Niestety, miały rację.
Plan jednak wprawiony był już w ruch. Nie można go było zatrzymać; w tym momencie nie zrobiłbym zresztą tego, nawet gdybym mógł.
Najlepszy, powiedział o mnie Krega. A jak zostałem tym najlepszym? Podejmując szalone ryzyko, dokonując rzeczy absurdalnych i osiągając sukcesy.
Kłopot polegał na tym, iż któregoś dnia szczęście może mnie zawieźć. Może już dzisiaj?
To, co miały wykonać, było diabelnie skomplikowane.
Jedna z kobiet powiedziała coś do mnie, wyrywając mnie z mego zamyślenia. — Hm? Przepraszam. Jestem nieco zmęczony.
— Biedactwo! Mówiłam jedynie, że Mural z księgowości zapisał się do jednego z tych klubów wymiany ciał. To znaczy, ja i Jora również się często wymieniamy między sobą, dla kontrastu, ale nie sądzę, by odpowiadało mi być codziennie kimś innym, bez żadnego na to wpływu. Ciekawe, co popycha ludzi do takich decyzji?
— Głównie nuda — odpowiedziałem — a także ci, którzy mają różne dziwaczne potrzeby. Słyszałem, że w niektórych klubach odbywają się autentyczne orgie.
— Hmmm! Któż by posądził Murala o coś takiego! No cóż, nigdy nie wiadomo…
Personel obsługi i nadzoru poziomów administracyjnych Tookera przyszedł już na nocną zmianę. Wszyscy narzekali, ziewali, walczyli z sennością, ale nikt nie zgłosił choroby. Gdyby to było w środku tygodnia, pewnie by się i znalazł ktoś taki, ale ponieważ był to piątek, mieli przed sobą weekend, w który będą mogli odespać te wszystkie fałszywe alarmy. Poza tym, roboty sprzątające rzadko wymagały nadzoru, a kiedy już znajdą się na wydziałach podlegających szczególnej ochronie, nawet ich przełożony nie przyłapie ich na maleńkiej drzemce.
— Za dużo ostatnio pracujesz — powiedziała.
Skinąłem głową. — Czasami pracujemy po dwie zmiany — poinformowałem swe towarzyszki. — Jakiś ważny projekt odebrał nam kluczowy personel właśnie wtedy, kiedy zwiększono plan. Nawet jutro muszę pracować.
— Och, biedaku! Cóż, będziemy cię musiały zabrać do domu i zapakować do łóżka w miarę wcześnie.
Kilka minut po jedenastej przełożony personelu obsługi dotarł wreszcie do działu bankowego. Cieszyło go to bardzo, bo od dłuższego czasu oczy same mu się zamykały. Podszedł do drzwi wejściowych, włączył urządzenia skanujące, odczekał chwilę i włożył kartę do otworu. Po chwili dołożył specjalną kartę, wyjętą uprzednio z kasy pancernej, umożliwiającą wpuszczenie tam również robotów sprzątających. Wydawszy automatom polecenia, co mają robić, a czego im nie wolno, szczególnie tam gdzie jego nie będzie, usadowił się w wygodnym fotelu, zasłoniętym przed niepowołanymi oczyma wysokimi konsoletami, i zapadł w drzemkę.
Sanda usłyszała odgłosy związane z jego przyjściem, odczekała więc, aż znajdzie się po drugiej stronie drzwi. Po czym wyciągnęła fotel na kółkach i udała się na koniec korytarza w ich pobliże. Z tego miejsca widziała większą część pomieszczenia, choć samego nadzorującego, śpiącego już w fotelu, widzieć dokładnie nie mogła. Odprężyła się i skoncentrowała — w czym wydatnie pomógł jej stan hipnotyczny, w jakim się znajdowała — i poczuła, jak organizmy Wardena z jej mózgu sięgają na zewnątrz. Odległość między nią a śpiącym przekraczała jedenaście metrów i odczuwała z tego powodu pewne zakłócenia wywołane przez organizmy Wardena znajdujące się w maszynach i urządzeniach, a nawet w samej ściance z pleksiglasu, zakłócenia utrudniające skupienie, w końcu jednak udało jej się je przezwyciężyć. Pomógł jej w tym zresztą brak ekranowania i nieobecność innych ludzi na tym poziomie. Najpierw powoli, potem już bardziej zdecydowanie, pola siły utworzone przez jej organizmy Wardena sięgnęły coraz dalej, aż dotknęły i połączyły się z tymi, które istniały w śpiącym mężczyźnie.
