny. Popatrz, przecież mówiąc ci to wszystko, złożyłem swe życie w twoich rękach. Nie możesz tego nie widzieć.
— No tak, temu nie mogę zaprzeczyć — przyznała i dokończyła śniadanie.
Zgodnie z radą Dylan, zdecydowałem się porozmawiać wpierw sam z Sandą, a dopiero potem pozwolić jej na rozmowę z Dylan. Zdecydowałem leż, iż nie będę z nią tak szczery jak z Dylan, głównie dlatego, że nie byłem pewien, czy potrafi utrzymać jeżyk za zębami.
— Dylan i ja zamierzamy podjąć próbę zrobienia czegoś bardzo ryzykownego — powiedziałem. — W skrócie chodzi o to, iż posiadam plan, który pozwoli mi przejąć kontrolę nad Hroyasail, jeśli uda się, że tak powiem, nagiąć troszkę prawo.
Była zarówno zafascynowana, jak i zainteresowana. Zauważyłem, jak silnie przemawia do niej romantyczny aspekt całej sprawy. Właśnie czymś takim zajmowali się ludzie z „prawdziwego świata”, a nie te matki z Domu Akeba.
— Jednak — ciągnąłem bardzo ostrożnie — nim powiem coś więcej, musze cię wpierw ostrzec. To nie jest gra. Jeśli powiem ci więcej, życie moje i życie Dylan znajdzie się w twoich rękach, ponieważ zabiją nas w razie najmniejszego przecieku, nawet jeśli zaistnieje najmniejsze podejrzenie. Oznacza to, że nie możesz rozmawiać z nikim z wyjątkiem nas dwojga; nie możesz okazać najmniejszego podniecenia czy zdradzić się, że jesteś w posiadaniu jakiejkolwiek tajemnicy, bo jeśli to uczynisz, wydasz na nas wyrok. Potrzebna nam będzie twoja pomoc, ale tylko wtedy, kiedy będziesz absolutnie przekonana, że możesz jej nam udzielić. Rozumiesz?
Skinęła głową. — Obawiasz się, że nie dotrzymam tajemnicy.
— Nie ma w tym nic dziwnego. Ty i Dylan opowiadałyście mi o życiu wewnątrz tego haremu, i przypominało to rzeczywiście życie haremów znane z przeszłej historii. Siedzicie tam sobie, plotkujecie; znacie się tak dobrze, że natychmiast zauważacie, jeśli coś komuś dolega, a wiadomość ta roznosi się błyskawicznie na wszystkie strony. Bądź ze mną całkowicie szczera… czy uważasz, że potrafisz dochować tajemnicy tego rodzaju?