Po kilku minutach kobiety poruszyły się, a następnie usiadły w fotelach należących uprzednio do tej drugiej. Dylan była teraz Sandą, a Sanda była Dylan.
Podszedłem do Dylan. — Dylan? Czy mnie słyszysz?
— Tak.
— Słuchaj więc uważnie. Wkrótce cię obudzę, ale pozostaniesz ciągle w głębokim śnie hipnotycznym, mimo że przebudzona. A kiedy się obudzisz, wykonasz dokładnie…
Choć sam byłem mistrzem autohipnozy do tego stopnia, iż potrafiłem wyczuć organizmy Wardena wewnątrz własnego ciała, obecny problem był zbyt delikatny, bym mógł polegać jedynie na sobie samym. Wobec tego, kiedy tylko się obudziła, ja poddałem się hipnozie i powtórzyliśmy całą tę procedurę, przy czym ja wszedłem w stare ciało Dylan, a Sanda weszła w moje. Wszyscy troje byliśmy przebudzeni, choć ciągle zahipnotyzowani. Mogliśmy porównywać nasze notatki, nasze reakcje, wymieniać uwagi i tym podobne. Robiło to wrażenie całkowicie świadomej kontroli, co zupełnie mnie zadowoliło. Przerzuciliśmy się z powrotem do poprzedniego układu, Dylan wyprowadziła mnie ze stanu hipnozy, po czym ja uczyniłem to samo z nimi obiema, pozostawiając jednak pewne przydatne sugestie posthipnotyczne. Nie miały one zresztą trwać dłużej niż dzień czy dwa, ale posiadały samowzmacniający się mechanizm polegający na tym, że każda z nich w tym czasie wprowadzała się sama w stan hipnozy i powtarzała wielokrotnie pewne istotne polecenia. Był to zaawansowany rodzaj hipnozy o bardzo ograniczonej użyteczności, ale bardzo przydatny przy zapamiętywaniu rzeczy, które należy zrobić, i jednocześnie uspokajający skołatane nerwy.
Przez całe to popołudnie powtarzaliśmy w kółko szczegóły naszego planu tak długo, aż zyskałem pewność, iż każde z nas doskonale pamięta, co do mego należy. Sanda uzyskała pozwolenie na spędzenie nocy na łodzi pod warunkiem, iż będzie przebywać w zamkniętym i bezpiecznym pomieszczeniu — Dom Akeba najwyraźniej kierowany był przez nieuleczalnych romantyków — wobec czego zjedliśmy na pokładzie wspólny, wytworny obiad przysłany nam z miasta.
— Jedna rzecz mnie zastanawia — zauważyła Dylan. — Wydaje mi się, iż od początku dysponowałeś wszystkimi elementami tego planu. Co wobec tego było pierwsze… te elementy czy cały plan?
Roześmiałem się. — Naturalnie, że elementy. Plan przykroiłem według tego, co mogłem zrobić, i zgodnie z tym, co moje przyjaciółki, współpracownice i najbliższe partnerki — czyli wy dwie — możecie zrobić. Sprowadzało się to tylko do postawienia jasno problemu, kiedy wynikła ta sprawa. Subtelne wymuszenie rezygnacji Sugala oraz zebranie razem wszystkiego, co miałem i wszystkiego, co mogłem mieć, dopasowanie tego do dziur, jakie już wcześniej wykryłem w zbroi tego społeczeństwa. Do tej pory wszystko szło jak należy… ale jeśli popełniłem jakąś pomyłkę w moich badaniach i coś jednak nie pójdzie jak należy, cóż, spróbuję zastosować inny plan. Plany to rzecz prosta — ten zajął mi tylko kilka minut — natomiast trudniejszą sprawą jest ich przeprowadzenie, jako że nigdy nie wie się naprawdę, co jest możliwe, dopóki się tego nie spróbuje. Dotyczy to również dzisiejszego wieczoru.
Dzisiejszy wieczór miał być jeszcze jednym sprawdzianem to takim, który bardziej zależał ode mnie niż od kogokolwiek czy czegokolwiek innego. One miały jedynie iść spać, z tym że ekranowane jedna od drugiej. Moje zadanie miało być znacznie trudniejsze i wszystkie moje plany i teorie były uzależnione od jego wykonania. Komputery powiedziały mi, że było ono logiczne, ale nie przedstawiły żadnych medycznych dowodów na poparcie tego stwierdzenia… z zupełnie oczywistych dla mnie powodów.