Mój umysł jest w twoim umyśle, moje ramiona, twoimi ramionami, moje nogi twoimi nogami, moje serce twoim sercem…
Dwadzieścia minut później i kilka pięter wyżej inny zmęczony pracownik wszedł na teren innego znajdującego się pod specjalnym nadzorem działu, przeszedłszy podobną procedurę skanowania i skorzystawszy z takiej samej karty dającej dwadzieścia sekund czasu na wejście tam również robotów. Ponieważ wszystkie piętra były dostępne jedynie dla tych, którzy znajdowali się w pamięci komputerów sprawdzających, takich jak ci nadzorcy, specjaliści od ochrony nigdy nie uważali tych dwudziestu sekund za jakiekolwiek zagrożenie.
— Wreszcie w domu, Qwin! Dzięki za wspaniały wieczór. Przykro mi tylko, że jesteś tak zmęczony i że musisz jutro iść do pracy. Ten wieczór mógłby być jeszcze wspanialszy.
Popatrzyłem na obie panie, po czym spojrzałem na zegarek. — No cóż, aż tak to nie jestem zmęczony.
Sanda znajdowała się w ciele nadzorcy. Urządzenia sprzątające szumiały leciutko, wykonując swoją pracę w pomieszczeniach bankowych; poza tym panowała cisza. Sanda wstała i spojrzała na swoje poprzednie ciało, uśpione w fotelu na kółkach za szybą. Przyszedł czas na najbardziej delikatną i najbardziej ryzykowną część operacji, a zarazem wymagającą od niej największej samodzielności przy podejmowaniu decyzji. Mogła kontynuować swoje zadanie, ryzykując przebudzeniem śpiącego, ale drzwi okazały się otwierać względnie cicho i wszelkie odgłosy i tak zamaskowane były szumem sprzątających aparatów. Dla pewności zdecydowała się na maleńkie ryzyko, znalazła przepustkę dla robotów, podeszła do drzwi i włożyła kartę w otwór. Drzwi się otwarły, a ona wyszła na zewnątrz. Podchodząc ostrożnie do śpiącego, podniosła stojącą obok fotela buteleczkę nuraformu, podetknęła mu ją pod nos, a ten, wciągnąwszy do płuc opary, zwisł bezwładnie.
Odstawiła natychmiast buteleczkę i pobiegła z powrotem. Po siedmiu sekundach drzwi ponownie się zatrzasnęły. Zerknąwszy raz jeszcze na śpiącego i na wiszący na ścianie zegar, podeszła do konsolety i zaczęła wystukiwać na niej instrukcje, których sensu co prawda nie pojmowała, ale które przekazywała dokładnie tak, jak ją nauczyłem.
Powyżej, w księgowości, Dylan czekała niecierpliwie, obserwując młodą kobietę wewnątrz chronionego działu, która najwyraźniej nie zamierzała na razie ucinać sobie drzemki, bowiem ciągle jeszcze sprawdzała działanie wszystkich po kolei urządzeń. Minęło pięć minut, potem dziesięć. W końcu kobieta wybrała sobie miejsce za konsoletami i wyciągnęła się na podłodze, podkładając pod głowę zwiniętą kurtkę. Nie zasypiała ani tak łatwo, ani tak szybko jak jej odpowiednik poniżej, ale wreszcie po jakimś czasie zasnęła. Dopiero wtedy Dylan, podobnie jak Sanda, mogła rozpocząć tę żmudną procedurę.
Sanda uporała się ze swym zadaniem w dziewięć minut i była z tego rezultatu bardzo zadowolona. Dopiero teraz miała przed sobą trudne zadanie — oczekiwanie. Przy pomocy kombinacji autohipnozy i sugestii posthipnotycznej wprowadziła się w jeszcze głębszy trans i mając na widoku siedzącą postać za szybą z pleksi, zasiadła w fotelu, obserwując ją i czekając, aż minie działanie nuraformu i nadzorca pogrąży się w głęboki sen, charakterystyczny dla okresu następującego bezpośrednio po zaprzestaniu działania specyfiku.
Cały cykl pozbywania się resztek nuraformu z tego drobnego ciała, wspomagany zresztą przez organizmy Wardena, zajął trzydzieści siedem minut i dopiero po tym czasie Sanda mogła przystąpić do ponownej wymiany ciał.