— Sanda? — spytałem niepewnie.
Uśmiechnęła się i skinęła głową. — Nie masz pojęcia, ile cię to będzie kosztowało. Wino, obiadki i flirty z połową mieszkanek Domu Akeba.
Zastanowiłem się nad jej słowami. To wcale nie brzmi tak przerażająco. Patrzyłem na obie, wyczuwając w nich jakąś wewnętrzną nerwowość, którą jedynie częściowo udawało się im zamaskować. Przytuliłem je obie na moment i szepnąłem:
— Nie martwcie się. Będzie wspaniale.
Poza ogólnie dostępnymi pomieszczeniami, wejście gdziekolwiek poprzedzane było sprawdzaniem wchodzących przy pomocy skanera fal mózgowych, co pozwalało dostać się tam jedynie upoważnionemu personelowi. Ponieważ przygotowałem już wcześniej tę wizytę, wejście nie stanowiło dla nas żadnego problemu. W zasadzie odbywało się to tak: wkładało się na głowę specjalną opaskę, po czym wkładało kartę identyfikacyjną w przeznaczony dla niej otwór. Jeśli wszystko było w porządku, drzwi się otwierały i wchodziło się do małego przedpokoju, po czym drzwi zamykały się za tobą. Ponownie wkładałeś kartę w następny otwór i otwierały się następne drzwi, wpuszczając cię do środka, tak jak to czyni śluza powietrzna.
Gdyby miało to robić codziennie przeszło cztery tysiące pracowników Tookera, samo wejście do pracy zabrałoby im calutki dzień; w tej sytuacji komputer wewnętrzny po prostu rozpoznawał zewnętrzne cechy twojego ciała, a ty jedynie wkładałeś kartę do otworu. Skanowanie zajmowało jakieś dwie minuty, a ponieważ system był połączony z komputerem głównym — który, co odkryłem wcześniej, znajdował się na orbicie i przy pomocy satelitów pokrywał swoim zasięgiem całą powierzchnię planety — nie należało zbytnio przeciążać drogich systemów lokalnych. W Tookerze więc skanowanie wchodzących tak naprawdę dotyczyło jedynie działów podległych szczególnej ochronie.
Był to, naturalnie, jeszcze jeden słaby punkt. Nie tylko dlatego, że nie przeprowadzano pełnego skanowania na całym terenie, ale również dlatego, że można było przechodzić obok tych tajnych działów, będąc od nich oddzielonym jedynie sięgającą od podłogi do sufitu, grubą, pancerną i wyposażoną w system alarmowy szybą z pleksiglasu. Mogłeś więc widzieć z grubsza cały dział, tyle że nie byłeś na tyle blisko, by zorientować się, co się tam dzieje. Komputery prowadziły ciągły monitoring tych działów, by nikt nieupoważniony nie znalazł się na ich terenie, a lista upoważnionych była bardzo krótka.
Staliśmy na zewnątrz jednego z tych działów, a ja odgrywałem rolę przewodnika. Kilku pracowników siedziało jeszcze pochylonych nad konsoletami i przekaźnikami, choć liczba ich malała z każdą chwilą zbliżającą ich do końca dnia roboczego.
— Tutaj kontroluje się system bankowy — powiedziałem. — Jedenaście niewielkich banków gminnych trzyma tu swoje wszystkie zapisy dotyczące transakcji i dokonuje wymiany pieniędzy i aktywów. Naturalnie jest to jedynie łącznik dla komputera głównego, w którym magazynowane są elektronicznie pieniądze, ale komputer główny zawiera tylko całkowite aktywa każdej osoby fizycznej i każdej korporacji. Te maszyny zaś zawierają informacje na temat źródeł pieniędzy, ich punktów przeznaczenia i mogą dokonać transferu waluty pomiędzy kontami za pomocą prostych, zakodowanych poleceń. Kody te są proste do tego stopnia, że jeśli ktoś włamałby się do którejś z tych maszyn, mógłby w ciągu jednej chwili skraść miliony.
— Dlaczego zatem nie są one bardziej skomplikowane? — spytała Sanda.
— Ponieważ, skoro pieniądze wszystkich znajdują się w komputerze głównym, każda dodatkowa większa suma, czy cała seria mniejszych, przyciągnęłaby uwagę władz bankowych i spowodowała śledztwo. — Prawdę mówiąc, przedyskutowaliśmy już ten problem wcześniej, a teraz jedynie robiliśmy ten pokaz ze względu na znajdujących się w pobliżu ludzi.
Jej pytanie, prócz tego, iż było całkiem naturalne w tej sytuacji, zwróciło uwagę na drugi słaby punkt systemu. Byłoby rzeczą niezmiernie trudną dla wszystkich, z wyjątkiem najlepszych mózgów komputerowych całej galaktyki, uzbrojonych w dodatku w nieograniczone środki, dokonać bezkarnej kradzieży pieniędzy na Cerberze. I lepiej, żeby tak właśnie było; liczyłem bowiem bardzo na kompetencje wszystkich pracujących w ramach tego systemu.
