Komputerowy system przeciwpożarowy był przeto tak zaprojektowany, by wykrywać wzrost temperatury w każdym możliwym miejscu przez ciągły monitoring na wszystkich poziomach powyżej linii wodnej. Część centralna, w całości wykonana przez człowieka i dobrze izolowana, posiadała także specjalny system przeciwdymny.
Pożarów zdarzało się niewiele, a te, które wybuchały, nie powodowały wielkich szkód. Stąd wynikało wieloletnie ignorowanie potrzeb systemu alarmowego; stąd i ze słabości budżetów gminnych.
Nie miałem zamiaru wzniecać pożarów. Sprawdziłem cały system, zatrzymując się przy zaplanowanych z góry punktach, po czym zastąpiłem maleńkie, prawie mikroskopijne mikroprocesory tymi, które przyniosłem ze sobą, zważając przy tym, by nie pozostawić żadnych śladów, pokrywając je nawet warstewką kurzu. Ewentualny kontroler narzekałby pewnie na ten kurz, twierdząc, iż to on mógł być powodem ich awarii.
Nigdy przedtem nie pracowałem przy systemie przeciwpożarowym, ale wykonywałem już wiele razy podobne prace przy różnych systemach zabezpieczających, o wiele bardziej złożonych i zaawansowanych technologicznie niż ten tutaj. Nigdy mnie też nie nakryto na takiej robocie, choć często podejrzewano, iż ktoś dokonał jakichś manipulacji.
Zainstalowanie najważniejszych mikroprocesorów zajęło mi niecałe pół godziny, ale miałem zaplanowane jeszcze kilka robótek na trasie wyznaczonej w planie konserwacji urządzeń. W niektórych punktach nie robiłem absolutnie nic, tak że ktoś sprawdzający tajemniczego technika-konserwatora stwierdziłby, iż nie wyszedł on poza czynności czysto rutynowe i że jego wizyta została wcześniej zamówiona i odnotowana. Wiedziałem, że tak właśnie było; sam złożyłem to zamówienie, po czym upewniłem się, że nie znajdzie się ono na tablicy zamówień, żebym mógł je osobiście wykonać.
Jestem przekonany, że człowiek współczesny jest w jakimś sensie na łasce kompetentnego inżyniera. Jesteśmy uzależnieni od komputera, jeśli chodzi o obliczanie należności za nasze zakupy i rzadko sprawdzamy każdą pozycję, polegamy na nim w sprawach inwentaryzacji, zabezpieczenia, pozostawiamy mu pamiętanie o wyłączaniu światła, o utrzymywaniu właściwej temperatury w naszym domu. Ufamy komputerom do tego stopnia i traktujemy ich obecność jako rzecz tak oczywistą, że bez trudu można oszukać innych, polecając komputerowi zasugerowanie im tego, na czym nam zależy.
Nim dotarłem do stacji straży pożarnej, zatrzymałem się jakieś trzydzieści razy w odpowiednich punktach systemu i byłem w pełni zadowolony z rezultatów mojej pracy. Zgodnie z danymi, które widziałem u Tookera, fałszywe alarmy zdarzały się dość często, przeciętnie dwa razy na tydzień, i sprawdzanie systemu było czynnością czysto rutynową… i trochę bezsensowną. Na stacji wyjąłem pozostałe przeszmuglowane elementy i umieściłem je jeszcze w kilku miejscach, po czym opuściłem zakład. Przebrałem się ponownie w swoje własne ubranie i używając firmowej przepustki, wszedłem do magazynu, gdzie zostawiłem torbę z narzędziami, a kombinezon wrzuciłem do zsypu przeznaczonego na rzeczy do pralni.
A potem poszedłem do domu.
Następnego ranka poleciałem na konferencję, wróciłem po południu, skończyłem pracę wcześniej i zszedłem do wydziału serwisu technicznego, żeby sprawdzić aktualny zapis.
W kompleksie mieszkalnym, znajdującym się osiem kilometrów na zachód od zakładu, wysiadły dwa mikroprocesory, jeden około południa, a drugi przed paroma minutami. Personel techniczny był ciągle zajęty naprawą tej awarii. Uśmiechnąłem się do siebie, pokiwałem głową, po czym udałem się do domu na wczesną kolację.