Dlatego właśnie siedziałem pogrążony w głębokim — choć świadomym — hipnotycznym transie, nie ekranowany, w jednym pokoju z Dylan, tyle że jakieś pięć metrów od jej łóżka. Siedziałem i starałem się dotrzeć do tych stworzonek w moim mózgu i wyczuć ich obecność. Było to naprawdę niesamowite uczucie. Normalnie nic nie zdradzało bowiem obecności organizmów Wardena, nie można ich było zobaczyć, usłyszeć ani wyniuchać, ale kiedy się znajdowałeś w rzeczywiście głębokim transie lub bardzo głębokim śnie, byłeś w stanie usłyszeć i wyczuć ich „rozmowy”.
Nie była to naturalnie rozmowa w naszym rozumieniu, jednak był to pewien rodzaj porozumiewania się, rodzaj łączności, jak gdyby obserwowało się pojedyncze komórki wymieniające między sobą informację. Był to pewien rodzaj sieci energetycznej, niematerialnej, niewidzialnej, a jednak realnie istniejącej i tworzącej powiązania nie tylko pomiędzy poszczególnymi umysłami, ale również powiązania z dosłownie wszystkim materialnym, co cię otaczało.
W stanie hipnozy byłem w stanie odseparować się od większości tych wpływów, ale nie dotyczyło to śpiącego ciała Dylan, które zdawało się płonąć oplatane mikroskopijnymi witkami czystej energii łączącej poszczególne organizmy Wardena. Odczuwałem niemal fizyczne przyciąganie do niej, przyciąganie, które łączyło mnie z każdą cząstką jej ciała, łączyło nasze umysły, nasze ramiona, nasze nogi, nasze serca. W tym momencie, pogrążony w hipnozie głębiej niż kiedykolwiek przedtem, zaczynałem lepiej rozumieć odczucia mieszkańców Lilith wysyłających rozkazy i informacje za pośrednictwem takiej sieci. Zastanawiałem się też nad ewolucją tych wardenowskich drabinek, nad możliwością ich istnienia na światach, które przecież nie różniły się aż tak znacznie od innych światów podbitych przez człowieka, nie były bardziej od nich obce. Dlaczego one w ogóle istnieją?
Cicha odpowiedź na to pytanie wydawała się dobiegać do mnie ze wszystkich stron.
Istniejemy! Żyjemy! Jesteśmy! I to wystarczy!
Dylan przeszła teraz z fazy lekkiego, wypełnionego marzeniami sennymi snu do tej fazy, która występuje u każdego człowieka kilkakrotnie podczas całej nocy. Głębokiej, twardej, pozbawionej jakichkolwiek sennych obrazów. Jej organizmy Wardena płonęły jasno, rozmawiając i śpiewając wzdłuż linii niewidzialnych sił — komunikując się z moimi. I po raz pierwszy, w pełni świadomi tego, co się dzieje, dokonaliśmy wymiany. Było to dziwne przeżycie i nie było w nim nic przerażającego. Było w nim coś niesamowicie satysfakcjonującego; ciało moje wytworzyło ogromne napięcie, po czym istota mojego jestestwa popłynęła wzdłuż linii pola siły w kierunku uśpionego ciała, a jej istota przepłynęła do mojego, wywołując przy tym wspaniałe uczucie, którego ani wówczas, ani teraz nie potrafiłbym opisać.
Uniosłem się — w ciele Dylan Kohl — czując radość, ożywienie i moc. Podszedłem do toaletki, wziąłem z niej małą buteleczkę i zbliżyłem się do mojego starego ciała śpiącego niespokojnym snem w fotelu. Ostrożnie zbliżyłem buteleczkę do jego nosa i nacisnąłem przycisk, uwalniając nieco jej zawartości, która to zawartość natychmiast została wciągnięta do płuc wraz z wdychanym powietrzem.
Ciało rozluźniło się, oddech stał się głębszy i troszkę cięższy, ale nie za bardzo.
Potrząsnąłem nim. — Dylan? Obudź się. — Potrząsnąłem energicznej. — Obudź się, Dylan! — niemal krzyczałem wprost do ucha, ale nie doczekałem się żadnej reakcji.
Zadowolony, włączyłem stoper i spróbowałem przesunąć ciało. Choć Dylan była silną kobietą, to jednak była znacznie słabsza od tego, do czego byłem przyzwyczajony w ciele mężczyzny, próbowałem też na wszystkie sposoby przebudzić śpiącego, ale bez rezultatu.
W końcu usiadłem na łóżku i postanowiłem odczekać. Co kilka minut próbowałem bezskutecznie budzenia. Gdzieś za czwartą czy piątą próbą leżący jęknął i zmienił pozycję. Wyłączyłem stoper. Dwadzieścia cztery minuty i kilka sekund. Wystarczy.