W końcu długiego korytarza odchodzącego od ośrodka bankowego znajdowało się kilka salek konferencyjnych. Wybrałem jedną z nich, o której wiedziałem, że będzie wolna w najbliższym czasie i otworzyłem drzwi. Był to niewielki pokój — mównica, okrągły stół z polerowanego drewna i pięć wygodnych foteli. By nikt nie przeszkadzał w rozmowach, pokój można było zamknąć od środka, ale nie od zewnątrz. To drugie nie było potrzebne.
Weszliśmy do środka, zamknęliśmy drzwi na zamek i po kilku minutach obie kobiety znajdowały się pod działaniem hipnozy. Choć to dziwne, miałem większe kłopoty z Sandą; prawdopodobnie była zbyt podniecona wydarzeniami.
Dylan przyniosła ze sobą dwie buteleczki nuraformu z apteczki na łodzi i jedną z nich dałem Sandzie. Mimo iż znajdowała się w stanie hipnozy, kazałem jej powtarzać bardzo ściśle całą procedurę, dodając przy tym specjalne ostrzeżenia. Dodałem również sugestię pozwalającą wykonać spokojnie wszystkie polecenia niezależnie od tego, jak nerwowa czy podniecona byłaby w trakcie ich przyjmowania.
Zostawiłem ją w salce konferencyjnej, a sam z Dylan udałem się dwa poziomy wyżej, do działu księgowości firmy, który także był terenem pod ścisłą ochroną. Prawie wszyscy już poszli do domów, co znacznie ułatwiało nam nasze zadanie.
Szefowie już dawno udali się na weekend, wobec czego wykorzystałem gabinet Sugala jako miejsce, w którym Dylan miała na mnie poczekać.
Powróciłem na poziom główny i wyjąłem wszystkie trzy karty identyfikacyjne, po czym wkładałem je kolejno do otworu, tak aby urządzenia rejestrowały przejście trzech kolejnych osób. Skorzystałem z tylnego wyjścia, by nie ściągnąć na siebie niepotrzebnej uwagi, choć oczywiście miałem, na wszelki wypadek, przygotowaną sensowną historyjkę. Trzecia karta naturalnie należała do mnie i wychodząc, zatrzymałem ją przy sobie.
Komputer nie tylko nie sprawdzał dokładnie osoby wychodzącej, ale nawet na nią nie patrzył. Przepisy przeciwpożarowe wymagały szybkiego opuszczania budynku i jedynym powodem, dla którego użyłem kart obydwu kobiet, był fakt, iż teraz ich wyjście zostało zarejestrowane tak samo jak i moje.
We mnie również zaczęło narastać nerwowe podniecenie i dlatego zdecydowałem się zastosować maleńką autohipnozę, by się nieco uspokoić. W końcu ja też miałem przed sobą ciężkie zadanie.
Musiałem przecież gdzieś iść i zjeść obiad.
Rozdział ósmy
AKCJA
Mało, że zjadłem smaczny obiad, to zrobiłem to na dodatek w towarzystwie dwóch pięknych pań. Spotkałem je obie na gruncie towarzyskim i żadna z nich nie przypominała Dylan czy tego ciała, które teraz używała Sanda. Nie było to zresztą istotne. Gdyby ktoś chciał mnie sprawdzić, obejrzałby zapis piątkowego wieczoru i stwierdził, iż wziąłem dwie bliskie znajome na zwiedzanie zakładów, wyszedłem stamtąd wraz z nimi, po czym zjadłem z nimi obiad na mój rachunek. Restauracja miała przyćmione światła i pytani o mnie pamiętaliby jedynie, iż jadłem w towarzystwie dwóch pięknych pań.
Trudno mi jednak było skupić się na konwersacji. Wiedziałem, co się dzieje u Tookera i co się wydarzy niebawem. Zdawałem sobie sprawę — pomimo mych gładkich, uspokajających słów — iż to, co się będzie działo, jest cholernie ryzykowne, a rezultat niepewny. Teraz, kiedy siedziałem przy restauracyjnym stoliku, byłem w stanie wyobrazić sobie setki rzeczy, które nie pójdą tak jak trzeba, i czym więcej o nich myślałem, tym bardziej byłem przekonany, iż któraś z nich musi się wydarzyć. Dylan i Sanda powtarzały mi w kółko, jak niemożliwym do wykonania jest nasz plan, jak absurdalnym jest cały ten pomysł, jak niebezpieczny, ale ja przemawiałem, czarowałem i hipnotyzowałem, odsuwając zarazem od siebie obawy wywołane ich ostrzeżeniami.