Do piątku wydarzyło się siedem awarii systemu, niektóre w samym domu mieszkalnym, inne w różnych punktach systemu i w centralce straży pożarnej, włączając alarm na całej długości tego odcinka sieci. Był także alarm fałszywy, za który wprawdzie nie ja byłem odpowiedzialny, ale miałem nadzieje, że takowy również się zdarzy, uwzględniwszy znaną mi przeciętną dwóch fałszywych alarmów tygodniowo. Pozwoliłby on bowiem zamaskować moje manipulacje, chociaż prawdę mówiąc, nie widziałem powodu, dlaczego któryś z techników Tookera miałby podejrzewać kogokolwiek o zadanie sobie tyle trudu i poczynienie wydatków po to tylko, by wywołać fałszywy alarm.
W czwartek pracowałem do późnej nocy, częściowo, żeby nadrobić czas stracony na wcześniejszych spotkaniach, a częściowo dlatego, iż wszyscy w tym okresie pracowali po godzinach z powodu autentycznych kłopotów kadrowych. Sugal nie miał pojęcia, dokąd zabrano jego ludzi i nad czym oni teraz pracowali, ale z ich składu można się było co nieco domyślić. Wszyscy, tak jak ja sam, należeli do personelu niższego i każdy z nich miał jakiś związek z badaniami nad komputerami organicznymi, zakazanymi na Cerberze, przed przybyciem tutaj. Było ich tylko sześciu, sami zesłańcy, eksperci w tej samej dziedzinie, o bardzo bystrych umysłach. Poczta do nich wysyłana była za pośrednictwem kwatery głównej korporacji. Bardzo interesujące. Najwyraźniej coś się działo. Coś, o czym powinienem wiedzieć.
Późnym wieczorem wyszedłem, na przechadzkę i natknąłem się przypadkowo na pracowników obsługi i nadzoru idących na nocną zmianę. Sprzątanie w zasadzie było zautomatyzowane, ale przepisy wymagały stałej obecności ludzi, którzy pilnowaliby, czy wszystko przebiega prawidłowo, jako że wyposażone w świadomość komputery były na tej planecie zakazane. Patrzyłem na mężczyzn i kobiety, z których każde było wykwalifikowanym technikiem, i zauważyłem, iż niektórzy z nich wyglądają na zmęczonych.
W piątek rozpętało się piekło, kiedy komputer zawiadujący ochronę przeciwpożarową zaczął wywoływać wszędzie dokoła fałszywe alarmy i doprowadził cały system do szaleństwa. Prawie połowa służby technicznych Tookera pracowała bez ustanku, by znaleźć źródło problemu i wymienić zepsute części. Udało im się to dopiero wczesnym wieczorem; na szczęście dla ludzi, z których większość, włącznie ze mną, pracowała w regularnych godzinach i nie było ich w domu, kiedy to wszystko miało miejsce.
Tylko kilku pracowników z nocnej zmiany, mieszkających w budynku znajdującym się osiem kilometrów na zachód od zakładów, przeszło przez to piekło. Nie przespali tego dnia ani minuty — biedacy.
Według wydruków system rzeczywiście znajdował się w opłakanym stanie. Nie wszystko, co wydarzyło się tego piątkowego popołudnia, spowodowane było przeze mnie. Moje manipulacje wywołały prawdziwe awarie wewnątrz systemu. Miałem nadzieję, że może do tego dojść, ale nie zaplanowałem tego wszystkiego. System faktycznie powinien zostać zastąpiony czymś nowszym i sprawniejszym.
Podczas gdy wszyscy mieli znacznie więcej roboty niż zazwyczaj, mnie udało się zakończyć pracę wcześniej, a to dzięki dodatkowo przepracowanym godzinom poprzedniego dnia. Tuż przed czwartą poszedłem do wejścia głównego, by wziąć udział w zaplanowanym wcześniej dla VIP-ów (bardzo ważnych osobistości) zwiedzaniu zakładów. Tak jak zwykle, i ta grupa VIP-ów tak naprawdę nie zawierała żadnych ważnych osobistości; wielu z nas przyprowadzało przyjaciół, by móc pochwalić się tym czy owym, a firma popierała te zwyczaje ze względu na dobro stosunków interpersonalnych i ze względu na własny image.
Dylan zgłosiła chorobę tego dnia, dzięki czemu mogła się wyspać do woli i teraz znajdowała się w świetnej kondycji. Towarzyszyła jej drobniutka piękność o oliwkowej karnacji, z kruczymi włosami i z takimi oczyma, jakich nigdy przedtem nie widziałem. Przystanąłem i aż pokręciłem głową ze zdumienia. Chyba już nigdy nie przyzwyczaję się do tej całej wymiany.